Nasza cywilizacja i gospodarka promuje specjalistów, ludzi wykształconych w wąskiej dziedzinie, ale za to bardzo dobrze. W większości przypadków człowiek po informatyce programuje, po medycynie zajmuje się leczeniem ludzi, a po ASP para się grafiką. Ponad pięćset lat temu takie zjawisko było nie do pomyślenia. Panował Renesans, a za ideał epoki uchodził człowiek wszechstronnie wykształcony, zainteresowany dziedzinami często bardzo odmiennymi. Najsłynniejszym z nich był mistrz, który wyprzedził swoją epokę – Leonardo da Vinci.
Dziś trudno uwierzyć, że mógł istnieć taki homo universale. Być jednocześnie doskonałym malarzem, rzeźbiarzem, architektem, konstruktorem maszyn czy filozofem. Zajmować się medycyną, fizyką, matematyką, biologią i w każdej dziedzinie być geniuszem. A jednak taki właśnie był Leonardo da Vinci.
Wiele jego prac znanych jest dość dobrze. Znamy powody ich powstania, proces twórczy i wiele innych szczegółów. Jednak największą mgłą tajemnicy osnute są maszyny i wynalazki, których tworzył liczne projekty, schematy i modele. Nie wiemy czy posunął się do opracowania ich prototypów i rzeczywistego przetestowania. Co więcej po wielu stuleciach wyszło na jaw, że wiele jego projektów faktycznie umożliwiało zrealizowanie funkcjonującej maszyny. Wśród samych rysunków można znaleźć plany takich wynalazków jak spadochron, aparat do nurkowania, łódź podwodna, maszyna latająca, czołg, rower i wiele, wiele innych.
Modnym i wciągającym tematem opracowywania wynalazków zajęła się włoska firma daVinci games. Na największych targach gier planszowych na świecie w Essen dumnie zaprezentowała planszówkę Leonardo da Vinci. Jej twórcami – co rzadko się zdarza – są aż cztery osoby: Stefano Luperto, Antonio Tinto, Virginio Gigli i Flaminia Brasini. Tworzą pod szyldem Acchittocca. Większość z nich, nie ma za sobą żadnych komercyjnych gier.
W grze uczestnicy przenoszą się do Florencji i wcielają się w role wynalazców. Z niewielką pomocą swoich współpracowników będą opracowywać maszyny zamówione przez władcę miasta. Kto się z tego wywiąże najlepiej zarobi najwięcej pieniędzy i zostanie ukoronowany przez samego Leonarda na największego mistrza.
Leonardo da Vinci, który wyglądem nie wyprzedził epoki
Wydawca podszedł do publikacji swojego tytułu z jasno ustalonym celem. Jako, że nie jest potentatem na rynku, a autorzy gry to nie sławy planszówkowego świata trzeba tak wydać swój produkt, aby dotarł do jak najliczniejszej grupy odbiorców. Rozwiązaniem na to jest niezależność językowa. Stąd gdy otwieramy pudełko uderza nas nietypowa liczba instrukcji. Mamy ich aż pięć sztuk, każda w innym języku (w tym najważniejsza po angielsku). Natomiast na planszy i kartach nie mamy żadnych istotnych napisów. Wszystkie opisy ujęte są jedynie za pomocą symboli i rysunków. Wyjątkiem są włoskie nazwy wynalazków, nie mające jednak żadnego wpływu na rozgrywkę. Sama instrukcja nie jest dziełem sztuki, choć utrzymuje pewien poziom i zawiera wszystkie ważne dla rozgrywki informacje.
Oprawa graficzna nie imponuje, widać, że strona wizualna została opracowana niezbyt wysokim kosztem. Co prawda jeżeli zapoznamy się z ciekawym tekstem rysownika o tym jak powstawała grafika do Leonardo da Vinci, doszukamy się wielu ciekawych nawiązań do rzeczywistych obrazów i szkiców. Problem w tym, że osoba nie posiadająca odpowiedniej wiedzy i tak nie zwróci na to najmniejszej uwagi.
Najsłabiej prezentuje się strona graficzna planszy. Przedstawia miasto, ale w postaci jakby szkicu, pokolorowanego farbami czy kredkami. Mając jednak w pamięci wiele eleganckich tytułów, jak choćby Thurn und Taxis, pragnęłoby się większego wkładu w stronę wizualną planszówki. Do strony funkcjonalnej planszy też trzeba się odrobinę przyczepić. Co prawda mieszczą się na niej prawie wszystkie będące w grze elementy, jest dość czytelna i łatwa w korzystaniu, to nie jest idealnie. Kłopotem są sklepy z umieszczonymi obok taliami surowców. Bywa, że graczom mylą się, który sklep za co odpowiada. I wprowadzają pracownika na miejsce dla nich niepożądane.
Na pewno najlepiej prezentują się karty surowców, wynalazków i pieniądze. Utrzymane są w odpowiednim stylu, ładnie narysowane i funkcjonalnie zaprojektowane. Może odrobinę bardziej powinien odróżniać się symbol drewna od cegły, ale to drobny szczegół. Nic nie można zarzucić drewnianym elementom: fajne, dobrze wyprofilowane pionki pracowników i mistrzów. Gorzej natomiast ma się sprawa z laboratoriami i mechanicznymi ludźmi. Wyglądają dość amatorsko.
Reasumując bardzo nierówny wygląd. Są elementy wykonane na wysokim poziomie i takie, z których nie ma co być dumnym. Są braki w informacjach na planszy np. tabelki z ostateczną punktacją, są wygodne karty i pionki. Taki jakościowy miszmasz.
Dama z młoteczkiem
Leonardo da Vinci charakteryzuje się dłuższym niż zwykle przygotowaniem do rozgrywki. Trzeba rozstawić wszystkie elementy na planszy, odpowiednio (dość nietypowo) potasować talię wynalazków i przede wszystkim podzielić startowe elementy dla graczy. Przy tym ostatnim są do wyboru dwa warianty: dla początkujących i dla zaawansowanych. Moja rada jest taka, aby wariant dla nowicjuszy stosować tylko i wyłącznie przy pierwszej styczności z rozgrywką. Rozkład dla zaawansowanych jest znacznie ciekawszy i gracz sam decyduje czy ma na początku więcej pracowników czy lepsze laboratorium, a może woli mieć większy budżet lub liczniejsze surowce. Ma to ścisły związek ze strategią jaką przyjmie na całą rozgrywkę. Natomiast jeżeli uczestnik wybierze wersje dla początkujących i ustalone z góry startowe rozstawienie nie będzie zgadzało się z jego taktyką w grze to będzie miał bardzo utrudniony początek, a nawet spadnie mu poważnie szansa na zwycięstwo. Jeżeli możecie to korzystajcie z wersji dla zaawansowanych!
Czas wreszcie stanąć na czele ekipy projektowej i rozpocząć tworzenie wynalazków. Każdy z graczy otrzymuje laboratorium, wykwalifikowanego mistrza, pracowników, kilka surowców i pieniędzy. Celem zarobienie jest jak największej ilości florenów. Mamy na to dziewięć tur gry, czyli w zależności od liczby graczy od godziny do dwóch.
Wszystko rozpoczyna się gdy władca miasta umieszcza na planszy kilka zamówień na wynalazki. Gracze obserwując jakie są wymagania (liczba tygodni oraz potrzebne surowce) i w tajemnicy przed innymi rozpoczynają pracę nad jedną z machin. Odbywa się to przez podłożenie pod laboratorium odpowiedniej liczby surowców. Prosty mechanizm, ale dobrze funkcjonujący. Uczestnicy muszą obserwować podczas rozgrywki swoich konkurentów, a dokładnie surowce jakie zdobywają w sklepach, dzięki czemu mogą próbować się domyślić nad czym pracuje druga strona. Na szczęście wszystkiego nie da się zapamiętać i zawsze pojawia się uczucie niepewności.
Zamówienie wybrane, trzeba zabrać się za wysyłanie ekipy do zadań. Każdy z graczy przemieszcza swoich pracowników i mistrza do odpowiednich miejsc na planszy lub do laboratorium.
Pól w mieście, które można odwiedzić jest wiele:
Rada miejska, dodająca parę akcji specjalnych: zarobienie niewielkiej liczby pieniędzy, kupienie tanio surowca, przestawienie pracownika w inną część miasta lub podejrzenie przyszłych wynalazków i ustawienie ich w odpowiedniej kolejności.
Warsztat, który umożliwia ulepszenie istniejącego laboratorium, dokupienie drugiej pracowni lub stworzenie mechanicznego człowieka przyśpieszającego proces tworzenia machiny.
Akademia, w której możemy nabyć nowych pracowników.
Sklepy, w których każdy oferuje inny surowiec.
Tutaj znowu pojawia się ciekawy mechanizm. Jak przystało na włoskich projektantów mamy kolejny eksperyment z mechanizmami rozgrywki. Mianowicie na podstawie liczby i typu pionków oblicza się ranking w danym miejscu. Osoba, która jest pierwsza ma prawo wykonać daną akcje za darmo, kolejny uczestnik musi zapłacić już dwa floreny lub spasować. Jeżeli jednak zapłaci to następny musi wydać aż trzy floreny itd. Generalnie sprowadza się to do sympatycznego połączenia zdobywania przewag a la El Grande z systemem występującym przy pasowaniu graczy w Caylusie (gdy koszt zajęcia budynku wzrasta). Funkcjonuje to dość dobrze i zmusza uczestników do sprawnego rozstawienia swoich pracowników, aby zdobyć jak najwięcej korzystnych dla siebie akcji, a jednocześnie jak najmniej przy tym zapłacić. Pamiętajmy każdy floren to jednocześnie jeden punkt zwycięstwa. Z drugiej strony nawet jak nie uda nam się wygrać przewagi w danym miejscu to nie jesteśmy na straconej pozycji. Zawsze możemy wykonać jakąś akcję, tylko musimy zapłacić za nią wyższy koszt.
Po tych zabiegach w zależności od tego ile w laboratorium pracuje osób (pracowników, mistrzów, mechanicznych ludzi) przesuwamy znacznik postępu prac nad wynalazkiem o odpowiednią liczbę tygodni. Gdy nadejdzie długo oczekiwany moment zrealizowania zlecenia każdy z graczy ogłasza o tym. Zarabia przy tym odpowiednią liczbę florentów, wyższą jeżeli jest pierwszy, niższą jeżeli nie jest pierwszy. W przypadku gdy równocześnie dwie ekipy stworzyły to samo dzieło musi nastąpić między nimi licytacja, kto otrzyma kartę wynalazku na własność. A opłaca się je kolekcjonować. Zbierając te same symbole na kartach, przyśpieszamy wynajdywanie podobnych technologii. Wyłapując wiele różnych symboli dostaniemy na koniec gry spory zastrzyk punktów.
Po tym wszystkim pojawiają się nowe zlecenia do zrealizowania, a my w nowej turze możemy się ich podjąć lub nie.
Obserwuj, dedukuj, podejmuj trafne decyzje
Jak na elegancką eurogrę przystało nie ma jednej, jedynej drogi do zwycięstwa. Możliwości jest sporo, strategii mamy bez liku. Jedni gracze będą nastawiać się za tańsze wynalazki, które można szybko budować i szybko zarabiać troszkę florenów. Przy okazji kolekcjonować też różne symbole kart, co na koniec gry da dodatkowy zastrzyk punktowy. Inni przyjmą odmienną taktykę: przez większość gry będą rozwijać laboratorium, kupować mechanicznych ludzi, rekrutować więcej pracowników, a dopiero później skupią się na najdłuższych wynalazkach, które dają najwięcej florenów. A jak to zwykle bywa jeszcze inni będą mieszać te rozwiązania. Co ciekawe rywalizacja potrafi trwać między czołowymi graczami aż do ostatniej tury, a zdobycie zwycięstwa to często przewaga tylko kilku punktów.
Jedyne niebezpieczeństwo jakie widzę to trend w szybkim zdobywaniu pracowników. Jeżeli będziemy grali ciągle w tym samym składzie graczy to szybko zauważą oni, że jedną z najlepszych decyzji jest na początku odwiedzanie akademii. Większa liczba pracowników przekłada się bowiem na szybsze odkrywanie oraz zwiększenie szansy zdobycia przewagi w danych miejscach. Może sprowadzić się do tego, że trzecia czy czwarta z kolei rozgrywka, w tym samym składzie, zacznie mieć bardzo podobny przebieg na początku.
Dzieło daVinci games bardziej stawia na intuicyjne podejście do rozgrywki niż matematyczne przemyślenia nad każdym ruchem. Oczywiście warto obserwować ile laboratoriów przeciwnik ma zajętych, jakie bierze surowce czy iloma pracownikami dysponuje, ale nie liczyć, że zbudujemy jakąś sensowną strategię na dwie, trzy tury w przód. Nie ma na to szans. Dysponujemy zbyt małymi danymi, a częste zmiany sytuacji na planszy i wywołane z nimi konsekwencje potrafią być zbyt duże, żeby można było je łatwo ogarnąć. Stąd jeżeli osoba zaczyna niepotrzebnie dumać nad każdym ruchem to wiele z tego nie osiąga, a tylko niepotrzebnie przedłuża rozgrywkę.
Leonardo da Vinci przeznaczony jest od dwóch do pięciu osób. Przetestowałem go w każdej konfiguracji i wyciągnąłem z rozegranych partii następujące wnioski. Zdecydowanie najlepsza, najbardziej intensywna oraz zażarta rywalizacja występuje przy czterech i pięciu graczach. Przy takim składzie Leonardo da Vinci pokazuje swoje wszystkie możliwości, a my możemy w pełni cieszyć się atrakcjami rozgrywki. Jedyną wadą niestety dużej liczby uczestników jest spowolnienie tempa gry, szczególnie gdy bawią się przy niej ludzie lubiący dłużej pomyśleć. Z tego powodu dość dobrze sprawdza się też potyczka dwuosobowa. Może nie ma takich emocji i walk, za to jest niezwykła szybkość i dynamizm podczas rozgrywki. Wychodzi na to, że trzyosobowy tryb jest najsłabszy i istotnie tak jest. Nie ma takiej walki jak przy czterech oraz pięciu, a jednocześnie drastycznie zwalnia rozgrywka w porównaniu do tej przy dwóch osobach.
Do Leonardo da Vinci zostały opracowane jeszcze dwa oficjalne warianty gry: Codex Leonardi – I i Codex Leonardi – II. Pierwszy znajduje się razem z grą i opiera się na tym, że gracz, który w radzie miejskiej wybiera akcje przenoszenia pracownika, może przesunąć też zamiast swojego pionka, pionek przeciwnika. Drugi wariant, który w rzeczywistości jest minidodatkiem i był sprzedawany na Essen dodaje nowe miejsce – targ. Można w nim wymieniać jedne surowce na inne.
Podsumowanie
Leonardo da Vinci to przede wszystkim gra dla doświadczonych osób. Może się nie sprawdzić jako pozycja, przy której wprowadzamy nowe osoby do naszego hobby. Natomiast nowatorskie eksperymenty z mechaniką, swoboda decyzji podczas rozgrywki, zainteresują każdego, kto już jadł chleb z niejednego planszówkowego pieca. Poza tym tytuł jest bardziej skierowany dla osób, które chcą porywalizować przy dobrych mechanizmach gry niż tych, które pragną przenieść się w barwny świat Renesansu. Ponieważ klimatu piętnastowiecznej Florencji i tak nie poczujemy.
Nie będzie oryginalnie w podsumowaniu. Kolejna gra w moich rękach i kolejna przyjemność z rozgrywki. Miło spędzony czas, emocjonująca rywalizacja ze znajomymi. Pozostaje mi Leonardo da Vinci tylko gorąco polecić. Tak na marginesie mówiąc, od pewnego czasu ciągle spotykam tylko dobre lub bardzo dobre tytuły. Prawdziwy urodzaj jeżeli chodzi o najnowsze eurogry.
Zalety:
oryginalne mechanizmy rozgrywki.
ciekawa tematyka – opracowywanie wynalazków, tworzenie maszyn.
po paru turach gry zasady pojmuje się w lot.
zażartość i emocje przy zdobywaniu przewag w mieście.
duża liczba taktyk i dróg do zwycięstwa.
Wady:
nierówna oprawa graficzna. Plansza i niektóre elementy nie urzekają.
pomimo, że zasady są logiczne i łatwo przyswajalne to wymagają długiego tłumaczenia za pierwszym razem.
przy graczach lubujących się w długim myśleniu rozgrywka potrafi niepotrzebnie się przedłużać.
Dystrybutor w Polsce: Hobbit (www.hobbit.net.pl)
Ten artykuł został pierwotnie opublikowany w serwisie Gry-Planszowe.pl.
Długie tłumaczenie reguł, to chyba standard włoskich gier.
Leonardo da Vinci nie był filozofem. Gdyby był, to by pewnie spłonął na stosie.
A dlaczego mialby spłonać na stosie? Nie naginasz aby faktów?