Dzisiejsze party-game prześcigają się w szaleństwie. Czym bardziej dziwaczna, zwariowana i oryginalna jest mechanika oraz podejście do tematu tym lepiej. W czasach gdy planszówki muszą rywalizować z rozrywką elektroniczną, analogowe party-game muszą walczyć z cyfrowymi grami pokroju Singstara czy Eyetoya. Na szczęcie w przypadku wielu gier rywalizacja staje się zażarta i wiele planszówkowych party-game nie jest od razu na straconej pozycji.
HysteriCoach to przykład kolejnej zwariowanej party-game, który przy pierwszym kontakcie wzbudzi wśród graczy zaskoczenie i pragnienie natychmiastowego sprawdzenia rozgrywki. Gra zauroczyła mnie już po obejrzeniu pierwszych filmików z targów, gdzie jedna grupa dorosłych ludzi przekrzykiwała się dziwacznymi nazwiskami i strasznie gestykulowała, a druga nerwowo przestawiała figurki na planszy.
Zasady gry są trywialnie proste. Tematycznie HysteriCoach związany jest z piłką nożną i sytuacją gdy trener nawołuje swoich piłkarzy, aby ustawili się na odpowiednich pozycjach do dokonania strzału na bramkę. Tak więc gracze dzielą się na dwie drużyny. Każda drużyna wybiera z pośród siebie trenera, a reszta graczy będzie piłkarzami. Piłkarze siadają na krześle tak, aby mieć przed sobą planszę do gry, czyli boisko. Trener staje zawsze za plecami piłkarzy z przeciwnej drużyny tak, aby widzieć całe boisko i móc dawać polecenia swoim zawodnikom.
Teraz każda z drużyn wybiera reprezentację jakiegoś kraju. Otrzymuje więc listę swoich zawodników, a na niej numer piłkarza do którego przyporządkowane jest jakieś nazwisko. I tu się pojawia cały niesamowity pomysł gry. Zawodnicy posiadają zabawne, trudne w wymówieniu i bardzo podobne do siebie nazwiska. Taki na przykład Senegal to skład złożony z: Ondasugonda, Nagambatesa, Stangabalenga, Mimbutusuabala, M’Bamba Bu, M’Bamba Ba i Mavalam Bubu. Każdy z trenerów otrzymuje teraz kartę taktyki, czyli docelowe ustawienie swoich zawodników do oddania strzału i zaczyna się zabawa.
Trener za pomocą nazwisk (nie wolno posługiwać się numerkami) próbuje naprowadzić graczy-piłkarzy, żeby ustawili figurki zawodników na boisku, wszystko to musi być związane z zaawansowaną gestykulacją. Sprowadza się to generalnie do: „Stangabalenga!!! Stangabalenga!!! Do mnie, do mnie, Nie, Nie, za bardzo, skrajnie, skrajnie, DOBRA! STOP Mimbutusuabala! Mimbutusuabala! Dalej, Nie, Druga strona, druga strona!!” A w tym samym momencie trener przeciwnej drużyny prowadzi Brazylie i wrzeszczy ” Toninho Topinho!! Toninho Topinho! Dajesz, dajesz, jeszcze, jeszcze, za bardzo, już, STOP!”
Gdy któryś z trenerów naprowadzi już wszystkich piłkarzy i zajmują oni pozycje zgodne z kartą taktyki, trener krzyczy: „STRZAŁ!”. Teraz przeciwnicy sprawdzają czy faktycznie ustawienie jest poprawne. Jeżeli tak to jeden z graczy-piłkarzy rzuca kostką. 6 to zawsze gol, 1 to pudło, w innych przypadkach liczba oczek musi być większa od dotychczasowego wyniku, czyli na przykład gdy jest już 3:0 to żeby strzelić czwarty gol trzeba wyrzucić 4, 5 lub 6. Cała rozgrywka może trwać tyle ile sobie wstępnie ustalimy, na przykład 15 minut albo do iluś tam bramek, pełna elastyczność.
Ogólnie gra wygląda jak jedna wielka walka krzyków i gestów, ale zabawa jest niesamowita. Wszyscy potwornie się śpieszą, aby być pierwszym w prawidłowym ustawieniu zawodników. Pomyłki się zdarzają, więc nigdy nie możemy być pewni, czy z powodu zbytniego pośpiechu nie popełniliśmy błędu. Do tego ostateczny rzut kostką dostarcza – o dziwo! – emocjonującej losowości. Ogólnie dla wszystkich preferujących gry party-game lub szukających czegoś nowatorskiego, głośnego i nie pozbawionego nutki szaleństwa HysteriCoach powinien stać się pozycją obowiązkową. Pomimo, że temat jest związany z piłką nożną wszystko potraktowane zostało bardzo luźno, tak więc wszyscy, którzy nie lubią tego sportu nie powinni kompletnie się tym przejmować i tak będą się dobrze bawić. Do tego warto dodać, że w grze może brać udział od czterech do piętnastu osób. Przy tej ostatniej liczbie musi odbywać się już istna rzeźnia :)
Ogólna ocena:
Złożoność gry:
Oprawa wizualna:
Przykładowa rozgrywka (nie moja)
Szkoda, że nie koszykówka, ale i tak zapowiada się rewelacyjnie! To chyba może być dobra konkurencja dla Pitchcara :) Można by to wypróbować na warszawskich spotkaniach.
uwaga na zabetonowane lby..
Eee Pitchcara nic nie pobije :) Ale zabawa mam nadzieję będzie przednia, szczególnie chcę sprawdzić w większej niż cztery liczbie osób.
Przy okazji autorzy umieścili na swojej stronie wiele następnych zespołów do wydrukowania. Szczególnie podoba mi się reprezentacja Korei i zawodnik CHA CHA CHA :]
http://www.scribabs.it/hystericoach/newrules.asp?ID=14
zapowiada sie ciekawie, rozumiem ze niedlugo zaczniesz przynosic te gre, Pancho? :-)
Oczywiście :)
Słynny Hiszpan Anafabbeta też jest niezły.
moj faworyt to grecki bramkarz, MiStanalTopulos
Wczoraj miałem okazję zagrać w art.bem. I muszę powiedzieć, że mój entuzjazm znacznie osłabł. Pomysł niby dobry, wykonanie bardzo dobre, a jakoś nie chce działać. Dużo mniej zabawna niż się wydawało. Może gdyby nazwiska graczy były naprawdę trudne – takie, które łatwiutko pomylić (np. z Brazyliczyka Toninho Topinho warto by zrobić dwóch różnych graczy)… albo gdyby trenerzy nie mogli gestykulować tylko tłumaczyć słownie z bardzo poważnymi ograniczeniami… (np wolno używać tylko „zbliż się” albo „oddal się” i nazwisk innych piłkarzy). W tej formie jakoś ta gra jest zbyt łatwa. Szkoda.
Wczoraj i ja miałem okazję zagrać, i choć mam odmienny od Ja_n’a pogląd… to się z nim zgadzam :)
Jako pierwszy trener BARDZO dużo krzyczałem, gestykulowałem nad głowami „przeciwników” – krótko mówiąc ostro się spociłem :P
I bardzo mi się podobało.
Gdy jednak okazało się, że „spokojna gestykulacja” daje lepsze wyniki (kolejne mecze, zaznaczam że moja drużyna wcześniej wygrała) to gra mocno straciła na atrakcyjności.
Wniosek – więcej funu daje podejście „nie wygrana jest celem, choć właśnie o to chodzi” ;) daje dużo więcej satysfakcji.
W zależności od podejścia daję grze 8/10 i 5/10
A ja wam powiem, że nie jestem pewien czy same gesty to jakiś super sposób na grę. Browarion darł się wniebogłosy, no i co? Wygraliśmy. Póżniej ja_n używał tylko gestów – jego drużyna wygrała. Ja więcej mówiłem – przegraliśmy. Później draco próbował mało mówić, a w większości używać gestów – przegraliśmy. Sztefan więcej mówił i wygraliśmy. Wcale same gesty nie oznaczają, że od razu ma się łatwiej. Sprawa jest bardziej skomplikowana :)
Poza tym taka ciekawa refleksja mnie naszła. Siedzieli przez 30 minut, darli się, śmiali, co chwila wybuchali rechotem, nie było ani sekundy nudy, adrenalina wybuchała hekrolitrami, pot lał się strumieniami… a dzisiaj: „eeee to była jednak słaba gra” :)
dla mnie fajna, ale mam obawy co do jej 'zywotnosci’, boje sie ze moze szybko sie znudzic
Pancho, tylko ja piszę że taka sobie, reszta się zachwyca (może oprócz jaxa). Ja się nie darłem, wręcz przeciwnie i okazało się że to nam dało wynik 3:0. A darcie się właśnie mnie lekko nużyło i przeszkadzało. Poza tym dzieląc piłkarzy między graczy spowodowałeś że jak przestawiłem już swoich dwóch, to mogłem się zdrzemnąć do końca rundy – nic już nie miałem do roboty. Po prostu wydawało mi się że jest fajniej, wątpliwości naszły mnie już zresztą jak zobaczyłem że nazwiska zawodników – choć trudne – są jednak łatwe do rozróżnienia.
Może i łatwe, ale jak z drużyny Szwecji ja byłem odpowiedzialny za Beviunsolssena (czy jakoś tak), a Draco za Beviorssena (albo podobnie) to w zamieszaniu nie zawsze wiedziałem, czy to chodzi o mojego zawodnika, czy tego drugiego :)
Nudy też nie było, czasem trzeba było obudzić partnera, który nie wiedział, czy się rusza, alebo gdzie jest jego piłkarz. Zresztą doprowadzenie do sytuacji bramkowej jest na tyle szybkie, że nie ma czasu na nude ;)
No widzisz – sam piszesz, że najfajniej jest jak nazwiska są podobne. A w przypadku tej gry niestety wszystkie nazwiska są trudne do wymówienia, ale w miażdżącej większości łatwe do rozróżnienia.
No tak, było by ciekawiej gdyby były podobniejsze. Może będzie „dodatek” dla hardcorowców :) Albo sami zrobimy :)