Jeżeli słuchacie Planszostacji, musiała wam się obić o uszy gra kolejowa o bardzo głupiej nazwie. Łabaszkanonbol. Czyli Wabash Cannonball. Bazik chwalił tę grę po hasłem „gra kolejowa, o niebanalnej mechanice, którą można skończyć w godzinę”. Jak zapowiadaliśmy wcześniej, na targach w Essen pojawiło się wydanie tej samej gry pod nowym tytułem – Chicago Express. Wydawcą jest Queen Games. Zamiast brzydkiego kawałka grubszego papieru ze schematycznie wydrukowanymi polami mamy piękną, sztywną planszę. Inne elementy gry (np. udziały w przedsiębiorstwach kolejowych, czy małe drewniane lokomotywy) są równie wysokiej klasy. Wszystko funkcjonalne i estetyczne. Jeżeli porównacie na bgg zdjęcia wydania Winsome Games i Queen Games, zrozumiecie o co mi chodzi.
Zasady
Grę zaczynamy na pustej planszy, w większości przedstawiającej równiny. Przez środek ciągnie się pas lasów i gór – obszar w którym budowa torów jak wiadomo jest kosztowna. Gdzieniegdzie (dość gęsto) widzimy także miasta, w czterech z nich (umieszczonych na brzegu planszy) stoją drewniane lokomotywy symbolizujące siedziby czterech koncernów kolejowych gotowych do rozpoczęcia działalności. Dodatkowo na planszy rzucają się w oczy trzy zegary z pojedynczymi ruchomymi wskazówkami i miejsce gdzie leżą lokomotywy i udziały w piątej kompanii kolejowej, jeszcze nieobecnej w grze.
Obok cierpliwie czekają dodatkowe niewielkie plansze czterech pracujących już firm. Na każdej z nich leżą lokomotywy – czyli dostępne znaczniki torów tej firmy – i udziały. Liczba lokomotyw i – co ważniejsze – udziałów każdej kompanii jest różna i to znacząco. O ile lokomotywy to raczej niuans, o tyle udziały decydują o charakterze kompanii. Liczba będących w grze udziałów waha się od 3 do 6, liczba torów – od 19 do 25. Żadna z czterech kompanii nie ma jeszcze pieniędzy, za to co nieco mają gracze. Każda firma ma swój znacznik na torze dywidend, oznaczający ile pieniędzy otrzymają z banku udziałowcy w momencie wypłaty.
Rozgrywka zaczyna się od licytacji pierwszego udziału w każdej z kompanii. Gracze podbijają stawkę, najwyższa oferta wygrywa dany udział – od tej pory gracz może podejmować decyzje w imieniu firmy. Pieniądze zapłacone za udział lądują w kasie firmy i pozwalają na rozkręcenie przez nią działalności. Następnie gracze po kolei wykonują akcje. Mogą wybrać między budową od jednego do trzech torów (koszt wybudowania zależy od terenu i jest pokrywany z kasy firmy), rozwójem firmy, lub licytacją kolejnego udziału. Budowa toru wiąże się z kosztem, ale może też wiązać się z podniesieniem wypłat dywidend – gdy nasze tory dotrą do jednego z miast lub zostaną zbudowane w górach. Rozwój firmy generalnie wiąże się z podniesieniem dywidendy lub z niewielkim przychodem dla firmy. Wreszcie licytacja udziału przebiega tak jak na początku, ale udziałów jest ograniczona liczba.
Każda akcja jest odnotowywana na wspomnianych wcześniej zegarach i może być wykonana tylko określoną liczbę razy w danej rundzie. Gdy dwa z trzech zegarów dotrą do maksymalnej wartości, runda się kończy i wypłacane są dywidendy. To najciekawszy mechanizm i clue gry – dzięki temu gracze otrzymują dochody, które mogą znowu inwestować w udziały. Jak wspomniałem wcześniej, każda firma ma określony poziom wypłaty dywidend, który możemy (jako jej udziałowcy) zwiększać dzięki akcjom podejmowanym na planszy (budowa torów w odpowiednich miejscach – za pieniądze firmy – i rozwój firmy). Gdy przychodzi do wypłaty, ten poziom dywidend jest dzielony przez liczbę wykupionych akcji i ta kwota (zaokrąglona w górę) jest wypłacana przez bank za każdą akcję.
Tak więc przepływ gotówki jest w tej grze taki: gracze swoje pieniądze wydają na akcje firmy. Firma za te pieniądze buduje tory i rozwija się podnosząc poziom wypłat. Gracze, którzy kupili jej akcje otrzymują dzięki temu z banku dywidendy i mogą znowu je inwestować. I tak w kółko. Wygrywa ten, kto nawięcej zarobi.
Wrażenia
Gra rzeczywiście nie jest długa. Jest z pewnością emocjonująca, mechanika jest jasna i logiczna. Rozwój sytuacji na planszy zależy od decyzji graczy, generalnie jest tu spora dowolność. Trudno na razie powiedzieć, czy licytowane stawki mają jakiś określony poziom, poniżej ani powyżej którego nie powinno się wychodzić, czy też zależy to wyłącznie od konkretnej rozgrywki i nastawienia graczy. Bardzo ciekawy jest pomysł z bardzo ograniczoną liczbą akcji dla niektórych firm – dało nam się to we znaki nawet przy trzech graczach.
Wisi nad tą grą pytanie o wygrywającą strategię. Wiadomo – licytacja polega na tym, żeby zdobyć udziały w prężnie rozwijających się liniach. Potem trzeba rozważyć, która z linii rokuje najlepiej i na niej się skupić – rozwijać jej działalność, inwestować w akcje. U nas było tak, że raczej każdy gracz miał swoją ulubioną linię i w nią pakował dostępne akcje. Ale to przy trzech graczach. Już przy czterech tak dobrze nie będzie – jedna z linii u nas ruszyła tylko na początku, a potem uschła, niewiele dawało się nią zdziałać w początkowej fazie gry. Nie miała dostępu do bogatych miast i gór w pobliżu i szybkie podbicie dywidendy nie było w jej przypadku łatwe. Tak więc już przy czterech graczach zrobi się tłok – będą trzy atrakcyjne linie i czwarta oferująca jakąś alternatywną strategię. Jaką? O tym za chwilę. Gra więc będzie wyglądała inaczej. A grać może nawet sześciu graczy!
W naszym przypadku dwie linie zaczęły zagarniać dla siebie jak najwięcej miast i gór w okolicy, szybko podbijając dywidendę. Trzecia przyjęła inną strategię. Ruszyła na zachód, do upragnionego Detroit i Chicago. Te miasta są daleko i sporo trzeba zainwestować, żeby do nich dotrzeć. Jednak gdy juz sie dotrze, jest to bardzo opłacalne. Gwarantuje to wzrost dywidendy o kilkanascie punktow i wielkie wyplaty z banku dla akcjonariuszy. W przypadku naszej rozgrywki to okazało się kluczowe – akcjonariusze linii która dotarła na zachód zarobili dużo więcej pieniędzy niż trzeci gracz, który się na tę linię nie załapał. Powstaje więc pytanie, czy nie jest w tej grze przypadkiem tak, że wszyscy powinni gnać jak najszybciej na zachód, a o wygranej zadecydują niuanse – kto więcej zalicytuje za akcje, kto dobierze sobie lepszy ich portfel itd. Dobrze by było, gdyby strategia nie związana z wyścigiem miała też jakieś szanse w tej grze.
Inna sprawa budząca wątpliwości, to chwalone wcześniej ograniczenie liczby akcji. Wydaje się tylko zabiegiem w kierunku urozmaicenia gry, ale czy nie jest przypadkiem tak, że akcje linii czerwonej (tylko trzy udziały) nie są dużo lepszą lokatą niż akcje pozostałych spółek? Gdy mamy dwie czerwone akcje (a ktoś inny trzecią), nie musimy się już martwić o licytacje kolejnych, nikt nie może wystawić kolejnej akcji na sprzedaż i zmniejszyć w ten sposób naszego udziału w dywidendzie. Nikt nie może się już podłączyć do „naszej” spółki i skorzystać na wysiłku włożonym w jej rozwój. A jeśli tak jest – jeśli rzeczywiście nie wolno pozwolić nikomu na kupienie dwóch czerwonych akcji, to przy licytacji trzeciej z nich gracze już posiadający po jednej mogą praktycznie dowolnie podbijać stawkę – do krańców wytrzymałości finansowej przeciwników (pieniądze są jawne w tej grze). Nie potrafię ocenić jak to wpływa na grę, to tylko pytania które rodzą się w mojej głowie (tak, dobrze się domyślacie, byłem tym frajerem który się nie załapał na czerwoną akcję). To, że nie da się rozszyfrować tych wszystkich wątpliwości po pierwszej rozgrywce świadczy oczywiście bardzo dobrze o Chicago Express. Mój werdykt – zagrać u kolegi. Kilka razy.
Ja mam za sobą tylko jedną rozgrywkę (będącą zresztą tą samą partią co Ja_na) – ale z komentarzy na BGG widać, że ta gra jest pełna właśnie subtelnych decyzji, tymczasowych porozumień, detali które wpływają na końcowy wynik – a zatem zdecydowanie należy zagrać kilka razy, najlepiej w tym samym gronie osób (trochę jak PR). Rozmywanie akcjonariatu BARDZO boli w tej grze, szczególnie na początku. Podobno zupełnie odwrotnie jest w kolejnej odsłonie gier Winsome – Preußische Ostbahn. Co do PPR’a („czerwonej linii”), to ma ma on bardzo mało torów i wszystko musi pójść po jego myśli, aby dotrzeć do Chicago. U nas akurat dotarł i do Chicago, i do Detroit – ale nikt mu zupełnie nie przeszkodził, choć były okazje ;)
Ja jestem po 3 grach, w 6, 4 i 2 osoby. Zawsze wygrywała osoba, która zdobyła 2 udziały w czerwonej linii. Zawsze czerwona korporacja była pierwsza w Chicago. Z innymi korporacjami było bardzo różnie, raz nawet żółta doszła do Chicago. Sama mechanika bardzo mi się podoba, ale zaczyna mnie denerwować ta schematyczność. Bazik wspominał, że w tej grze jest bardzo ważne, żeby wszyscy uczestnicy znali rozgrywkę i byli na podobnym poziomie. Do tej pory nie udało się takiego towarzystwa zebrać, tak więc może to jest główną winą wspomnianej schemtyczności.
Założmy, że nawet 3 osoby zdobędą po 1 czerwonej akcji. Założę się że przy grze 4-6 osobowej zwycięzcą zostanie ktoś z tej trójki.
w 6 osób też jedna osoba miała dwie udziały w PRR? Wg BGG dość często zdarza się, że PRR w ogóle nie buduje żadnych torów. Ale to wymaga odpowiedniego otwarcia gry. Teraz gdy przeczytałem kilka opisów widzę, że nasza jedyna partia była zupełnie niereprezentatywna…
W 6 osób też, z tego co pamiętam, jedna osoba miała 2 czerwone. Tylko znów, dwie osoby były już po jednej partii (dodajmy ze zwycięstwem dzięki czerwonemu), a pozostałe 4 grały pierwszy raz.
Poza tym ja właśnie z utęsknieniem czekam na tą reprezentatywną partię w Chicago Exprees :)
dziś mieliśmy bardzo fajną partię, znacznie ciekawszą niż pierwsza – właśnie sporo niuansów, napięcia, blokowania, tymczasowych koalicji. Valmont’a doświadczenie z Pampasa okazało się zgubne, bo nastawił się na dłuższą grę i to nie zaprocentowało. Żadna linia nie dotarła do Chicago. Wabash więc nie wszedł w życie, nie było bonusowych dywidend. Nota wzrasta z 7 na 7,8.
Za to Dominion spada z 6 na 5