Obecnie trwa gigantyczna euforia związana z wydaniem najnowszego tytułu Fantasy Flight Games Tide of Iron dotyczącego starć wojsk amerykańskich z niemieckimi podczas II wojny światowej. Większość pozytywnych opinii wychodzi jednak od osób, dla których Memoir ’44 i Battlelore były strzałem w dziesiątkę i świetnie się przy nich bawili. Jako, że nie jestem fanem żadnej ze wspomnianych gier Days of Wonder i przytłacza mnie ich gigantyczna losowość, postaram się przybliżyć opinię o Tide of Iron osoby o tego rodzaju poglądach. Dodam tylko, że bardzo lubię klimat drugiej wojny światowej, od dawna interesują się tą częścią historii i lubię bawić się w grach o niej (przeważnie komputerowych). Stąd byłem ciekaw jak będzie wyglądał Tide of Iron.
Pierwsze wrażenie
Co tu dużo kryć pudełko robi wrażenie. Zresztą pudełko to złe słowo. Mamy do czynienia z wielkim pudłem, które zawiera mnóstwo elementów: żetony, plansze, masę żołnierzyków z różnym uzbrojeniem (m.in. karabiny powtarzalne, CKMy, moździerze), czołgi (Sherman, Tygrys, Panzer IV), ciężarówki, transportery gąsienicowe, wreszcie sporo kart. No jak w amerykańskich megaprodukcjach planszówkowych – odjazd. Później już można dostrzec, że nie wszystko jest takie wspaniałe. Szczególnie karty mi się nie podobają. Zdjęcia miały być czarno-białe, klimatyczne, oparte o zdjęcia dokumentalne, zamierzenie jak najbardziej słuszne, ale dlaczego są tak niewyraźne? Wyglądają kiepsko i chyba to najgorszy element gry, nawet w takim rodzimym Wrogu u Bram lepiej to wygląda (choć oczywiście faktura kart lepsza w ToI), nie mówiąc już Memoir ’44.
Rozłożenie scenariusza i przygotowanie do rozgrywki zajmuje trochę czasu. Nie lubię tego, lubię w miarę szybko rozpocząć zabawę, ale trochę się tutaj czepiam, bo to specyfika takich gier. Jest podobnie jak w Battlelore, musimy więcej czasu pomajstrować z figurkami, żetonami, planszą, żeby wreszcie rozpocząć zabawę.
Mechanika
Są karty, które wspomagają nasze działanie na froncie, ale ich rola nie jest tak krytyczna jak w Memoir ’44 czy Battlelore, i całe szczęście. Możemy po prostu aktywować jednostki, które chcemy, a nie te, które akurat szczęśliwy los nam podłożył. Karty rozszerzają nam najczęściej pole naszych możliwości. Co więcej ich wystawienie kosztuje pewną liczbę punktów dowodzenia (coś w rodzaju punktów lore w Battlelore). Działa to sensownie.
Reguły poruszania, punkty terenów, zasady ostrzału są na swój sposób podobne do Memoir ’44 i nie ma nad czym się specjalnie rozpisywać, bo nie ma tu nic oryginalnego. Dodano jednak sporo nowych szczegółów, jak na przykład (wolne tłumaczenie) ostrzał zaporowy, ogień łączony, ogień obezwładniający, rozbicie jednostek i wiele innych. Wszystko fajnie, mamy dużo możliwości, wiele decyzji do podjęcia, problem jednak jest taki, że koniec końcem i tak wszystko sprowadza się do rzutu kostkami. Świetnie zaplanujesz działania, rzucisz przewagą na przykład 6 kostek i co z tego jak nigdzie nie wypadnie potrzebna 5 czy 6? Bardzo irytujące. Po pierwszej partii mechanika zrobiła na mnie wrażenie właśnie takiej dosyć prymitywnej. Spora losowość ukryta pod płaszczykiem wielu możliwości.
Możliwości
Zagrałem w jeden, jedyny scenariusz i to nawet w niecały. Tak więc tylko lekko dotknąłem możliwości jakie dostarcza Tide of Iron, a jest ich naprawdę sporo: wiele scenariuszy o różnym charakterze, piechota uzbrojona w broń przeciwpancerną, miotacze ognia, dużo pojazdów o różnych możliwościach, nowe karty. Na pewno wymiar gry jest znaczenie większy niż w Memoir ’44, ale też coś za coś. Tide of Iron kosztuje prawie dwa razy więcej niż Memoir ’44. Czuć, że jak komuś gra się spodoba to będzie długo, długo się przy niej bawił. Szczególnie, że pojedyncza partia gry potrafi trwać dobre kilka godzin i bardziej w kierunku 5, 6 niż 2, 3 :)
Dużą zaletą Tide of Iron jest też możliwość grania w 3 i 4 graczy. Scenariusze się od razu tak przygotowane, żeby można było łatwo podzielić jedną ze stron na dwie części. To mi się od razu spodobało.
Podsumowanie
Fani Memoir’ 44 czy Battlelore, nie dziwię się, mogą być zadowoleni. Gra trafia w ich gusta, do tego jest rozbudowana i ciekawie skonstruowana. Z drugiej strony mnie rozczarowała i nie przekonała do siebie. Znów widzę w niej beztroskie przerzucanie się kostkami, której nawet nie zakamuflują klimatyczne żołnierzyki i pojazdy oraz więcej zasad niż w Memoir ’44. To nadal nie jest gra o II wojnie światowej, która trafia w moje gusta i wątpię, aby kogoś komu nie podobał się Memoir ’44 czy Battlelore przekonała do siebie.
ZdjęciaGry planszowe: 247,00 zł Hobbit: 248,88 zł Rebel: 279.95 zł Milan-Spiele: EUR 59,90 Thought Hammer: $55.97 |
Hmm, rzeczywiście włożenie kija w mrowisko. Tylko czekać aż mrowisko się poruszy :-)
Przyznam, że mnie zaskoczyłeś. Na fali zachwytów myślałem, że przeczytam kolejne zachwyty nad ToI a tu proszę. Ale bardzo cenię szczere opinie. Z drugiej strony może po prostu nie lubisz takiego poziomu losowości (kostki) w grach?
Jesli ktos nie lubi kostek (a wlasciwie takiego ich wykorzystania) to niestety zadna taka gra w jego gusta nie trafi ;)
W ToI jeszcze nie grałem, czeka na jutrzejszy wieczór. Natomiast mam za sobą dzisiątki rozgrywek w Battlelore i jeżeli twierdzisz, że jest grą bardzo losową, to albo niewiele w nią grałeś, albo stosowałeś niepełne zasady. Gram zawsze z tym samym kumplem, kiedyś robiliśmy notatki z rzutów kośćmi i doszyliśmy do jednego wniosku: skuteczność rzutu kośćmi nie ma większego wpływu na rozgrywkę. Można przegrać pomimo nawet dużo lepszych rzutów popełniając błędy taktyczne.
Ostatnio zapoznałem się z grami bitewnymi. To, czego mi brakuje w grach historycznych z figurkami, np. Memior’44 i ToI to niepomalowane figurki. Kiedyś ja_n malowal roboty do RoboRally. Wyszło mu bardzo dobrzo i chciałbym podobne efekty zobaczyć przy grze wojennej.
No dla mnie w bitewniakach malowanie to taki sam fun jak samo granie. Wlasnie czeka na mnie jeden Warcaster do pomalowanie z systemu Warmachine. Jesli kiedys kupie Battlelore to na pewno pomaluje (przynajmniej jakis basecolor).
Niestety nie mogę powiedzieć o ToI zbyt wiele pozytywnych słów.
1. Zacznę od wykonania, plansza i żetony są w porządku, ale figurki to tragedia i nie chodzi tu o ich kiepską jakość, ale o beznadziejne wykonanie łączenia z podstawką, kto zobaczy to zrozumie. Zresztą same podstawki to tylko gadżet i tak heks jest „opsypany” różnymi znacznikami i innymi duperelami.
2. Zasady są niby jasne niby realistyczne, ale mało grywalne, większość czasu gry to rozstawianie w czasie przygotowań, deklarowanie znaczenie żetonami, deklarowanie i tym podobne duperele, a potem trzy szybkie akcje, jak to mawiają mieszkańcy Syberi – u nas zima trwa 11 miesięcy, a potem to już lato i lato. Szczerze powiem na start to zasady są mętne i trzeba skakać po całej instrukcji i dodatkach, jeśli chcesz grać z dzieckiem to zapomnij. Nawet system B-35 wydaje się bardziej przejrzysty, wprawdzie dużo liczenia i tabel, ale problem rozwiązuje się w paru akapitach, a nie całej instrukcji.
3.Żetonów, żetoników, znaczników itp. cała masa, zajmuje to metr kwadratowy w czasie gry, a ile szukania …
4.Na koniec pudełko – otrzymujemy wielkie pudło w 2/3 wypełnione powietrzem, żadnych przegródek jak w Memoir, praktycznie trzeba dokupić pojemniki do trzymania tego wszystkiego, a pudło zajmuje wiele miejsca, cholera wie po co.
Reasumując z zabawy jak w Memoir nie zostało prawie nic, a realizmu to tu dalej nie widać, jeśli ktoś jest pasjonatem to może mu się spodoba, ale jeśli ktoś jest nie zdecydowany polecam przejść się gdzieś gdzie można poobserwować lub zagrać inaczej można się zawieść.
W sobotę miałem okazję pograć w tide of iron a mam za sobą kilkadziesiąt partii w Battle Lore i szczerze mówiąc to po odłożeniu tide of iron rozłożyliśmy BL i poczułem się jakbym się przesiadł z syrenki do mercedesa;-)
Pomysł może i ciekawy ale mechanika gry to jakiś rozklekotany budzik, żetony znaczniki itd. Losowość jest jak była bo kość kością jest i tyle…Ale strategie bez losowości to słaba zabawa…W końcu David pobił Goliata, kosynierzy zdobyli armaty;-)
Wielkie pudło (biedne lasy amazońskie), którego zawartość zmieściłaby się w 1/3 tego kartonu…ale to amerykański marketing…figurki słabe, nie pasują do podstawek…żadnych przegródek…totalny niewypał…
A jak autor wyobrażał sobie rozgrywkę jeśli kostki mu nie pasują. No jak? Może za dużo komuptera? Widzę że ten artykuł napisany został po to aby pokazać jakim to jest się wielkim znawcą. Za dużo elementów to nie dobrze. Jakby było za mało to ” jak można wydać tak ubogą grę”? Co to wogóle ma być? Nie potrafi napisać się niczego sensownego to trzeba błysnąć w inny sposób?
No co tu dużo mówić? Pomijając znajomość składni i gramatyki piszącego „recenzję” można rzec, że miał z grą niewiele, albo co gorsza, nic wspólnego, a stara się zabrać głos, niejako na siłę. Niestety nie jest to głos rozsądku. Proponuję lepsze zapoznanie się z grą, nie tylko po przysłowiowych łebkach, i dopiero po tym pisanie recenzji. Bo jeżeli jedynym punktem odniesienia autora tekstu do gry jest ilość kostek… to szkoda czasu i atłasu, jak mawiał pewien Ciołek :)
Tomaszu, łamy GF są otwarte.
Skoro – jak mniemam – z grą masz wspólnego wiele i znasz ją od podszewki, a składnia i gramatyka nie są Ci obce, napisz swoją recenzję, kierując się oczywiście głosem rozsądku.
Bardzo chętnie ją zamieścimy. Serio :)
Co mawiał Ciołek na takie propozycje? :)
Mnie się wydaje, że Tide of Iron nie jest bardzo losowy. Oczywiście losowość jest, ale możemy sterować prawdopodobieństwem skutecznych ataków i obrony. Sposobów jest mnóstwo: oddziały p.panc, inżynierowie, medycy, miny, zasieki, bunkry, współdziałanie piechoty i czołgów itd. Nie upieram się, że ToI jest realistyczną symulacją pola walki, ale na pewno wyprzedza Memoir ’44, w której oddział składający się z jednego „rzołnierzyka” rzuca taką samą liczbą kości co pełny oddział. Nie jestem ekspertem, ale wydaje mi się, że w Memoir ’44 gracz nie ma kontroli nad tym, co się dzieje na planszy.
Karty używane w grze stanowią jedynie „mgłę wojny”. To takie przeszkadzajki albo pomagajki :)