Jak robić, aby się nie narobić? Wszędzie tam gdzie wytwarza się coś nowego, ludzie szukają odpowiedzi na to pozornie proste pytanie. Rozglądają się za rozwiązaniami, które raz pozwolą wypuścić coś wielkiego, ważnego, atrakcyjnego, aby później tylko spijać śmietankę czy odcinać kupony. Days of Wonder należy do tych szczęśliwców, którzy mają taki produkt. I jak każdy zdrowo myślący producent, nie boi się z niego czerpać ile tylko się da.
Ticket to Ride to pozycja, którą bez wątpienia można już dzisiaj zaliczyć do kanonu gier planszowych. Obok Osadników z Catanu i kilku innych gier, jedna z najbardziej rozpoznawanych pozycji w naszym hobby. Banalnie proste zasady, duża grywalność, dynamizm rozgrywki to cechy, dzięki którym Ticket to Ride stworzony jest wprost do zapoznawania nowych osób z planszówkami. Zresztą liczby mówią za siebie: ponad pół miliona sprzedanych egzemplarzy, lokalizacja na 8 języków, kilkanaście nagród, fani w 30 krajach, elektroniczna edycja gry.
Wersja pierwotna powstała w 2004. Rok później, zachęcony sukcesami Days of Wonder, wypuścił następną część – Ticket to Ride: Europe. Część osób zarzuca jest wtórność, nie mniej rewelacyjna sprzedaż i pozytywne recenzje mówią coś innego. Większość klientów przyjęło nową pozycję entuzjastycznie i lepszej odpowiedzi z rynku nie można byłoby się spodziewać. Nie potraktowano jej jak wymuszony sequel, a wręcz przeciwnie – jak grę godną wielkiego poprzednika.
W tym roku natomiast powstał trzeci, i znając życie nie ostatni, epizod Ticket to Ride: Marklin Edition. Skąd ta nazwa? Marklin to sławny, niemiecki producent zabawek, najbardziej znany z wytwórstwa kolejek. Ma za sobą 150 letnią, barwną historię i dużą renomę wśród fanów miniaturowego kolejnictwa. Nie mniej nie przykładałbym wielkiego znaczenia, ze jest to akurat ta, a nie inna firma. Rozwiązanie jest najprawdopodobniej bardzo proste. Days of Wonder pewnie i tak przygotowywał kolejną część planszówki, a przy okazji znalazł sposób na wykorzystanie gry jako miejsca na reklamę. Dzięki czemu kolejne dolary wpadają do kieszeni. Jednym słowem udało się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu.
Tak jak pozostałe dwie części, grę zaprojektował znany angielski twórca, obecnie mieszkający w Stanach, Alan R. Moon. Ticket to Ride: Marklin Edition skierowany jest dla najróżniejszej konfiguracji graczy – od 2 do 5 osób. Najmłodsi uczestnicy powinni mieć za sobą przynajmniej 8 lat, a przeciętna rozgrywka będzie trwała od 30 do 60 minut. Wygląd
Marklin Edition ma pudełko identycznej wielkości jak poprzednie części. W środku znajdziemy przede wszystkim bardzo dobrze znane karty wagonów oraz biletów, plansze z połączeniami między miastami, znaczniki to wskazywania stanu punktów, plastikowe wagoniki i instrukcje. Z nowych elementów są to po pierwsze żetony towarów w czterech różnych kolorach. Po drugie bardzo ładnie wykonane, plastikowe ludziki trzymające bagaż i symbolizujące pasażerów. Po trzecie znacznik największej liczby zrealizowanych kart biletów.
W całej grze powtarza się motyw firmy Marklin. W końcu zapłacili za reklamę to nie dziwne, że pojawia się ona wszędzie: na rewersach kart czy plastikowych elementach. Do tego do gry dołączona jest płyta CD z pełnym katalogiem kolejek i wszelkimi informacjami o firmie. Zacznijmy dokładniejszy opis od planszy. Przedstawia ona przede wszystkim współczesne Niemcy oraz niewielkie fragmenty sąsiadujących państw. Połączenia występują nie tylko między miastami, ale również w postaci miasto – kraj. Maksymalne odcinki dochodzą do siedmiu pól. Wszystko byłoby pięknie gdyby nie jeden detal. Obrzydliwy detal. Jako sąsiedzi uwzględnione są wszystkie kraje „bogate” – Francja, Dania, Holandia, Szwajcaria i Austria. Czechy, których spory fragment został na planszy umieszczony (większy od wszystkich innych sąsiadów z wyjątkiem Francji) nie jest żadnym punktem docelowym, ani nie ma nawet napisu, że są to Czechy. Oczywiście dwie trasy sobie przez nie, jak gdyby nic, przechodzą. Polski fragment jest bardzo malutki, nie mniej niewiele większy kawałek Danii został już uwzględniony, a nasz kraj już nie. Generalnie jeżeli chodzi o mnie wywołało to dużą irytację. Typowe buraczane podejście amerykańskich producentów. Ignoranci potraktowali Polskę i Czechy jak gdybyśmy byli nadal za żelazną kurtyną i nie ma co dawać o nas żadnej wzmianki. Bardzo bezczelne.
Dobrze zapomnijmy o tym i przejdźmy do pozytywów. Karty biletów zostały podzielone na dwie części – długie i krótkie trasy. Warto wspomnieć, że wizualnie zmieniła się prezentacja kart wagonów. Obie poprzednie części były utrzymane historycznie na przełomie XIX i XX wieku, a same pociągi zostały narysowane. W Marklin Edition mamy do czynienia ze zdjęciami i kolej utrzymana jest we współczesności. Na każdej karcie pojawia się również nazwa prezentowanego wagonu/lokomotywy i do tego numer odwołujący się do odpowiedniej pozycji w katalogu firmy Marklin. Jakby ktoś chciał sobie go kupić w wersji modelu. Jeżeli chodzi o mnie osobiście to obecna wersja o wiele bardziej mi się podoba. Poszczególne wagony są śliczne zaprezentowane i przykuwają wzrok. Każde zdjęcie jest inne, nawet w obrębie tego samego koloru. Pełno szczegółów, całość sprawia bardzo staranny efekt. Ale już w przypadku mojej żony to bardziej się podobają karty z poprzednich wersji. Uważa je za bardziej klimatyczne. Jednym słowem kto jak lubi. Podobnie jak w Europe, ale w odróżnieniu od oryginalnego Ticket to Ride, wielkość kart jest zbliżona do kart standardowych. Dzięki czemu łatwiej się je tasuje.
Jeszcze o jednym chciałem napisać – oryginalne znaczniki do wskazywania stanu punktów. Do tej pory stosowano przeważnie w grach (również w poprzednich częściach Ticket to Ride) plastikowe lub drewniane elementy. Marklin Edition zaryzykował z plastikowymi klockami, z których jeden można włożyć w drugi. Pozornie drobiazg, ale zamierzenie bardzo słuszne. Chyba każdy miał problem z sytuacjami gdy pięciu czy czterech graczy ma tyle samo punktów. Znaczniki stoją jeden na drugim, ruch stołem i wszystko się wywraca. Tutaj nic takiego nie będzie miało miejsca, bo buduje się stabilna wieża. Coś takiego powinno być w Caylusie, gdzie zarządzanie favorami przy większej liczbie graczy sprawia dużo kłopotów. Oczywiście rozwiązanie nie jest idealne. Trzeba delikatnie wkładać klocki jeden w drugi, bo jeżeli użyjemy zbyt dużo siły to ciężko później je rozłączyć. Niewielki ból jeżeli gramy z kobietami i ich długie paznokcie będą służyć pomocą. Gorzej jak grają sami mężczyźni.
Co nowego?
Główna mechanika nie zmieniła się i jest prawie identyczna jak w poprzednich Ticket to Ride. Nie będę, więc jej powtórnie wyjaśniał, każdy może zajrzeć do poprzedniej recenzji. Skupię się na nowinkach.
Pierwsza z nich to dzikie karty. Znajdują się one w talii kart pociągów i występują obok wagonów, lokomotyw i tzw. kart pasażerów (o tych ostatnich dalej). Każda z tych kart to wagon dowolnego, jednego koloru, który możemy użyć tylko w przypadku tras większych i równych niż cztery elementy. Co więcej przy dobieraniu nowych części pociągu zajmują one nam jedną akcję, a nie tak jak w przypadku zwykłych lokomotyw dwie.
Druga nowinka to pasażerowie wraz z żetonami towarów. Każdy z graczy otrzymuje trzy egzemplarze ludzików z bagażami. Towary natomiast układa się w stosy względem kolorów, przy czym na czubku jest żeton z najwyższą liczbą. Następnie umieszcza się je w każdym mieście na planszy. Berlin posiada jako jedyny czarny stos z najatrakcyjniejszymi – pod względem punktowym – żetonami. Kolejne duże miasta zawierają czerwone – nieco słabsze towary. Później są żółte jeszcze niższe i najniższe – białe w najmniejszych mieścinach.
Używanie pasażerów jest bardzo proste. Możemy go wystawić na planszę w momencie gdy zbudowaliśmy jakąś trasę, na jednym z miast, pomiędzy którymi powstała linia. Dodatkowo nie może znajdować się tam już jakiś pasażer. To wszystko jest za darmo. Natomiast poruszanie ludzikiem wymaga od nas poświęcenia tury. Przesuwamy go po wybudowanej linii kolejowej, lecz nigdy nie możemy przejść dwa razy po tym samym odcinku. Przejście po naszym kawałku nic nas nie kosztuje, przejście po trasie przeciwnika kosztuje nas wydanie jednej karty Pasażera. Dodatkowo po drodze zgarniamy żetony towarów występujące na miastach. Jak już nie możemy wykonać ruchu zdejmujemy ludzika z planszy i odrzucamy w ogóle z gry. Liczba zdobytych punktów oblicza się na podstawie zdobytych towarów (każdy ma jakąś wartość).
Szczerze mówiąc to jest najciekawsza nowinka w grze. Pasażerów mamy trzech, więc ograniczoną liczbę. Liczba zdobytych punktów często osiąga nawet ponad 20 punktów, a więc warto z nich korzystać. Co więcej jeżeli dobrze rozplanujemy własną trasę i będziemy mieli zapas kart pasażerów, żeby poruszać się po odcinkach przeciwnika, to możemy stać się z ostatniego pierwszym graczem (pod względem punktowym). Są też dodatkowe emocje. Jeżeli przeciwnik nas wyprzedzi z użyciem pasażerów na danej trasie to zgarnie lepsze towary. Tak więc warto się śpieszyć i dobrze planować ich użycie. Generalnie patent z pasażerami sprawdza się bardzo dobrze.
Trzecia nowa rzecz to podział biletów na dwie talie (dobry krok w tę stronę był w Europe). Jeden stos to karty związane z krótkimi trasami, drugi to długie odcinki. Dobierasz z nich cztery karty w dowolnej konfiguracji. Pomysł jest świetny, ponieważ możesz sam zdecydować czy w danym momencie preferujesz do zbudowania wielką czy małą linię. Lepiej można się dostosować do aktualnego stanu gry.
Ostatnia nowość to dodatkowy bonus. Na końcu gry gracz, który zrealizował największą liczbę biletów otrzymuje dodatkowe 10 punktów.
Parę uwag z rozgrywki
Na początku warto zwrócić uwagę, że plansza jest tak skonstruowana, że często dochodzi do blokowania się. Nawet przy dwóch graczach ciężko wszystkie trasy zrealizować po najkrótszej ścieżce. Często przeciwnik nas ubiegnie i musimy prowadzić kolejową obwodnicę. Przy większej liczbie graczy też to jak najbardziej występuje, chyba, że mają miejsce sprzyjające okoliczności i gracze realizują minimalną liczbę biletów. W oryginalnym Ticket To Ride, miało to miejsce znacznie rzadziej. Ale uważam akurat to za zaletę Marklin Edition. Przy dodatkowym ciśnieniu rozgrywka jest bardziej emocjonująca i wymaga od graczy szybkości, połączonego z dobrym zmysłem planowania.
Zauważyłem też, że opłaca się ryzykować i nie bać się brania nowych tras. Bardzo dobrym pomysłem jest zbudowanie wielkiej, jednej linii przez całe Niemcy, a później tylko korzystanie już z naszej, zrealizowanej do tworzenia nowych. Wiele biletów pokrywa się i można zdobyć sporo nowych punktów, specjalnie się nie przepracowując.
Grywalność w przypadku różnej liczby graczy jest identyczna jak w poprzednich częściach. Przy pięciu zaczyna być trochę chaotycznie i przede wszystkim skupiamy się na własnych trasach. Przy czterech i trzech uważam, że jest najciekawiej. Można więcej kombinować, przeszkadzać specjalnie przeciwnikom, konstruować jakieś strategie. Przy dwóch najwięcej gra traci, nie mniej nadal jest sympatycznie i można się dobrze bawić. Kącik zwierzeń
Reasumując czy gra jest warta polecenia? To nie takie proste i spróbuję na nie odpowiedzieć w formie kącika zwierzeń pt. „Pytania do Pancho”.
Drogi Pancho,Bardzo podobał nam się Ticket to Ride i spędziliśmy wraz z rodziną przy nim wiele czasu. Gdy pojawił się dodatek Europe od razu go kupiliśmy. Również świetnie się bawiliśmy. Nowe zasady tuneli, promów i stacji bardzo nam pasowały. Czy Marklin Edition również wart jest zakupu?
Pozdrawia
Niezdecydowana Ania
Witaj Aniu. Jak czytam jest wielką fanką Ticket to Ride. Sądzę, więc, że i nowa część ci się spodoba. Nowinek nie jest wiele, ale zawsze coś i sądzę, że przypadną ci do gustu. Pasażerowie i towary wprowadzają sporo zabawy. Nowa plansza i śliczne wykonanie wagonów też wzbudzi twoją sympatię. Tak więc nie zastanawiaj się specjalnie i kupuj. Zresztą nie bądź taka skromna. Podejrzewam, że już dawno zdecydowałaś. Nieważne jaka będzie moja odpowiedź.
Yo Pancho,Ticket to Ride był w dechę. Zajefajna giereczka, wraz z ziomalami spędziliśmy przy niej kupę czasu. Lufka, browarek i nie można było się oderwać. Później zrzuciliśmy się na Europe. Ale on był do dupy. Nic wielkiego, parę nowinek, ale nadal ta sama mechanika i podobna grywalność. Wyrzucone pieniądze. Powiedz Stary jak to jest z tym Marklinem?
Szacun –*!Ya-pa!*-
Hej Yapa. Nie podobał ci się Europe to trzymaj się z dala od Marklin Edition. Wykonanie wagonów jest naprawdę niezłe, pomysł z pasażerami spoko, ale w gruncie rzeczy mechanika ta co zwykle. Wtórność, panie, wtórność. Jest mnóstwo innych, wartościowych gier, więc może warto z ziomalami zrzucić się na coś innego.
Szanowny Panie,Wielkimi krokami zbliża się jubileusz mojego wnuka. Orientuję się, że wybitnie dużo czasu spędza on przy tzw. grach planszowych. Po dłuższym zastanowieniu zdecydowałem się na zakup pozycji związanej z kolejnictwem. Jako, że w młodości był mi to temat niezwykle bliski. Najbardziej godne zainteresowania są trzy tytuły Ticket to Ride, Ticket to Ride: Europe i Ticket to Ride: Marklin Edition. Czy mógłby Szanowny Pan wskazać mi, który z powyższych będzie najbardziej adekwatny na prezent? Z góry dziękuję za odpowiedź.
Z poważaniem
Stanisław A. Lanckoroński
Witam serdecznie. Tak faktycznie to wszystko jedno co Pan kupi z tych trzech pozycji. Każda z nich bowiem zawiera w gruncie rzeczy tą samą mechanikę. Różnią się pomiędzy sobą szczegółami, dodatkami, wykonaniem wizualnym planszy i kart. Nie mniej jak ktoś by się uparł i musiałbym między nimi wybierać to zrobiłbym tak. Jeżeli preferuję czasy współczesne, lubię oglądać różne zdjęcia pociągów na kartach, nie mam obiekcji co do planszy przedstawiającej Niemcy, uczestnicy znają gry planszowe i nie jest to dla nich novum to brałbym Marklin Edition. Jeżeli wolę czasy przełomu XIX i XX wieku, podróże po Europie, gracze są zaznajomieni z grami planszowymi, często w nie grają to kupiłbym Europe. Wreszcie jeżeli przyjemność sprawia mi się przeniesie do Złotego Wieku kolei w USA, większość graczy to osoby dopiero zaczynające przygodę z grami to bez wątpienia wybiorę oryginalny Ticket to Ride.
Zalety:
śliczne karty wagonów
podział tras na krótkie i długie
ciekawy pomysł z pasażerami i kartami towarów
duże ciśnienie, sporo emocji, bo łatwo zablokować przeciwnika i zostać zablokowanym
Wady:
dłuższy czas przygotowywania planszy do rozgrywki (z powodu rozkładania towarów w miastach)
zignorowanie na planszy Czech i Polski
główna mechanika to stary Ticket to Ride (nieoryginalny pomysł)
Ten artykuł został pierwotnie opublikowany w serwisie Gry-Planszowe.pl.
Hehe, kącik zwierzeń wymiata :)
To ja szanowny Panie Pancho mam pytanie.
Rozumiem, że w Marklin nie znajdziemy stacyjek jak w Europe?
Drogi Pancho!
Z zapartym tchem przeczytałem Twój artykuł o kolejnej edycji popularnej gry Ticket to Ride. Bardzo mi się podobał, a ponieważ miałem okazję grać we wszystkie trzy edycje, to mam też swoje spostrzeżenia, którymi chciałbym się podzielić.
Po pierwsze kwestia znaczników punktów zwycięstwa, które się na siebie nakładają – co myślisz o pomyśle rodem z innej gry planszowej, mianowicie Torres: gracze na ścieżce punktów nigdy nie mogą remisować. Jeśli nasz znacznik ląduje na polu już zajętym, przeskakujemy znacznik przeciwnika i stawiamy nasz na kolejnym polu. W Ticket to Ride nie zmieni to wiele w samej rozgrywce (remisy występują dość rzadko), a doda kolejny aspekt taktyczny do gry.
Po drugie kwestia wzajemnego blokowania. Grałem w Marklin tylko raz i tylko w 5 graczy, ale odniosłem wrażenie, że to najbardziej blokująca gra ze wszystkich trzech edycji. Jeśli ktoś nie lubi tego aspektu Ticket to Ride, niech trzyma się od Marklina z daleka. Z tego właśnie względu jedynie edycja Europe jest dla mnie grą interesującą, w pozostałych można zostać nawet przypadkiem zablokowanym i niewiele można z tym zrobić.
Pozdrawiam,
Malkontent Jacek.
Tak. Stacyjek brak. Bez odbioru :)
Szanowny Panie Pancho,
Pański kącik zwierzeń, a w szczególności list jakże szanowanego Pana Stanisława A. Lanckorońskiego sprawił iż zmieniłem pozycję z dostojnej siedzącej, na pozycję leżącą, śmiechu sobie przy tym nie żałując.
Serdecznie pozdrawiam i życzę dalszy sukcesów w recenzowaniu tzw. gier planszowych.
Fajna recenzja ale jeden błąd (niestety znaczący) może zmienić wyobrażenie czytających o tej wersji T2R. Chodzi mianowicie o 'dzikie karty’ czyli jak mniemam karty lokomotyw oznaczone symbolem '+4′. Nie zastępują one tak jak napisał autor recenzji 4 kart wagonów ale tak jak zwykła lokomotywa tylko jedną (w dowolnym kolorze). A ponieważ nie mogą być używane na trasach krótszych niż 4 pola to autorzy gry uznali, że dobranie takiej karty nie wyklucza dobrania drugiejgracza (grający w T2R będą wiedzieli o co chodzi). Zdecydowanie tutaj recenzent się nie popisał…
Hehe, faktycznie to zbyt szybkie czytanie instrukcji mnie kiedyś zgubi… i zgubiło :) Zmyliło mnie to „Locomotive +4 Cards”. A zgadza się to jest jedna lokomotywa działająca dla zestawów powyżej i równych cztery. Zwracam w takim razie honor dzikim kartom, mają duży sens teraz. I przepraszam za pomyłkę, ale cóż ludzka rzecz błądzić. Zmienia to dość drastycznie moje uwagi co do ich użycia. Dzięki za znalezienie błędu.
Ok poprawione. I jeszcze raz posypuję głowę popiołem.
Do usług :) Prawda, że teraz są niezwykle użyteczne :)
Pancho, a gdzie Cię Ci ludzie z kącika zwierzeń znaleźli? wydaje mi się, że kupię tą grę, bo tematyka powinna się spodobac mojej dziewczynie, jej siostrze, chłopakowi jej siostry…
Fajna recenzja, gratuluje! : )
Niestety musze sie przyczepic do bledow.
Jeden, bardzo (mnie) irytujacy, to uzycie przecinka w zdaniu z wyrazem „ktory” (i jego wszelkich odmianach.
„Możemy go wystawić na planszę w momencie gdy zbudowaliśmy jakąś trasę, na jednym z miast pomiędzy, którymi powstała linia.”
W powyzszym zdaniu przecinek powinien byc umieszczony przed wyrazem „pomiedzy”.
I drugi blad, umieszczenie przecinka pomiedzy „tak” a „wiec”.
„Tak, więc warto się śpieszyć i dobrze planować ich użycie.”
Jest jeszcze kilka innych, ale powyzsze dwa najbardziej kluja w oczy.
Poprawione, dzięki za uwagi Rathi. Pisz jednak następnym razem na maila, bo po co zaśmiecać komentarze.
Najchetniej pisalbym jakas PW, ale ten serwis tego nie umozliwia. A z lenistwa nie chce mi sie pisac @ : )