– To co? Zagracie?
– Niestety, mamy autobus za piętnaście minut. Nie zdążymy w nic zagrać…
– Chyba sobie żartujesz.
* * *
– Będzie nas sześcioro, hałas, niewielkie stoliki, pełno browaru. Pub to nie miejsce na granie.
– Nawet nie wiesz jak bardzo się mylisz.
Powyższe scenki rodzajowe opisują specyficzne sytuacje. Gdy dysponujemy niewielkim miejscem do grania, wokół panują niezbyt komfortowe warunki do długich rozmów, mamy mało czasu, ale za to dość dużo chętnych do zabawy. Istnieją gry, które świetnie wpisują się w ten schemat. Dzięki prostej mechanice i dynamicznej rozgrywce nie przelękną się nawet głośnych, zadymionych pubów.
Jednym z takich tytułów jest For Sale. Pierwotnie wydany został w roku 1997. Jednak całkiem niedawno, za sprawą wydawnictwa Uberplay, doczekał się nowej edycji. Jego autorem jest Stefan Dorra, który w swym dorobku ma takie tytuły jak Land Unter, Intrige czy ostatnio wydany Buccaneer.
W grze wcielamy się w agenta nieruchomości. Będziemy próbowali po jak najatrakcyjniejszych cenach kupować posiadłości, aby na koniec sprzedać je za jak najwyższe oferty. Prosta gra, więc i prosty cel.
Jak przystało na grę do piwka pojedyncza rozgrywka zajmuje góra 15 minut. Może wziąć w niej udział od trzech do sześciu osób, najlepiej jakby miały powyżej 8 lat.
Pomaluj mi świat na żółto i na niebiesko
Jak pierwszy raz zobaczyłem pudełko to skojarzyło mi się ono z powyższymi słowami piosenki. Grafika pełna żywych kolorów przy czym żółty i błękit najbardziej na siebie zwracają uwagę. Kreska i styl utrzymane w optymistycznym, komiksowym klimacie. Wielkość opakowania całkiem pokaźna jak na niewielką grę pubową, ale i tak mniejsza od choćby takiej Cytadeli.
W środku krótka instrukcja. Mechanika For Sale jest na tyle prosta, że spis reguł przypomina folder reklamowy. Wielkie litery, duże przykładowe rysunki. Przy pierwszym kontakcie zasady opanowuje się w około dziesięć minut. Objaśnia się innym w nie więcej niż pięć. Chyba każdy przyzna, że to krótko.
Główne elementy gry to dwie talie kart. Pierwsza przedstawia nieruchomości, druga czeki wystawiane przez klientów za zakup domu. Razem 60 kart. Dodatkowej wzmianki wymagają rysunki na kartach. Utrzymane w dowcipnej i wesołej formie. Na przykład karty z najtańszymi budynkami przedstawiają kartonowe pudło, sławojkę ze skrzynką na listy czy jaskinie przed którą leży wycieraczka z napisem „Welcome”. Te najdroższe to stacja kosmiczna, drapacz chmur albo zamek z książek fantasy.
Oprócz tego w pudełku mamy jeszcze okrągłe papierowe monety, w nominałach tysiąca i dwóch tysięcy. Będziemy za ich pomocą kupować nieruchomości. Reasumując oprawa wizualna na wysokim poziomie. Starannie, elegancko wykonana. Pełna dowcipnych akcentów.
Kupujemy nowy dom, jeszcze jeden nowy dom
Celem gry jest zdobycie jak największej liczby pieniędzy liczonej na podstawie czeków i gotówki. Wygrywa oczywiście ta osoba, która najwięcej zarobi na handlu nieruchomościami.
Mechanika jest trywialna i postaram się ją szybko nakreślić. Wszyscy gracze zaczynają z pewną startową ilością pieniędzy. To będzie nasz budżet, który możemy przeznaczyć na kupno nowych posiadłości.
Rozgrywka dzieli się na dwie części: zakupy nowych budynków i ich sprzedaż. Przed pierwszym etapem przygotowujemy talie z kartami nieruchomości. Warto wspomnieć, że karty oznaczone są od 1 do 30. Czym wyższa wartość tym mamy do czynienia z bardziej luksusowym budynkiem. Następnie odkrywamy na stół tyle kart ilu jest uczestników biorących udział w rozgrywce. Od tej chwili gracze po kolei licytują sumę pieniędzy przeznaczoną na zakupy. Oczywiście nowa stawka musi być wyższa od poprzedniej. Jeżeli nie mają wystarczającej liczby pieniędzy lub po prostu nie chcą więcej podbijać – pasują. Co sprowadza się do wzięcia karty o najniższym numerze i oddania do banku połowy wcześniej wylicytowanej stawki. Ostatnią kartę, z najwyższą wartością, bierze osoba, która jako jedyna pozostała w aukcji. Ona niestety musi do banku zapłacić całą postawioną gotówkę. Jednocześnie też przejmuje rolę startującego gracza. I to wszystko. Wyciągamy kolejne karty i przeprowadzamy kolejne licytacje. Aż do wyczerpania talii.
Pierwsza część kończy się więc zdobyciem nieruchomości. Przechodzimy do drugiego etapu. Gracze biorą w dłonie zakupione domy i sięgają do talii czeków. Wyciągają z niej tyle kart ilu jest uczestników zabawy.
Teraz każdy z graczy wybiera z ręki jeden z budynków. Na sygnał wszyscy równocześnie je odkrywają. Gracz, który wystawił budynek o najwyższej wartości zabiera ze stołu najcenniejszy czek. Następna w kolejności posiadłość zgarnia kolejny czek itd. itd. Tura się kończy i sięgamy po nowe czeki. Gdy wyczerpie się talia, zakończona zostaje gra i podliczamy kto ile zarobił. Proste? Nie. Banalne!
Dlaczego fajne?
Ano dlatego, że rozgrywka wymaga od nas trochę planowania. Szczególnie w pierwszym etapie gry. Licytowanie „na czuja” rzadko daje spodziewane efekty. Raczej nie będziemy się liczyć w ostatecznym podsumowaniu.
Najważniejszą regułą gry, na którą warto zwrócić uwagę jest to, że tylko ostatni gracz płaci całą licytowaną sumę pieniędzy. Reszta osób ponosi połowiczne koszty. Stąd wcale nie trzeba wygrać licytacji, aby kupić atrakcyjny budynek. Bycie ostatnim, który spasuje to niezły plan. Często kupimy w takich przypadkach nieruchomość niewiele słabszą od osoby, która wygrała licytacje. A jednocześnie zapłacimy znacznie mniej pieniędzy niż ona.
Oczywiście wszystko zależy od wartości kart, które zostały wyciągnięte z talii. Jeżeli mamy same luksusowe budynki to nie warto specjalnie bić się o jak najlepszy, bo nie płacąc prawie nic i tak dostaniemy niezły. Podobnie jak są same najsłabsze nieruchomości. Tutaj możemy lekko licytować, ale bez przesady, bo nic atrakcyjnego i tak nie kupimy. Oczywiście najwięcej zaangażowania wymaga przypadek, gdy budynki są rozrzucone poziomem wartości. Jest kilka świetnych i kilka beznadziejnych. Wtedy trzeba pokombinować.
Cenne jest też stanowisko startującego gracza. Dzięki niemu możemy od razu podbić stawkę do wyższego poziomu. Nim dojdzie do nas ponownie kolejka, prawdopodobnie część graczy się wykruszy, a my będziemy mogli wziąć cenny budynek. Bez płacenia za niego wygórowanych kosztów.
Drugi etap to urzeczywistnienie przysłowia: „jak sobie pościelesz tak się wyśpisz”. Korzystamy z kart, które kupiliśmy w poprzedniej części gry. Czym były atrakcyjniejsze tym łatwiej będzie nam wygrywać walkę o czeki. Tutaj również nie obędzie się bez kombinowania i dużo zależy od rozkładu wartości na czekach.
Sama rozgrywka przebiega bardzo dynamicznie. Wyciągamy karty z talii. Gracze obserwują o co odbywa się pojedynek. Licytują albo pasują. Karty się kończą i znowu sięgamy po następne. Drugi etap jest jeszcze szybszy, bo tutaj wszyscy równocześnie zagrywają karty z nieruchomościami.
Jak to z grą do piwka bywa, wszyscy bez żadnego szemrania zagrają w nią 2-3 razy pod rząd. Później najczęściej chcą pobawić się w coś poważniejszego albo odpocząć od rozgrywki. Minie godzinka i znowu przychodzi ochota na For Sale. Zauważyłem, że sama gra spotyka się z bardzo pozytywną reakcją osób, które miały z nią pierwszy kontakt. Głównie dlatego, że szybko opanowują o co w niej chodzi i mogą spokojnie rywalizować z innymi, doświadczonymi graczami. Nie mówiąc o tym, że oprawa graficzna stoi na wysokim poziomie i sprawia miłe wrażenie.
Generalnie nigdy w recenzjach nie komentuję ceny gry. Ale w tym przypadku trzeba zrobić wyjątek, bo jest to największa wada For Sale. Jak na prostą karciankę nie jest ona tania. Inne konkurencyjne pozycje kosztują znacznie mniej. A dają często równie dużo frajdy.
W For Sale dobrze się gra przy każdej dopuszczalnej liczbie graczy. Jednak czym więcej osób tym rozgrywka jest ciekawsza, występuje więcej kombinowania i zwiększa się liczba ruchów jakie mogą wykonać przeciwnicy.
Podsumowanie
For Sale bardzo dobrze sprawdza się jako krótki, dynamiczny przerywnik. Wymaga od nas zmysłu planowania, nie jest bezmyślnym rzucaniem kart na stół. Świetnie wpasowuje się więc w schemat gier do piwka i scenki rodzajowe zamieszczone na początku recenzji. Jeżeli tylko nie odstraszy cię cena gry to jest to pozycja, którą szczerze polecam.
Zalety:
świetnie wpasowuje się w stereotyp „gry do piwka”
dynamiczna rozgrywka
banalna mechanika
ładnie ze sobą współpracuje element losowy i decyzyjny
Wady:
wysoka cena w porównaniu do konkurencyjnych w tym gatunku gier
parę rozgrywek i trzeba od niej trochę odpocząć. Nieprzerwanie raczej nie da się w nią grać.
Ten artykuł został pierwotnie opublikowany w serwisie Gry-Planszowe.pl.
Gdzie mozna to cudo kupic – lubie takie gry :)
Mi się ta gra bardzo podoba, lekka, rozluźniająca no i zabawa przednia. I faktycznie rozgrywka bardzo szybka jest.
Ser: Mnie także gra się bardzo podoba. Mechanika i rysunki na wysokim poziomie.
Dziura: Na karcie 2 nie narysowano „sławojki”, bo lufcik ma kształt półksiężyca a nie serca.
Obecnie do kupienia w Niemczech, ewentualnie pewnie na zamówienie w polskich sklepach wysyłkowych.
Gra bardzo dobra, fakt! Gralem ;)
Ale się przyczepię: „Jak przystało na grę do piwka (…) Może wziąć w niej udział od trzech do sześciu osób, najlepiej jakby miały powyżej 8 lat.” ;) Do piwka powinny mieć więcej, gdy piszemy o piwie i młodym wieku, to lepiej troche to rozdzielić ;)
Skrót myślowy. Dla uczestników w młodym wieku „gry do piwa” = „gry do rozgrywania w czasie przerwy lekcyjnej” ;)