Każde z tych pięknych i potężnych miast (Istambuł, Wenecja, Genua i Walencja) zaczynało z jedynie dwoma okrętami i dziesięcioma marynarzami. Do podbicia było całe Morze Śródziemne. Było na nim kilka bardzo bogatych portów – słynąca ze szlachetnych kamieni Cyrena, Trypolis i Tunis, gdzie złoto jest tak tanie jak, nie przymierzając, drewno w Walencji oraz Antioch i Aleksandria, gdzie tajemniczy zapach egzotycznych przypraw rozchodzi się w każdej uliczce przyportowej… Do kompletu należy również wspomnieć o kilku pięknych portach, produkujących mniej luksusowe, jednak niezbędne do rozwoju i życia towary, jak drewno, żelazo, wino, czy sukna.
Genua, Wenecja i Istambuł zaczęły od stworzenia floty wojennej – większość marynarzy została zaokrętowana, niewiele miejsca pozostawiając na towary. Mędrcy z Walencji byli nieco bardziej dalekowzroczni – nastawili się na handel, ufni, że jeśli nie będą nikogo zaczepiać, to również ich nikt nie zaczepi. Wszystkie okręty wypłynęły w morze niemal w tym samym momencie. Jednak to marynarze z Istambułu pierwsi zawitali do portu w Cyrenie i zajęli go niezwłocznie. Genua i Wenecja zaliczyły drobną potyczkę na morzu, co jednak nie powstrzymało ich od zajęcia Trypolisu i Tunisu. Poczciwi mędrcy z Walencji zostali na lodzie. Nie mieli szans na udział w handlu którymkolwiek z luksusowych towarów bez użycia przemocy (do której wciąż jeszcze żywili nieodparty wstręt). Złoto i klejnoty były już opanowane przez konkurentów, a wyprawa po przyprawy na drugi koniec świata była jeszcze ponad ich siły.
Gdy cztery miasta zdołały w miarę pokojowo podzielić między siebie wpływy w najważniejszych portach, dalsza gra koncentrowała się na systematycznym podbijaniu kolejnych, mniej istotnych portów. Ponadto kwitł handel i dobrobyt, magazyny stopniowo się zapełniały. Mędrcy z Walencji ponownie wykazali się przenikliwością i szybko doszli do wniosku, że trzymanie pieniędzy w skarpecie niewiele daje. Zaczęli więc na wielką skalę produkować kolejne okręty i zaciągać do nich załogi. Wkrótce podwoili liczbę swoich okrętów, za to ich skarbiec świecił pustkami. Również ich porty były obsadzone załogami na tyle silnymi, żeby ewentualny awanturnik raczej wolał poszukać sobie łatwiejszego celu. W tym czasie Genua i Wenecja przyjęły podobną strategię, choć później i na nieco mniejszą skalę. Istambuł zaniedbał budowę kolejnych okrętów i swoją mizerną flotą podbijał kolejne porty po swojej stronie morza. Głupcy z Istambułu zapomnieli przy tym, że trzeba koniecznie zadbać o możliwość produkcji nowych okrętów. Koniecznie trzeba jak najszybciej zdobyć i zaopatrzyć port, w którym pod dostatkiem by było drewna i żelaza, surowców niezbędnych do rozwoju floty. Ciekawym incydentem w tym okresie były zapędy Wenecjan na wschód i bezczelne podbijanie portów w samym centrum strefy wpływów Istambułu. Inną ciekawostką było podpisane nieoficjalnie porozumienie Istambułu i Genui o współpracy i nieagresji. Oficjalnie obydwa miasta ostro dementowały, jakoby jakakolwiek współpraca miała miejsce, ale fakty mówiły same za siebie.
Ta piękna, pokojowa epoka chyliła się już jednak ku końcowi. Wszystkie porty były już podbite, większość miała zapełnione magazyny, lub ich władcy nie potrafili znaleźć towarów, które by te magazyny mogły zapełnić. Znudzeni marynarze pałętali się bez celu po pokładach nie widząc szans na zarobienie na kolejną butelkę rumu. Jak wiadomo z historii, taka sytuacja generuje niezadowolenie społeczne. Biedni, głodni marynarze, którzy obserwować musieli dobrobyt w portach muszą znaleźć jakieś ujście dla swojej frustracji. Mądrzy władcy rozumieli to dobrze i szybko zaczęli tworzyć flotę, której nawet największy naiwniak nie wziął by za flotę handlową. Zaczęła się epoka przemocy. Jedynie biedny Istambuł ciągle nie miał portu, w którym by mógł budować okręty… Za to prowokował innych, przewożąc w swoich dwóch słabo obsadzonych okrętach bardzo pożądane towary, na które tylko Istambuł miał monopol – czyli szlachetne kamienie i przyprawy.
No i doczekali się. Doprowadzony do ostateczności władca Walencji, szukając ujścia dla energii i kreatywności swoich wilków morskich, musiał napaść na przypadkiem przepływający nieopodal okręt. Okręt miał jednego marynarza na pokładzie i ładunek przypraw. Oczywiście poszedł natychmiast i niemal bez strat po stronie agresora, na dno. Sprawni marynarze z Walencji zdążyli przeładować przyprawy na swój okręt i skierowali się ze swoim trofeum do stolicy. Po tym zdarzeniu, które wstrząsnęło całym akwenem, krew zaczęła się lać niemal strumieniami. Pomijając drobne awantury, istotnym zdarzeniem było również podbicie Tunisu przez Walencję. Genueńczycy z załogi portu musieli uciekać w głąb kontynentu i nie liczyli się już w dalszej grze. Innym istotnym szczegółem była dostawa żelaza do Modonu, portu należącego do Istambułu. Dzięki temu, Istambuł mógł w końcu wyprodukować nowy okręt.
Po wcześniejszej utracie połowy swojej floty, Istambuł wycofał się w głąb swojego terytorium i zajął się drobnym handlem we własnych portach. Wszystkie pozostałe miasta pokiwały w ciszy głowami nad marnym losem Istambułu i uznały to miasto za nieistotne w dalszej rozgrywce. Rozstrzygnięcia ostateczne zbliżały się nieuchronnie. Mędrcy z Walencji zbudowali najpotężniejszą flotę wojenną w historii. Niepokoili się, że wrogowie mogą próbować podbić ich spokojne i dostatnie miasta i w ten sposób przechylić szalę zwycięstwa. Wenecjanie starali się koniecznie dokończyć ostatnie handle, aby powiększyć swoje bogactwo. Genueńczycy, przerażeni flotą Walencji próbowali znaleźć sposób na zablokowanie tej flocie dostępu do swojej stolicy (nie wiedzieli, że ta flota miała wyłącznie zadania obronne). Istambułem już dawno nikt się nie przejmował.
Ostatnia runda przyniosła rozstrzygnięcia. Walencja, zdziwiona, że nikt nie atakuje ich portów, postanowiła zużyć swoje siły atakując porty swojego największego konkurenta, Genui. Przynajmniej wówczas mędrcy z Walencji tak myśleli. Wysłali całą swoją flotę wojenną do ataku na Genuę. I zdobyli to miasto, okupując to wielkimi stratami. To przekreśliło jakiekolwiek szanse Genueńczyków na sukces. Wenecjanie dobili ostatnich targów i zarobili nieco pieniędzy. Istambułem nadal nikt się nie przejmował.
Przyszło do podliczeń i rozrachunków. Genua zdobyła marne 10 punktów. Nie miała pod kontrolą własnej stolicy, niewiele miała w skarbcu, no i tylko kilka ich portów miało pełne magazyny. Ostani atak Walencji pozbawił ich w końcu 11 punktów (10 za kontrolę stolicy i 1 za port z niepełnym magazynem) Wenecja – 21 punktów. Walencja – 33 punkty. Wiwat! Miażdżąca przewaga! Jeszcze tylko formalność – podliczenie Istambułu. Hm… Istambuł ma mnóstwo pieniędzy (w końcu nie mógł przez całą niemal grę budować okrętów). Istambuł ma kilka bogatych portów (w końcu większość gry zajmował się drobnym handlem). Hm. Istambuł zdobył… 38 punktów. Istambuł wygrał. Władcy spojrzeli na zegarki. Dochodziła pierwsza w nocy. Władcy przypomnieli sobie, że już następnego dnia trzeba iść do pracy. Władcy złożyli hołd potędze Istambułu i rozeszli się w pokoju.
P.S. Grałem w tę grę trzeci raz. Potwierdziła wcześniejsze moje o niej zdanie. Gra była bardzo przyjemna. Ciekawa i wciągająca rozgrywka, zwroty akcji, bluff i dyplomacja mają wielkie znaczenie w grze. W międzyczasie plansza została polana niewielką ilością czerwonego wina – po starciu nie było na niej najmniejszego śladu po winie, co wiele mówi o jakości wykonania. Rozgrywka pięknie zmieniała swój charakter. Na początku zacięta rywalizacja o najważniejsze porty – każdy chce jak najszybciej wykonać swój ruch. Chwilę później spokojny rozwój ekonomiczny i handel między portami (również z portami przeciwnika). Pod koniec – powoli kończą się dostępne towary, porty się zapełniają, rozgrywka wchodzi w fazę militarną. Teraz z kolei każdy woli ruszać się jako ostatni, bo wtedy ma największy wpływ na to kto, kogo i kiedy atakuje. Te aspekty było widać jak na dłoni. Do tego dochodzi licytacja dotycząca kolejności ruchów graczy w rundzie. To wszystko, okraszone wielką niespodzianką na końcu (Istambuł!), złożyło się na bardzo przyjemny wieczór.
Jeżeli chodzi o wady gry, to zauważyliśmy (subiektywnie) następujące: – ja osobiście wolę gry, w których zarządzane terytorium jest bardziej spójne. W Serenissimie możliwa jest sytuacja, gdy nasze siły i posiadane porty są rozproszone po całej planszy, co utrudnia zapanowanie nad nimi. – plansza jest zbyt kolorowa, okręty trudne do odróżnienia. To powoduje, że łatwo można przeoczyć jakiś swój okręt i zapomnieć o przesunięciu go lub rozładowaniu. Trudno również mieć pełny przegląd sytuacji. Gdyby okręty rozróżniało się po kolorze plastiku a nie tylko po zatkniętej na nich fladze, sprawa była by łatwiejsza. – okręty są dosyć niestabilne i łatwo się przewracają – trzeba wtedy ratować towary i ludzi z morza. – jeden z graczy (władca poszkodowanej najbardziej Genui) stwierdził, że system rozstrzygania walki jest zbyt losowy. Osobiście nie zgadzam się z tym. Myślę, że sposób przyjęty w grze jest bardzo dobry.
I ostatnia uwaga. Było by dla mnie super ciekawe, gdyby ktoś (może jakaś grupa osób) przetestowała i zrobiła porównawcze zestawienie kilku gier o zbliżonym charakterze – np. Serenissimy, Mare Nostrum i A Game of Thrones. Te gry zdają się mieć wiele wspólnych cech – takich jak zbliżony czas rozgrywki, aspekty strategiczne i dyplomatyczne, nieco (nie za dużo) losowości, nieco zarządzania zasobami i czegoś na kształt ekonomii. Z drugiej strony cena tych gier zachęca do poważnego przyjrzenia się im przed zakupem i wybrania tej, która dla danego gracza czy grupy będzie najlepsza. Takie testy porównawcze w końcu są powszechnie spotykane w innych dziedzinach – motoryzacja, artykuły AGD, RTV itp. Dlaczego nie w dziedzinie gier planszowych?
Ten artykuł został pierwotnie opublikowany w serwisie Gry-Planszowe.pl.
WOW, swietna relacja, wielkie dzieki. Szczerze mowiac od dawna sobie ostrze pazurki na Serenissime – wyglada swietnie, ale jakos nie moglem sie zdecydowac. Teraz widze, ze warto :D