Nazwisko Kramera (tego od gier, nie vabanków) znane jest prawie każdemu mieszkańcowi Europy. No dobra, przesadziłem trochę… ;) Tak czy owak, Herr Kramer popełnił grę na temat budownictwa mieszkaniowego PRL budowy średniowiecznego miasta. Istota gry jest raczej banalna: do zbudowania jest w mieście trochę budynków. Jak można się spodziewać (chociażby po tytule), gracze będą się wcielać role majstrów i starać się te budynki stawiać (a także między sobą konkurować). I tak jest istotnie! Tak naprawdę jest to gra częściowo licytacyjna (w drodze licytacji pozyskuje się kontrakty do realizacji), częściowo skupiająca się na aspekcie minimalizacji ryzyka i zarządzania kosztami krańcowymi (dokupić jeszcze jednego pracownika, czy nie). Całość zaś zatopiona jest w otchłani losowości zdarzeń zewnętrznych.
Jak to działa? Co turę wystawiana jest do licytacji jakaś liczba kontraktów budowlanych. Ilość kontraktów będących przedmiotem licytacji określana jest poprzez pociągniecie kart „sytuacji gospodarczej”. Każdy kontrakt ma określone dwie ceny: minimalną (rozpoczęcia licytacji) oraz finalną (która zostanie wypłacona w momencie ukończenia budowy). Dodatkowo kontrakt specyfikuje ilu i jakich fachowców potrzeba do postawienia danej budowli.
W grze funkcjonują cztery typy zasobów (w nawiasach koszt wynajęcia na turę): zielone (1k), fioletowe (3k), czerwone (4k) i żółte (5k). Różnią się one (a właściwie oni – bo to robotnicy) umiejętnościami oraz hmmm… jakby to powiedzieć… „podatnością na nieefektywną pracę”. Każdy budowlaniec ma jakąś wadę (każdy!), z tym że niektórzy mają ich więcej niż inni. Ci lepsi mają wad mniej, gorsi – więcej. I nie byłoby z tym żadnego problemu, gdyby nie fakt, że ichnie wady przekładają się na nasze koszty. Przełożenie jest bardzo proste – jeśli wynajmujemy robotnika, to za „pracę” płacimy zawsze, niezależnie od tego czy koleś coś zrobił, czy nie (miło jest odkryć, że nawet w Niemczech znają zasadę „czy się stoi, czy się leży…” ). Bo właśnie teraz jest najwyższa pora na nadmienienie, że ci nasi robotnicy to nie zawsze pracują. Znaczy, czasami pracują. Ukonkretniając to jeszcze bardziej: zdarza się, że czasami coś zrobią… A koszty ponosimy.
Kasa kończy się w grze szybko (na początek coś dostajemy, ale niewiele) i kiedy to nastąpi, zwracamy się o pomoc do zaprzyjaźnionych instytucji finansowych, które udzielają nam pożyczki licznych pożyczek. To nie jednak nie jest kapitalistyczna fabryka, towarzysze! Tu nie Brass… tu pożyczki się zwraca i to z jakim procentem… :/
Wiem że to wszystko jest jak jakaś bajka i że już wpisaliście w nowiutkiej zakładeczce swojej przeglądarki połowę adresu milan-, ale powstrzymajcie się jeszcze. Wszystko pięknie, tylko nie powiedziałem jeszcze słowa o tym, jak się buduje. Otóż każdy kontrakt wyszczególnia ilu i jakich robotników jest koniecznych do wzniesienia w jednej turze danej budowli. To jest wartość całkowita, która jest sumą liczby robotników przypisanych do konkretnych części budynku. Budynki przeważnie składają się z 6 części: czterech ścian i dwóch płaszczyzn dachu. No i przypuśćmy że mamy kontrakcik, wynajęliśmy sobie odpowiednią liczbę robotników, rozdzieliliśmy ich i przyporządkowaliśmy do określonych fragmentów budowy i… czekamy to co nieuniknione. Ta chwila nadchodzi, ktoś losuje kartę i okazuje się, że nie pracują robotnicy z literą W (przykładowo). Patrzymy teraz na tych swoich biedaków i cóż widzimy? Ano przeważnie widzimy, że postawić możemy dwie przeciwległe do siebie ściany albo dwie płaszczyzny dachu… No i postawić nie możemy, bo gra nawiązuje do rzeczywistości i zakłada, że budować możemy takie zestawy, które będą samodzielnie stały. No i tak minęła nam pierwsza tura :) Kolejne są dość podobne, ale czasami udaje się coś zbudować i sprawia to dużą satysfakcję – udało się nam oszukać wynajętych pracowników!
Na koniec tury możemy zredukować nieco zatrudnienie… z tym że to się często nie opłaca, szczególnie jeśli bierze się od razu następne kontrakty do realizacji. Na koniec gry liczy się twarda gotówka.
Wrażenia:
- Gra jest ZDECYDOWANIE lepsza w wariancie dla 4 graczy – toczy się żywiej, dużo bardziej dynamicznie rozwija się rynek pracowników przez co gra się trudniej (nie zawsze można wynająć pracowników, bo ich zwyczajnie na rynku nie ma), nieco łatwiej jest za to o kontrakty, bo pojawia się ich więcej. Nie mogę powiedzieć, żeby w 3 grało się jakoś kiepsko, ale zdecydowanie więcej radości przyniosła nam gra we czwórkę.
- Majster jest grą dla osób, które lubią gry, w których do końca nad rozwojem sytuacji się nie panuje. Jeśli ktoś preferuje gry w typie Caylusa czy Wysokiego Napięcia, to z Majstrem może mieć problem. Rzecz w tym, że nad sytuacją panujemy tutaj w stopniu bardzo umownym – niby można minimalizować ryzyko, chociażby przez dywersyfikację negatywnych cech wynajmowanych pracowników czy wynajmowanie ich w ilości większej niż potrzebna. Trzeba jednak pamiętać, że pociąga to za sobą wymierne skutki finansowe (płaci się zawsze). A na to, kto w danej turze pracować będzie a kto nie wpływu nie mamy.
- Rzecz jest wykonana w sposób oryginalny. Pewnie można byłoby zrobić to przez jakieś karty czy żetony, ale nie byłoby z tego tyle radości. Tutaj jest, bo rzeczywiście jest to gra w BUDOWANIE. Takie prawdziwe, wręcz namacalne. Dzięki temu gra może być ciekawym gateway’em, bo podczas gry całość wygląda intrygująco. Dodatkowo wymusza to kolejność budowania i po pierwszych przymiarkach nikt nie ma pomysłów pt. „buduję ścianę i dach” :)
- Oryginalność ma jednak swoją cenę, bo (przynajmniej na początku) kiepsko się tym zarządza. Co prawda pudełko ma wytłoczki zrobione dokładnie pod elementy tej gry, ale czasami trudno się je wyciąga (hehe, można zintegrować to z Gulo-Gulo i zaprosić dzieciaki z małymi paluszkami do wyciągania elementów z samego dna) i przynajmniej na początku trudno się połapać co jest od czego. Cyferki opisujące typ obiektu oraz miniatury wymaganych robotników są malutkie i to dość uciążliwe jest, szczególnie jeśli gra się w miejscu gdzie nie jest jakoś bardzo jasno. Jak rozumiem, designerowi chodziło o zachowanie klimatu i ukrycie elementów ten klimat psujących, ale nie wiem czy nie było to przez przypadek wylanie dziecka z kąpielą.
- Gra dostarcza sporo radości. Specyficzne są już same rysunki na kartach czy nazwiska robotników. Dzięki temu całość jest bardzo lekka i gra powoduje podłapywanie „głupawkowego” klimatu. Co turę wszyscy i tak czekają na kluczowy moment – określenie który z panów powie „pie**ole, nie robie!”. Szczególnie jeśl ma się wysokie koszty i pecha w losowaniu kart nieróbstwa to po dwóch kolejkach nie pozostaje nic innego jak zacząć się z tego śmiać
Reasumując: przyzwoita, trzymająca poziom ale w nikłym stopniu odkrywcza gra Mistrza Kramera. Jest to dopracowane, niezłe ale bez jakiejś iskry bożej. Pamiętam kiedyś jakąś recenzję cRPG w stylu „kura ma dziób i orzeł ma dziób, kura ma skrzydła i orzeł ma skrzydła… no, z tym że kura nie poleci”. I takoż jest z tą grą. Kilka razy przy tym można się dobrze bawić z pewnością, ale kupowania bym odradzał. Zdecydowanie zagrać u kolegi i to raz na jakiś czas. Po tej grze nie wiem czy Kramer się nie rozmienia na drobne (nie grałem jeszcze w Cavum) :/
jak na zamówienie recenzja, pewnie Ja_n już widział pisaną w CMS i stąd ten wpis przy innym artykule :p fajne pomysły z tymi budynkami, ale fragment z losowaniem literki mnie zabił :)
nie sadze zeby ja_n to widzial, bo „tworze” w google appsach i potem wklejam :) no chyba ze ma wjazd tam. nie, nie ma :)
swoja droga jeszcze nie sluchalem tego odcinka, wiec to dowod, ze istnieja zbiegi okolicznosci :)