Za każdym razem jak odwiedzałem warszawski sklep z grami planszowymi Graal mieszczący się w Blue City zatrzymywałem się przed jedną z przeszklonych szafek. Stała tam gra Walhalla. Nieustannie wpatrywała się we mnie i promieniowała na mnie jakimś przedziwnym pragnieniem jej posiadania. Było to o tyle dziwne, że trochę słyszałem o tej grze, widziałem jej zdjęcia, ale nigdy nie przeczytałem instrukcji czy recenzji i nie zdawałem sobie sprawy czy akurat przypasuje moim preferencjom. Wtedy odwracałem się do Dasilwy, który siedział na kasie i pytałem czy miał już okazję w nią grać i co o niej myśli? On odpowiadał, że nie miał okazji grać, ale żebym kupił, bo chętnie sam by ją spróbował, kwitując wypowiedź śmiechem. Scena powtarzała się kilkakrotnie w ciągu ostatniego półrocza.
Przyszedł jednak ten dzień gdy nie wytrzymałem spojrzeń granatowego pudełka i zaniosłem go do kasy. Walhalla wróciła ze mną do domu i jednocześnie przestał mnie męczyć uporczywy cierń w sercu. Jeszcze tego samego dnia została odkryta ze wszystkich tajemnic, reguły zostały przeczytane i przeprowadzana pierwsza rozgrywka. Z tej okazji chciałem się podzielić z wami pierwszymi wrażeniami o tej grze.
Kolejny raz?
Nie wiem czy wspominać od razu o sednie mechaniki Walhalli, bo część osób zmęczonych grami opartymi o mechanizm zdobywania przewag, może w tym momencie zaprzestać czytania. A byłby to spory błąd, bo Walhalla jest specyficzna. Faktem jest, że po takich klasykach gatunku jak El Grande czy San Marco, a nawet doskonałych Mykerinosie czy Ys trudno doszukać się czegoś nowatorskiego w kolejnych produkcjach opartych o bycie pierwszym lub drugim w danym regionie. Gier jest całe mnóstwo tego rodzaju, a prawie zawsze sprowadzają się do podziału planszy na jakieś obszary i walce o dominacje. No ile można to ciągnąć?
Ewenementem Walhalli jest jednak to, że gracze mają do czynienia z jednej strony z kolejną pozycją opartą o zdobywanie przewag, a z drugiej, że na pierwszy rzut oka tego zupełnie nie czują, mając wrażenie, że zagrali w coś… oryginalnego. Wszystko za sprawą intrygująco skonstruowanej planszy, na której dzieje się akcja. Jednak zanim o szczegółach parę słów o tle rozgrywki.
Plansza
W Walhalli uczestnicy wcielają się w rolę rodów Wikingów, których celem są morskie wyprawy i rabunek w imię zdobycia jak największej liczby łupów. Teren rozgrywki to stała plansza przedstawiająca tytułowy wikingowy raj, do której podłączone zostają trzy cyple. Każdy cypel to ciąg połączonych ze sobą lądów reprezentujących lasy, pola uprawne, wioski i miejsca kultu. Cypel zakończony jest półwyspem, na którym opisane są bonusy przy punktacji. Niezwykle istotną sprawą jest to, że składowe cypli oraz półwyspy powstają na początku gry w sposób losowy, a co za tym idzie mamy za każdym razem inną planszę i niepowtarzalność poszczególnych rozgrywek.
Mechanika
W swojej turze gracz losuje żeton drakkaru, wsadza na niego załogę, umieszcza okręt przy jednym z cypli i wyładowuje załogę zajmując tereny. Niby banalne, niby szybkie i takie jest. Zarazem jednak pełne możliwości taktycznych i decyzji. Po pierwsze załadowanie załogi odbywa się tak, że mamy najczęściej dwa miejsca dla swoich ziomków i jedno dla któregoś z graczy. Właśnie ten gracz podejmuje decyzje czy dołącza się do naszej wyprawy czy nie. Ustawienie drakkaru przy jednym z cypli to najważniejszy moment naszego ruchu, a jednocześnie to co powoduje, że Walhalla tak mi się podoba i pachnie nowością wśród gier opartych o przewagi. Do wyboru mamy najczęściej cztery miejsca tzw. fiordy, są to po prostu poszczególne strony cypli (skoro są trzy cyple to mamy cztery możliwe sposoby ustawienia okrętu z każdej z ich stron). Decydujemy też w jakim kierunku łódź będzie ustawiona.
Następnie poszczególni Wikingowie schodzą z łodzi i zajmują tereny. Niektóre tereny dają punkty od razu, inne dopiero bonusy podczas punktowania, jeszcze inne pozwalają sięgnąć po fajne karty akcji. Co więcej jeżeli będziemy chcieli wejść na teren już zajęty przez Wikinga innego gracza to dochodzi do walki. Tutaj występuje dość niespodziewany mechanizm. Otóż o zwycięstwie lub przegranej decyduje gracz, który się broni. Po prostu mówi: wygrałem, a atakujący traci swoją postać i leci ona do Walhalli (pewnej lokacji znajdującej się na planszy), a broniący musi zapłacić stratą jakiegoś żołnierza z Walhalli. Jeżeli broniący przegra to po prostu ląduje swoim Wikingiem w Walhalli. Oczywiście posiadanie ludzi w skandynawskim raju ma swoje zalety, o których za moment.
Punktowanie
W momencie gdy skończą się żetony drakkarów albo wszyscy gracze nie mają już kogo wysyłać na wiking to odbywa się punktowanie (są takie trzy w trakcie rozgrywki). Tutaj uczestnicy mają do czynienia z typową regułą dla gier opartych o mechanizm przewag – i mówię zupełnie serio – dopiero teraz zaczynają się orientować, że Walhalla to młodszy brat choćby El Grande. Na każdym cyplu zliczani są Wikingowie i zdobywają punkty za bycie pierwszym lub drugim. Dodatkowe punkty generują wioski oraz karty akcji zagrane w połączeniu ze specyficzną sytuacją na planszy. Aby przejść do kolejnego etapu gry rozpatruje się przewagi w Walhalli. Ten, kto miał więcej bohaterów w raju ten otrzyma większe posiłki na kolejny sezon wypraw.
Wrażenia
Sama rozgrywka trwa dość szybko, przestoje są rzadkie, no chyba, że gracz musi zdecydować, który cypel wybrać, a występuje skomplikowana sytuacja na planszy. Niemniej i tak nie trwa to dłużej niż kilkadziesiąt sekund. Dodatkowo cyple, drakkary i Walhalla sprawiają bardzo pozytywne wrażenie wizualne, zresztą cała gra jest wykonana na bardzo wysokim poziomie. Wadą jest tylko słaba czytelność niektórych bonusów na planszy. To akurat ważna sprawa, bo w mechanice opartej o przewagi czytelność i łatwość w analizowaniu pola gry jest fundamentalna. Martwi mnie też, że nie ma trybu dla dwóch graczy, bo chciałbym częściej do niej siadać.
Podsumowanie
Co prawda zagrałem dopiero jedną rozgrywkę, ale muszę powiedzieć, że Walhalla bardzo mi się spodobała. Nie mogę jeszcze stwierdzić czy to tytuł znakomity, bo do tego potrzeba znacznie więcej czasu, ale zapowiada się niezwykle obiecująco. Czuję ten sam dreszczyk emocji i przyjemność z rozgrywki gdy byłem po pierwszej partii Mykerinosa. Wiem, że wywoływanie tego tytułu jest ryzykowne, bo wśród części graczy jest on uważany za wręcz kultową i doskonałą pozycję, która wielokrotnie udowodniła bogactwo strategii i niepowtarzalność rozgrywki. Tego nie jestem jeszcze w stanie powiedzieć o Walhalli, ale nosem czuję, że mam do czynienia z tytułem niebanalnym i w swoim gatunku świeżym. Szczególnie, że przyjemność z rozgrywki płynnie już od samego początku, a po pierwszym punktowaniu zaczynamy widzieć dość jasno o co w tym wszystkim biega.
Ogólna ocena:
Złożoność gry:
Oprawa wizualna:
ZdjęciaPlanszomania: 112.00 zł Gry Planszowe: 117.00 zł |
Przynieść do OKO, chętnie spróbuję. No i miło, że znowu piszesz :-)
Tak, tak koniecznie przynieś do OKO też chętnie zagram :)))
Też chętnie zagram. Już się nie mogę doczekać piątku. :)
Oczywiście, że przyniosę, tym bardziej, że mam straszną ochotę w to pograć, a nie mam aktualnie przynajmniej trzeciego graczy do dyspozycji :)
Oby byla lepsza od sredniego Mykerinosa :-).
don simon,
jakbym byl gospodarzem tego bloga, to juz bys dostal polrocznego bana na publikowanie tu swoich tekstow :-)
(Marku, to taka delikatna sugestia… :-p )
Jestem znany ze swojej pobłażliwości, ale nie mogę też ignorować sugestii czytelników. Don Simon na godzinę stracił prawa administratora :D
Szymon i bez żadnego bana pisze jakiś tekst raz na pół roku. Niedawno napisał o Konkurencji, więc na pół roku mamy i tak spokój.
Ha, nigdy nie znacie dnia, ani godziny, kiedy kolejne moje madrosci pojawia sie na blogu.
A co do mojej czestotliwosci pisania tekstow, to na szczescie nie jestem najgorszy ;-).