Tam gdzie tworzy się wiele, tam każdy wyróżniający się pomysł jest na wagę złota. Stąd tak popularna w planszówkach jest metoda wznawiania starszych tytułów. Jeżeli poprzednia wersja była obiecująca, ale czegoś brakowało, wykonanie graficzne nie było na wysokim poziomie, zasady nie zostały odpowiednio zbalansowane i doszlifowane, czy wręcz system reklamy i dystrybucji nawalił to trzeba wyciągnąć wnioski, poprawić taką grę i sprzedawać ją jeszcze raz. Zjawisko remake’ów tak znane ze światka filmowego nie omija też planszówek. Najlepszym tego przykładem jest wydany pierwotnie w 2004 roku Jenseits von Theben.
Dzisiaj Jenseits von Theben doczekał się wznowienia w zupełnie nowej formie. Pomysł, jak pokazują wydarzenia ostatnich dni, był doskonały. Gra trafiła w gusta jurorów nagrody Spiel des Jahres i stała się zarazem jednym z głównych faworytów w walce o tytuł niemieckiej Gry Roku. Czy faktycznie jest tak dobra? Popatrzmy.
To co jest największą zaletą Jenseits von Theben to klimat, a co za tym idzie wykonanie. Przenosimy się na sam początek dwudziestego wieku i wcielamy rolę w odważnych i pracowitych archeologów. Początkowo będziemy jeździć po Europie, zwiedzając uniwersytety i zbierając wiedze o tajemnicach starożytnych kultur, aby po pewnym czasie wybrać się do Egiptu, Palestyny, Grecji, Mesopotamii lub na Kretę i przeprowadzić tam wykopaliska. Znalezione dzieła sztuki będziemy mogli w przyszłości pokazać na wystawach w całej Europie. Fabularnie gra przypomina Mykerinosa, ale na tym podobieństwa się kończą.
Widać, że mechanikę Jenseits von Theben opracował Niemiec (choć niezbyt znany – Peter Prinz), ponieważ jest bardzo ciekawie skonstruowana i należy do silnych punktów planszówki. Elementem, który najbardziej przypadł mi do gustu jest mechanizm wyznaczania kolejności graczy podczas tury. Wokół planszy mamy tor czasu (identyczny jak tory punktacji w innych grach) i po każdej wykonanej czynności przesuwamy nasz pionek o pewną liczbę tygodni. Przy czym aktualną turę zaczyna zawsze gracz, który jest ostatni na torze. Stąd dany uczestnik musi podjąć decyzję czy wykonać jakąś czasochłonną, ale dająca większe zyski akcję, czy przeciwnie wykonać coś co zajmuje mało czasu, ale też daje małe korzyści. Jeżeli będziemy prawidłowo kierować poczynaniami naszego archeologa to czasami możemy wykonywać nawet kilka tur pod rząd zanim kolejka przejdzie do innego gracza. Pomysłowy i bardzo fajnie funkcjonujący mechanizm.
Większość rozgrywki zajmuje graczom podróżowanie po miastach Europy i zbieranie kart dających wiedze o starożytnych cywilizacjach czy kart specjalnych dostarczających różne bonusy, np. taki Zeppelin pozwala skoczyć z jednego końca planszy na drugi bez utraty cennych tygodni. Gdy już mamy odpowiednią liczbę książek, legend i pogłosek oraz asystentów możemy skierować się w miejsca starożytnych miast i rozpocząć wykopaliska. Tutaj znowu wymyślono sympatyczny mechanizm oparty o specjalny, przesuwany „kalkulator”.
I tutaj dochodzimy do następnej charakterystycznej cechy gry – bardzo, ale to bardzo dużej losowości. Może się często zdarzać, że wyciągamy na przykład siedem żetonów i sześć będzie pustych, a 1 da nam jeden punkt zwycięstwa, a za chwilę inny gracz poświęci mniej czasu na wyciągniecie trzech żetonów, ale na każdym będzie cenny artefakt i na przykład zdobędzie 10 punktów. Jednak w tym miejscu należy sobie przypomnieć, że mamy do czynienia z grą rodziną. I faktycznie Jenseits von Theben jest do cna rodzinny, duża losowość nie będzie miała dla uczestników pragnących tego typu rozrywki większego znaczenia. Dzieci będą się cieszyć, że pokonują rodziców. Z drugiej strony dla graczy – wyjadaczy, lubiących planszówki pełne wyzwań i walki opartej przede wszystkim o szare komórki może to być szok. Ale cóż taka to jest gra, nie została ona przypadkiem nominowana do Spiel des Jahres.
Oczywiście choć losowość jest znacząca i ciężko się ją niweluje gra zawiera kilka metod na zdobywanie punktów zwycięstwa. Oprócz wydobywania znalezisk, możemy organizować sympozja naukowe, im więcej ich zorganizujemy tym więcej punktów będą warte. Podobnie z wystawami. Jeżeli spełnimy pewne wymagania co do eksponatów to możemy zarobić kolejne punkty. Wreszcie posiadanie najwięcej wiedzy w danej dziedzinie na koniec gry jest gratyfikowane kolejnym bonusem. Można, więc porywalizować z współgraczami na różne sposoby.
Podsumowując Jenseits von Theben to ciekawa produkcja, ale bardzo nastawiona na familijny charakter, mniej na doświadczenie samych graczy. Choć jest ślicznie, starannie wykonana, ma kilka fajnych pomysłów, gra się błyskawicznie, a rozgrywka nie powinna przekroczyć godziny to losowość potrafi czasami dobijać. Jednak co by nie mówić w kategorii, w której się znalazła jest nadal groźnym przeciwnikiem. Jedynie na jej drodze stoi Yspahan. Trudno powiedzieć, która z nich sięgnie po tytuł, ponieważ w tym roku nie ma zdecydowanego faworyta. Albo jurorzy postawią na większe nowatorstwo, więcej możliwości taktycznych i bardziej wymagającą rozgrywkę (choć też bez przesady) jak w Yspahanie, a nie będą przejmować się jego abstrakcyjnością, albo postawią na super klimat Jenseits von Theben, świetne wykonanie, szybkość gry i lekkość rozgrywki, nie przejmując się jego losowością. Dzisiaj sądzę, że może sięgnąć po zwycięstwo ten drugi, ale tak naprawdę trudno powiedzieć. Szczególnie, że nominowane są jeszcze trzy inne gry, które mogą zaskoczyć i zmienić diametralnie sytuację.
Taka losowość faktycznie potrafi namieszać, jednak jest uzasadniona- choćby właśnie tematyką.
Jenseits stara się oddać klimat wykopalisk właśnie przez to, że można trafić na drogocenne skarby lub bezwartościowy gruz.
Co więcej (o czym Pancho tutaj nie wspomina)- gracz po wylosowaniu tych kilku żetonów, wylosowane skarby kładzie przed sobą a żetony puste wrzuca z powrotem do puli. W ten sposób za każdym kolejnym razem coraz trudniej trafić na coś wartościowego.
Jenseits von Theben bardzo mi się spodobało. Losowość faktycznie jest olbrzymia, ale przecież wiemy, do jakiej gry siadamy. Z drugiej strony losowość to nie wszystko, w naszej rozgrywce gracz który miał gigantyczne – naprawdę gigantyczne – szczęście w losowaniu na końcu gry był ostatni. Poza tym można ją ograniczać nastawiając się na sympozja i wystawy.
Warto jeszcze dodać, że rok wydania 2004, to nie jest prawdziwa premiera tej gry. Tak naprawdę, grę wydawał sam autor, niejako własnym sumptem i przywoził na targi w Essen. Przez pierwsze lata można było grę kupić tylko tam i to w nakładach rzędu 200 sztuk. Dobry opinie nabywców spowodowały, że tą pozycją zainteresowało się większe wydawnictwo i stąd mamy grę dostępną dla wszystkich.
Oto zdjęcie planszy z pierwszych wydań:
http://www.boardgamegeek.com/image/57801
A tu nowa edycja:
http://www.boardgamegeek.com/image/198263