Autor: Denis Szczęsny (SvD)
Jakiś czas temu stojąc przy ladzie w sklepie z grami planszowymi mój wzrok napotkał wielkie pudło „Descent – Journeys in the Dark”. Właściwie to zainteresowałem się tym pudłem tylko i wyłącznie z tego powodu, że właśnie było to wielkie pudło (31cm x 62cm x 11cm!).
Sama okładka nie była jakaś za szczególna, ot jak to każda gra fantasy przedstawiała grupę śmiałków walczących z potworem, w tym wypadku był to smok. Poprosiłem sprzedawcę aby podał mi to zacne opakowanie. Czytając informacje na odwrocie przestraszyłem się… tak, to poprawne słowo, zawartości. Otóż w środku dostajemy masę figurek! Ho-ho! Każdy stwór z którym będzie nam dane walczyć nie jest jakąś tam karteczką a z prawdziwego zdarzenia figurką! Co więcej ma on swoje dwa odpowiedniki, z czerwonego plastiku – imitującą dowódców i białą, czyli tzw. zwyklasa (fusa).
No cóż, start całkiem niezły a kontynuacja jeszcze lepsza. Gracz patrząc na figurki stworów nie ma co popadać w zazdrość bo sam posiada ładnie wykonaną figurkę (tym razem z szarego plastiku) którą nie dość, że ma przyjemność pooglądać w 3d to i może poczytać na jej temat na karcie postaci (obraz postaci jest identyczny jak figurka!, tyle, że kolorowy). Osobiście już to skłoniło mnie aby rozważyć zakup tej gry. Zapytałem sprzedawcę w jakiej cenie jest to cudo no i niestety tutaj był mój zawód, gra kosztowała 250zł. Po głębszym przemyśleniu zacząłem ponownie czytać informacje zawarte z tyłu pudełka, oj przepraszam, pudła. Jako, że ja osobiście nie jestem zwolennikiem planszówek ze stałymi planszami tak bardzo ucieszył mnie fakt który wcześniej jakoś został pominięty, że gra składa się z kartonowych puzzli/kawałków, które przed rozgrywką składamy w loch. Znaczy się loch nie jest składany przez nas a przez mistrza podziemi! Tak, dokładnie. W grze jeden z graczy ma przyjemność wcielić się w tego, który przeszkadza śmiałkom przemierzającym mroczne korytarze. No cóż, wiele nie myśląc uciułałem 250zł i zakupiłem to cudeńko.
Po dosyć ciężkim transporcie do domu (kolejny minus, duże pudło ciężko transportuje się w środkach komunikacji miejskiej ;)[31cm x 62cm x 11cm!]) wziąłem się za rozgryzanie, oj, rozpakowywanie pudełka. Rzecz jasna nie zostałem rozczarowany, moim oczom ukazały się reklamy innych gier planszowych wydawnictwa Fantasy Flight Games! (i tym razem tego sobie nie odpuścili) a pod nimi docelowa zawartość.
Pudełko zostało podzielone na dwie komory, w jednej z nich zawarte są wypraski z lochami i kartami. Druga komora zawierała folię, w której mieściły się plastikowe figurki; niestety jedna czy dwie z moich figurek były już uszkodzone, właśnie z powodu złego pakunku. W środku czekały na mnie też różnokolorowe kości do gry ze specjalnymi znakami (które jak się później okazało odpowiedzialne są za odległość, siłę i jakość ataku). Instrukcja do gry jest wykonana na całkiem niezłym poziomie, wszystko opisane tak, aby nie było żadnych niejasności i nawet średnio inteligentny goblin był w stanie poprowadzić sesję.
Dlaczego nazywam grę w Descent sesją? Ano dlatego, że w środku zawarta była trzecia (druga? pomijając książeczkę z reklamami?) książeczka z dziesięcioma krótkimi scenariuszami, które możemy z miejsca poprowadzić po rozpakowaniu. Książka ta została napisana w taki sposób aby wprowadzić graczy w klimat rozgrywki. Są tam zawarte opisy, które MP (mistrz podziemi) odczytuje gdy śmiałkowie zapuszczają się w coraz to mroczniejsze zakamarki lochów jak i teksty wypowiadane przez stwory, które napotkają. Całość przy dobrym doborze graczy i starannym odgrywaniu MP jest w stanie stworzyć całkiem przyjemny klimat heroic fantasy.
Same scenariusze zostały tak napisane, aby poprowadzić nasze postacie przez dziesięć coraz to trudniejszych lochów. Przechodząc z lochu do lochu normalnie uzyskujemy doświadczenie, które tutaj niestety objawia się złotem. Żeby nie było, że samym złotem się świat kręci mamy możliwość wytrenowania naszych postaci w trzech szkołach: magicznej, wojennej i złodziejskiej. Specjalizacji jak na mój gust jest trochę za mało (doświadczona postać posiada ich około sześciu), ale w samej rozgrywce są one niesamowitymi atutami w walce z napotkanymi stworami.
Parę dni po rozpakowaniu i wkuciu zasad umówiłem się na rozgrywkę. Samo przygotowanie planszy okazało się trochę prostsze niż się spodziewałem. Jako, że wybrałem pierwszy scenariusz z książki, musiałem tylko przygotować mapę, czyli poskładać loch i ustawić pierwszy segment mapy. Ja wcieliłem się w MP, tak więc musiałem przygarnąć sobię talię dla MP i punkty, nazwijmy to, strachu. Przeciętny (no może nie tak bardzo) śmiałek musi zaś wylosować bohatera (co za niespodzianka!). Co do samych postaci, którymi możemy zagrać, to trzeba przyznać, że o ile sama ich ilość jest już zadowalająca (20 kart bohaterów) to zróżnicowanie również. Mamy przyjemność wcielić się od złodzieja po psionika przez szamana aż do czarnego rycerza, a każda postać posiada własny styl gry, który musimy odkryć w czasie rozgrywki. Często grając mamy wrażenie, że postacie zostały tak skonstruowane, aby się uzupełniać.
Po udanym losowaniu bohaterów możemy się udać do lochów! No właściwie to nie bardzo, ponieważ po drodze możemy jeszcze zahaczyć o miasto (prezentowane przez duży okrągły żeton), w którym może zakupić sobie oręż jak i magiczne eliksiry. No i wio zwalczać zło!
Sama rozgrywka podzielona została na fazę MP i fazę graczy. MP w każdej swojej fazie dociąga żetony strachu i karty z talii MP (ilość dobieranych kart i żetonów strachu uzależniona jest od doświadczenia/poziomu postaci). MP jak to prawdziwy MP ma za zadanie przeszkadzać śmiałkom w eksploracji całego lochu. W swoim przeszkadzajkowym arsenale (czyli talii MP) posiada on: pułapki, które mogą nie dość, że podpalać to i zamieniać w małpy, czary przyzwań różnych stworów i uroki, które działają na całą grę, rzecz jasna wzmacniając działanie innych akcji MP.
Faza bohaterów podzielona została na tury dla każdego gracza. Początek to ustalenie kolejności bohaterów (co w rozgrywce ma istotną rolę) a potem to zwykły ruch i walka, niekoniecznie w tej kolejności. W ciekawy sposób zostało rozwiązane eksplorowanie lochów. Otóż bohaterowie na starcie widzą tylko pierwszy segment pomieszczeń. Aby odkryć zawartość kolejnych pomieszczeń muszą otworzyć drzwi (często zamknięte przez runy) a dopiero po tym MP ustawi ich zawartość. Zawartością nazywam kufry ze złotem, snujące się potwory jak i rzadkie portale do miasta (i masę innych lochowatych rzeczy).
Pierwsza rozgrywka zajęła nam około czterech godzin (jak można wyrobić się w dwie tak jak jest to napisane na opakowaniu to ja nie wiem). Gra przepełniona była moimi knowaniami jak i strategicznym myśleniem graczy. Właściwie to każdy błąd popełniony przez graczy może zostać obrócony przeciwko nim przez MP a nieostrożny MP może obudzić się z ręką w nocniku gdy bohaterowie będą otwierać drzwi do ostatniego pomieszczenia. Descent – Journeys in the Dark mogę zaliczyć do niewielu gier które wymagają od grających dwóch rzeczy, od MP właściwie to tylko jednej – knucia a od bohaterów nie dość, że myślenia (czyt. knucia) to i gry zespołowej. Uważam, że te 250zł które przeznaczyłem na to pudło (31cm x 62cm x 11cm!) było tego warte. Rozegrałem już wiele sesji, tych wymyślonych jak i tych autorskich. Dodać też trzeba, że na stronie producenta mamy (reklamy dodatków do tej gry!) możliwość sciągnięcia programów kreujących bohaterów jak i programy generujące lochy (co ułatwia przygotowanie sesji), co ułatwia często przygotowanie przygód.
Ten artykuł został pierwotnie opublikowany w serwisie Gry-Planszowe.pl.
Pytanie w kwestii formalnej do pierwszego zdania recenzji: Kto stał w sklepie – autor recenzji czy jego wzrok?
Autor recenzji wraz ze swoim wzrokiem :)
Niestety, nie dowiedziałem się z tekstu, czy zdaniem Autora gra ma jakieś wady? Czy wyzwania są trudne? Oprócz opisu założeń rozgrywki i stwierdzenia na koniec, że warto wydać 250zł, dowiedziałem się z tekstu jeszcze kilkakrotnie jakie wymiary ma pudełko (nie wiem jak dla innych, dla mnie to nie szczególnie istotne).
Mimo iż Descenta znam całkiem nieźle, nie za bardzo rozumiem stwierdzenie, iż w tej grze przechodząc z lochów do lochów normalnie dostaje się doświadczenie, które niestety objawia się złotem.
No i całkiem fajne jest spostrzeżenie Autora, że plastikową figurkę można oglądać w 3d :-)
Jesli chodzi o wymiary pudelka to dla mnie, niezmotoryzowanego, jest to dosyc duze utrudnienie w poruszaniu sie z pudelkiem o ww. wymiarach ;)
Jesli zas chodzi o wady. Szczerze mowiac staralem sie opisac moje wrazenia po paru rozgrywkach i wad, jako takich, niespostrzeglem (procz polamanych figurek i duzego opakowania ;)
Aczkolwiek swoje przyszle prace postaram sie skorygowac o ww. uwagi :)