Diamond’s Club zupełnie ominął mój radar. Pierwszy raz tytuł wpadł mi w oko podczas zerkania na listę Fairplay – zajmował bardzo wysokie miejsce. Ale ponieważ było tam też rozczarowujące Princes of Machu Picchu (i to na drugim miejscu) nabrałem do tych rekomendacji trochę rezerwy. W chaosie kolejnych dni jakoś nie było nam z tym tytułem po drodze. W końcu zdeterminowani by poznać inny głośny tytuł Ravensburgera – Der Name der Rose – i zapoznani już z graniem na podłodze w niedzielę rano postanowiliśmy za wszelką cenę zdobyć kawałek miejsca na stoisku niemieckiego wydawnictwa. Jak zwykle nasze plany zostały szybko zrewidowane przez…brak wolnych kopii „Imienia Róży”. Ponieważ jednak nie obca nam jest ułańska fantazja, z okrzykiem „nie oddamy ani kawałka podłogi” rozłożyliśmy się i w oczekiwaniu na danie główne, złapaliśmy wolną pracownicę obsługi stoiska i nieco przypadkowo zagraliśmy w Diamond’s Club.
Tłumaczenie reguł poszło dość sprawnie zważywszy na warunki i chociaż jak zwykle, mieliśmy pewne niejasności w czasie rozgrywki to ogólnie można powiedzieć, że wszystko przebiegało bez przeszkód.
Każdy z graczy wciela się w angielskiego dżentelmena, który będzie chciał zadziwić swoich konkurentów budowanym przez siebie ogrodem. Za zdobyte klejnoty kupował będzie elementy ogrodu (fontanny, róże, drzewa, altanki), a ten, którego ogród będzie najbardziej imponujący, zostanie zwycięzcą.
Mechanika jest bardzo „eurogrowa” i dość luźno nawiązuje do tematu (czytaj jax jak zwykle narzekał na abstrakcyjność zastosowanych rozwiązań), ale jest to „eurogrowość” najwyższej próby. Mimo, iż mechanizmy są trochę sztuczne to całość bardzo ładnie się zazębia i czuć tu rękę doświadczonego twórcy.
Najpierw gracze zdobywają kafelki kładąc monety na specjalnej „planszy”, która składa się z kolumn za każdym razem układanych w losowy sposób. Podstawowy koszt kafelka to 1 moneta i powiększany jest o koszt najbliższych kafelków sąsiadujących z kupowanym, ale tylko w liniach prostych (czyli z czterech stron). Czyli jeśli chcemy kupić kafelek, a na prawo od niego leży już 1 moneta, pod nim 2 monety to jego koszt będzie wynosił 4 monety. Bardzo sprawnie to działa, zmusza do precyzyjnego planowania i umożliwia blokowanie przeciwników lub chociaż podnosi koszt ich upatrzonych kafelków. Część kafelków daje natychmiastowe bonusy (umożliwia sprowadzenie do ogrodu dzikich zwierząt, powiększa przychód lub zwiększa ilość otrzymywanych klejnotów, wpływa na kolejność w turze), a niektóre wykorzystywane są do gromadzenia klejnotów. Za każdą zdobytą trójkę statek-umowa handlowa-kopalnia otrzymujemy klejnoty w kolorze kopalni w ilości równej poziomowi statku lub umowy handlowej w zależności, która z liczb jest mniejsza. Czyli jeśli zdobędziemy niebieską kopalnię, statek 5 i umowę 3 to otrzymamy 3 klejnoty niebieskie.
Następnie za klejnoty możemy kupować poszczególne elementy ogrodu. Każdy z nich ma określoną cenę wyrażoną w kombinacji klejnotów. Ale obowiązuje ona tylko dla pierwszego gracza, który kupi dany element. Każdy następny będzie musiał zapłacić jeden, dowolny klejnot więcej. Stąd kolejność zakupów może być bardzo istotna.
Na końcu gry punkty przyznawane są za poszczególne elementy ogrodu, za kombinacje dzikich zwierząt i za bonusy, które zdobyło się w trakcie gry (kto pierwszy zrobi 3 fontanny, kto pierwszy zrobi 5 różnych elementów itp.).
Z oczywistych względów pominąłem część szczegółów, ale dość powiedzieć, że całość działa jak sprawnie naoliwiona machina i chociaż niektórzy mogą zarzucić jej wtórność, ja osobiście dawno nie grałem w tak dobrą eurogrę. I nie mogło być inaczej, skoro autorem jest twórca słynnej Goa. I tym razem Rudiger Dorn zrobił grę bardzo, bardzo dobrą – czy lepszą niż wspaniały poprzednik pokażą dopiero następne rozgrywki. Na razie widać olbrzymi potencjał i wydaje mi się, że reguły są nieco łatwiejsze do zrozumienia. Do tego oprawa graficzna bardzo ładnie komponuje się z klimatem XIX wiecznych spotkań przy herbatce angielskiej arystokracji. Nie zagraliśmy do końca, ale to co zobaczyliśmy sprawiło, że razem z Jaxem rzuciliśmy się na poszukiwanie stoiska, gdzie można kupić grę (i na szczęście udało nam się takowe znaleźć z dobrą ceną 25 Euro), a Pancho już w drodze na lotnisko zaczął żałować, że jednak jej nie kupił. Aktualna rekomendacja – zdecydowanie kupić!
Przynieś w piątek na Politechnikę, chętnie zagram. Miałem ten tytuł na oku od początku października, ale panowała głucha cisza.
czytając skojarzyło mi się z GOA (mechanizm licytacji, widać analogię), a tu proszę, na końcu Dorn :)
Gra jest bardzo ciekawa. Dla mnie oscyluje około 8 na bgg, jednak raczej jej nie kupię. Podobnie jak Goa – będzie się kurzyć z braku współgraczy. Chociaż Diamonds club jest chyba lżejsza niż Goa. Super ciekawe kupowanie kafelków na początku, a potem już raczej standard – kupujemy ozdoby ogrodowe, których różne sety są różnie punktowane. Tym niemniej rozgrywka była świetna i chętnie zawsze zagram.
Podzielam zdanie Ja_na. Fajna, sprawnie działająca i elegancka eurogra. Daleka krewna Goa, tylko lżejsza i mniej abstrakcyjna.