Miałem ostatnio okazję zagrać w nową grę i starym zwyczajem tego bloga wrzucam na gorąco wrażenia z pierwszej rozgrywki. Gra została wydana w roku 2001 i jest dziełem tych samych autorów, co znana i bardzo ceniona Ursuppe. Na pierwszy rzut oka widać podobieństwa między obydwoma grami. Bardzo podobny klimat graficzny, w obu grach występują karty genów, które modyfikują zachowania naszego gatunku. I na tym podobieństwa się kończą. Mamy do czynienia z grą zupełnie inną niż Ursuppe.
Na początku rozgrywki dostajemy do dyspozycji stadko prymitywnych przedpotopowych stworzeń taplających się w morzu otaczającym mały archipelag. Niektóre z nich mogą wypełznąć na ląd. Jeśli stadko jest wystarczająco duże, może się rozmnożyć (ale tylko w wodzie). Zdobywając przewagi liczebne na wyspach, możemy zdobywać punkty. Bardzo ciekawie jest rozwiązana punktacja. Jeden gracz losuje trzy żetony z numerami wysp, wybiera jeden z nich, a dwa pozostałe przekazuje następnemu graczowi. Ci dwaj gracze w tej kolejce… nic nie robią. Pozostali mają do dyspozycji dwie akcje – mogą przepływać między akwenami, mogą wypełznąć na brzeg jednym ze swych stworzeń, mogą wreszcie zarządzić coś na kształt szału prokreacji w jednym z basenów morskich (wszystkie gatunki wystarczająco liczne w tym morzu się rozmnażają). Gdy pozostali gracze skończą swoje ruchy, naliczane są punkty za wyspę, którą wybrał pierwszy z graczy (dopiero wtedy dowiadujemy się, co wybrał). Następnie drugi z graczy (ten, który dostał dwa żetony poprzednio) dociąga trzeci żeton i sytuacja się powtarza.
Na ścieżce punktowej jest kilka pól specjalnych, na których następuje licytacja o geny. Odkrywane są cztery nowe geny i następuje licytacja. Licytujemy płazami, które mamy w swojej rezerwie. Trzech graczy w kolejności wylicytowanych stadek może zakupić nowy gen. W tym celu zdejmują z planszy tyle stworzonek, ile zalicytowali (plus jedno za każdy już posiadany gen) i wybierają z dostępnych genów coś dla siebie. Geny są generalnie dość silne, każdy z nich w ciekawy sposób modyfikuje nasze możliwości. Przy okazji genów – kilka osób narzekało w Ursuppe na dwustronne karty genów. Z jednej strony kolorowe i po niemiecku, z drugiej strony czarno-białe i po angielsku. O ile dwujęzyczność kart jest genialnym pomysłem, to ponurość wersji dla nas bardziej zrozumiałej dziwiła i budziła opory. W Urland mamy dwie talie, każda w innym języku i obie kolorowe. Za to ich koszulki są czarno białe. Czyżby wydawnictwo Frank & Doris Spiele nie potrafiło wyprodukować kart kolorowych z obu stron? Dwujęzyczne karty genów z Ursuppe to pomysł wart wykorzystania także w Urland…
Muszę powiedzieć, że rozgrywka jest ciekawa i wciągająca. Rundy trwają szybko i gracze oczekujący na kolejkę (czyli ci, którzy mają w ręku żetony punktacji) nie nudzą się zbytnio. Oczekiwanie na swój ruch jest z pewnością krótsze niż w Ursuppe. Gracz, który dobrze odgadnie jaka wyspa będzie punktowana jest w stanie zdobyć sporo punktów i z początku wygląda na to, że gra jest dość szybka. Niestety, odwrotnie jak w Ursuppe, pod koniec gra wydaje się zwalniać, nasze stadka są przetrzebione przez licytacje o geny, trudniej o punkty. Co rundę punkty zdobywa jeden, czasem dwóch graczy. To sprawia, że nawet mając gigantyczną przewagę punktową i będąc o krok od wygrania gry nie ma żadnej gwarancji wygranej. Jeśli gracze będą pilnować prowadzącego i go tępić, wygra ktoś inny. Z kolei wybierając wyspę do punktowania możemy zdecydować o tym, kto wygra grę – może to zrobić każdy gracz, zależnie na kogo akurat wypadnie. Czyli klasyczny problem kingmakingu.
Powyższe problemy, choć przeszkadzają nieco w grze, nie powodują że nie chce się w nią grać. Gra jest na tyle szybka i lekka, że można spokojnie przejść nad problemami do porządku dziennego i martwić się nimi zbytnio. Można po prostu grać w Urland ciesząc się z ciekawej mechaniki i śmiesznych rysunków na kartach genów.
Ogólna ocena:
Złożoność gry:
Oprawa wizualna:
ZdjęciaMilan Spiele: EUR 19.40 PlayMe: EUR 19.95 Adam-Spielt: EUR 24.90 Funagain: $32.95 |
Właśnie jestem po partii Urland. Moim zdaniem gra lepsz od Ursuppe. Gra się wygodniej (nia ma zabawy z jedzeniem i wydalaniem różnych kostek), no i geny kupuje się zdecydowanie rzadziej, nie trzeba co chwilę tłumaczyć/dopytywać się co one oznaczają. No i generalnie geny są mocne, ale nie wpływają na grę tak mocno jak w Ursuppe. Generalnie całkiem przyjemna gra.
Muszę jeszcze rozegrać kilka partii ale podczas drugiej rozgrywki to ja byłem niedoszłym królem. Nawet z przewagą ok. 7 pkt nie udało mi się zapunktować i skończyłem grę na 2 miejscu. Ale co mnie pocieszyło rozgrywka była odmienna od wcześniejszych i pod koniec zaczynało brakować jaszczurek do wystawienia na plansze.
Pogramy… zobaczymy.
Hmm..opis brzmi dla mniej bardziej zachecajco niz Ursuppe, w ktora gralem. Ale generalnie cos czuje ze podobnie jak inne gry 'genetyczne’ – Evo i Ursuppe, moglaby mi srednio przypasc do gustu. Szkoda by bylo zeby taki wdzieczny temat sie 'marnowal’ :-(
Byś się wstydził Jacek z tym Evo.
:-P