Na początku był Chaos… nie, nie, to nie to. Na początku był Ys! Zanim pojawił się Caylus i zdobył liczne nagrody. Zanim ugruntował pozycje Mykerinos. Zanim wydawnictwo Ystari Games było wychwalane za dobór tytułów – powstał Ys. Pierwsza gra tej dzisiaj słynnej już na całym świecie francuskiej firmy.
Ys pojawił się na rynku w roku 2004. Nikomu nieznane wydawnictwo i nikomu nieznany autor Cyril Demaegd, wypuścili na rynek pozycję, której daleko było do niedoświadczonej, pełnej błędów produkcji jakiej powinno się oczekiwać od debiutantów. Wręcz przeciwnie, pojawiła się planszówka dobrze wydana, niebanalna, skierowana do bardziej zaawansowanych graczy niż żółtodziobów.
A co oznacza to dziwaczne słowo w tytule? To nazwa miasta, w którym dzieje się akcja i na tym powinniśmy zakończyć. Bo inaczej trzeba by powiedzieć, że gra ma jakaś kiczowatą, a la fantasy fabułę. Powstałą strasznie na siłę i nie mającą prawie żadnego związku z samą rozgrywką. Najlepiej skupić się na konkretach. Jest miasto Ys. Przybywają do niego okręty z klejnotami. Każdy z uczestników jest kupcem spekulującym na handlu kamieniami szlachetnymi. Kto najlepiej będzie nimi obracał też zarobi najwięcej pieniędzy i wygra. Koniec i kropka.
Ys ładnym miastem jest
Wyglądem Ys przypomina bardziej Caylusa niż Mykerinosa. Podobnych wymiarów pudełko, spora plansza, identyczny styl instrukcji. Pojawiające się na kartach ilustracje utrzymane są w klimacie średniowiecza. Elegancka, stonowana stylistyka. Rysunki i symbole nie rzucają się na nas nachalnie, ale występują skromnie, w odpowiednich dla siebie miejscach. I to co kocham w Caylusie i Mykerinosie, umiejętność opisania funkcjonalności danego pola czy karty za pomocą paru czytelnych ikon. W Ys jest to samo. Szczególnie na uwagę zasługują tu karty postaci. Po jednej, dwóch grach nie ma problemu z zapamiętaniem za co odpowiadają.
Plansza przedstawia tytułowe miasto w postaci okręgu budowli. Ys dzieli się na cztery części (ćwiartki) i każda z nich składa się z trzech dzielnic: portowej, handlowej i pałacowej. Obok znajduje się jeszcze tor do określana aktualnej wartości danego klejnotu, rynek i parę pomocniczych pól. Wszystko wygląda schludnie, a miasto pomimo aż nienaturalnej symetrii, prezentuje się barwnie i cieszy oko.
W pudełku znajdują się jeszcze najróżniejsze znaczniki do określania punktacji, rodzaju klejnotów i kompetencji naszych agentów. Sama instrukcja napisana jest zgrabnym językiem, zawiera sporo przykładów. Złożoność zasad jest jednak spora, występuje trochę niuansów, szczególnie przy rozstrzyganiu różnych remisów. Stąd bądźmy przygotowani, że tak jak w Caylusie, tłumaczenie zasad nowym osobom zajmie trochę czasu. Nie mówiąc o tym, że o części reguł łatwo się zapomina. Jednak jak już ogarnie się zasady to wszystko wydaję się sensowne i logiczne.
Jednym słowem strona wizualna na poziomie jak przystało na prawdziwą grę planszową. Godna, aby zaprezentować ją swoim gościom czy kupić rodzinie na prezent.
Zmiataj stąd, to moja dzielnica!
Jeżeli chodzi o mechanikę, Ys blisko do utytułowanego El Grande. Stąd już można się domyśleć, że rozgrywka opiera się na zdobywaniu przewag w określonych obszarach. Posiada jednak sporo własnych koncepcji i nie jest nic nie wznoszącym klonem.
Rozgrywka opiera się na zmyślnym wysyłaniu agentów graczy do miasta i na rynek. Każdy z naszych ludzi ma różne kompetencje, jeden niższe drugi wyższe. Wysyłając swoich współpracowników ustawiamy ich zawsze na zmianę – jednego jawnie, drugiego tajnie. Dzięki czemu inni gracze nigdy nie są pewni jaki jest układ na planszy i kto faktycznie ma przewagę w danym obszarze. Dostarcza to dodatkowego smaczku w czasie partii i pozwala sprytnie blefować.
Co możemy zdobyć w wyniku tych eskapad naszych agentów? Najpierw rozstrzygane są ćwiartki miasta. Osoba, która zdobyła w niej pierwsze miejsce może dobrać się do ładowni okrętu, który zacumował w porcie. I zabrać z niej dwa kamienie szlachetne. Pozostałe osoby w kolejności biorą po jednym kamieniu. Następnie rozstrzyga się dzielnice, choć tutaj ważne jest tylko pierwsze miejsce. W dzielnicy portowej można zdobyć rzadki, czarny kamień szlachetny dający na koniec gry sporo punktów zwycięstwa (PZ). W dzielnicy handlowej naszym łupem może paść mało, ale pewne 3 PZ. W obszarze zajętym przez pałac wygrywamy kartę postaci.
Następnie kierujemy się na rynek. Tutaj po sprawdzeniu kompetencji naszych agentów możemy wpłynąć na dwie rzeczy. Po pierwsze wygrać kamień szlachetny, który pojawił się na rynku. Po drugie zmienić kurs klejnotów. To ostatnie ma ścisły wpływ na to, ile uzbierane przez nas błyskotki będą warte na koniec gry punktów zwycięstwa.
Dla doświadczonych graczy dochodzi jeszcze wariant The King’s Favor, w którym możemy wysyłać naszych agentów do króla i powiększać sobie u niego wpływy. Co daje na koniec gry dodatkowy zastrzyk punktów.
Cechy szczególne
Wspominałem o kartach postaci. Co one właściwie dają? Wiele. Najczęściej łamią lub poszerzają dostępne reguły. Dzięki nim poszczególne rozgrywki różnią się od siebie znacząco, a uczestnicy mają dużo więcej możliwości do wyboru. Jest dokładnie 15 unikalnych kart postaci. Szpieg na przykład pozwala podglądać ukrytych agentów przeciwnika. Kapitan zmieniać okręty między portami. Najemnik dodaje agenta o bardzo dużych kompetencjach. Kupiec zwiększa przychód w dzielnicy handlowej z 3 PZ do 5 PZ. Itd. itd. Specjalności jest wiele.
Z tego co zauważyłem jest dość dobrze być ostatnim podczas rozgrywki. Wtedy w ostatnim ruchu wystawiania agentów, możesz wpadać na dzielnice, gdzie masz pewność, że wygrasz. Oczywiście ostatni przegrywa zawsze remisy, ale nie dochodzi do nich znowu tak często.
Jak jest ze skalowalnością? Dobrze, choć trochę problematyczne jest to, że każdy tryb wymaga lekkich zmian w zasadach. Trudno jest je spamiętać. Wyjątkowy pod tym względem jest wariant na dwie osoby, ponieważ dochodzi wtedy symulacja trzeciego gracza. Osobiście nie lubię tego mechanizmu. Stąd podszedłem do niego bardzo podejrzliwe. Niesłusznie, ponieważ akurat w Ys sprawdził się on doskonale i wcale nie jest irytujący. Spokojnie w dwójkę nie tylko da się grać, ale jest to zajmująca i ciekawa rozgrywka.
Gra zgodnie z pudełkiem przeznaczona jest od dwóch do czterech osób. Niemniej plansza i kilka kart przeznaczone zostały nawet na pięciu graczy. Tak jakby autorzy nie zdążyli przetestować dobrze tego trybu lub w ostatnim momencie zmienili zdanie. Oficjalnie tryb dla pięciu graczy dostarcza dodatek Ys+. Ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby wziąć parę drewnianych znaczników z innej gry, napisać na nich wartości określające kompetencje agentów. Dodać jeszcze zasłonkę dla piątego gracza i przeczytać zmiany jakie występują przy tym wariancie. I już. Można grać efektywnie i w piątkę.
Samo rozgrywka potrafi być długa – szczególnie, gdy uczestnicy lubią myśleć nad swoimi ruchami. W zwykłej partii (bo dostępny jest też tryb przyśpieszony Ys Express) czas gry może dość nawet do półtorej godziny lub więcej. Przy pierwszym kontakcie sprawia trudności też system ostatecznej punktacji. Wydaje się skomplikowany, wielowymiarowy i trudny do opanowania. Jednak w czasie gry dość intuicyjnie zaczyna się go czuć i nie sprawia już takich problemów.
Warto kupić?
Warto. O ile jesteś doświadczonym graczem, jeżeli lubisz cięższe, abstrakcyjne gry, kochasz walkę o przewagi w danych obszarach jak w El Grande, jeżeli sprawia ci dużo przyjemności spore główkowanie czy analizowanie sytuacji na planszy – wtedy Ys spodoba ci się. Pierwsza produkcja Ystari Games potrafi być bowiem mózgożerna. Dodatkowo oferuje dużą elastyczność ze względu na liczbę graczy czy nowe warianty rozgrywki.
Natomiast odradzam grę osobom, które preferują gry szybkie, familijne, mocno związane z fabułą, lekkie. Tutaj z kolekcji tytułów wydanych przez Ystari Games o wiele lepiej pasuje Mykerinos. Który też oferuje możliwość główkowania, ale na lżejszym poziomie.
Zalety:
ładne, eleganckie wykonanie.
dobra skalowalność.
niepowtarzalność kolejnych rozgrywek dzięki kartom postaci i blefowaniu.
dużo dostępnych wyborów i taktyk. Można koncentrować się na różnych źródłach punktów.
Wady:
trudne rozpoczęcie rozgrywki dla nowych. Początkowo gra odstrasza zasadami i systemem punktacji.
sporo niuansów w zasadach. Łatwo się o nich zapomina.
Dystrybutor w Polsce: Hobbit (www.hobbit.net.pl)
Ten artykuł został pierwotnie opublikowany w serwisie Gry-Planszowe.pl.
Mimo, ze lubie mozgozerne gry, to musze przyznac, ze recenzja mnie nie przekonala. Moze to dlatego, ze czuje troche przesyt grami typu territory control, ktore pojawiaja sie wsrod eurogier co chwila (na rowni z grami aukcyjnymi). Jezeli mam zagrac w territory control, wole usiasc przy San Marco (jezeli mamy 3 graczy) lub El Grande (jezeli mamy wieksza liczbe graczy) i te dwie gry w zupelnosci zaspokajaja moje potrzeby jezeli chodzi o caly gatunek :)
ja tu nie czulem tego territory control wcale… niby racja, teoretycznie trzeba przyznac racje, ale w trakcie gry nie czulo sie tego co zwykle dotyczy territory contorolom. zupelnie jak union pacific – tez niby territory control jakby sie uprzec, a jednak tak sie o tym podczas gry nie mysli
Nie zgadzam sie z Pancho w kilku sprawach.
Mykerinos jest bardziej mózgożerny. Tam nad każdym ruchem można sie zastanawiać, zaś w Ys z powodu utajnionych agentów nie da się myśleć za długo, bo i tak nie znamy rzeczywistej sytuacji na planszy.
Karty postaci uważam w grze za pewne nieporozumienie. W pierwszej partii nie możemy ich użyć, tak jak w Mykerinos. Zaś w ostatniej zamiast nich kupujemy dowolny kamień. Nieco to dziwne.
W sumie to dobra gra, ale bez rewelacji. Najbardziej podoba mi sie w niej grafika i oryginalny system zmiany cen.
Wprawdzie w grę nie grałem, ale tylko przyglądałem się 1 turze, ale zgadzam się z Markiem, że gra jest ciekawa i mózgożerna. Mi się podoba dużo bardziej niż Mykerinos, który jest jakiś taki wyprany z emocji. Tutaj jest i ciekawiej i więcej możliwości…
Jedyne co mi się nie podobało to karty postaci. Fajnie, że są dobrze wytłumaczone, ale przydałoby się jeszcze umieszczenie jakiegoś obrazka, żeby to miało cokolwiek wspólnego z ich nazwą, a nie tylko ikonki. Przez to siada klimat (która i tak jest ledwo wyczuwalny), a zostaje sama mechanika. W Caylusie były ikonki, ale ubrane w budynki, więc to ciekawiej wyglądało…
Dla mnie osobiscie recenzja jest zachecajaca. Ale oczywiscie przed jakakolwiek ocena trzeba zagrac. Podoba mi sie mechanizm z kartami postaci.