– En Garde – zakrzyknął monsieur Jean de Bazyn na ułamek sekundy przed tym gdy zimna stal jego rapiera zagłębiła się w mym ciele. Z przerażeniem patrzyłem jak moja krew tryska na kamienne schody ruin starej twierdzy. Wydałem przedśmiertny jęk a złakniona krwii politechniczna gawiedź zawyła z uciechy… Zaraz, zaraz! Gdzie ja jestem? Co się dzieje?
Tak, tak. Nie mylisz się drogi czytelniku. Opis powyższy dotyczy doznań w trakcie gry w leciwą już nieco grę o nazwie En Garde. Co ciekawe, to dzieło Renera Knizii zawiera naprawdę porządną dawkę klimatu i mechanika gry idealnie wręcz współgra z jej tematem, którym jest pojedynek dwóch dżentelmenów, gdzieś, o zachodzie słońca, w ruinach starej twierdzy… No właśnie!
Reedycję En Garde w całkiem nowej oprawie graficznej wypuściło na rynek wydawnictwo Ferti. Dwuosobowa partia zajmuje średnio 25 minut. Nieco więcej czasu może nam zająć przygotowanie do gry bo En Garde jest grą, do której idealnie pasuje angielski zwrot „overproduced”. Nasz pojedynek toczy się bowiem na w pełni trójwymiarowej planszy, a metalowe figurki szermierzy to prawdziwe dzieła sztuki. Zestaw komponentów uzupełnia talia kart z pięknymi rysunkami zmagających się szermierzy. Uwielbiam (jak większość graczy) pięknie wydane gry. Jedyny problem polega na tym że złożenie planszy zajmuje ze dwie minuty, gdy się już wie jak to robić. Natomiast przy pierwszym kontakcie z En Garde otrzymujemy gratis jednosobową, trzydziestominutową łamigłówkę pt. „Jak to cholerstwo złożyć”?
Jednak gdy uporamy się już ze złożeniem planszy zaczyna się czysta przyjemność. Ustawiamy naszych szermierzy na dwóch krańcach planszy. Pomiędzy nimi znajduje się tor ruchu, składający się z 23 pól. Tasujemy talię 25 kart i rozdajemy każdemu graczowi po pięć z nich. Na kartach znajdują się cyfry od 1 do 5, a każda karta występuje w pięciu egzemplarzach. W swoim ruchu gracz może zagrać jedną kartę, aby poruszyć swojego szermierza w przód, lub w tył o dokładnie taką ilość pól jaką karta wskazuje. Następnie dociąga dodatkową kartę z talii i jego ruch kończy się.
Ilekroć gracz skończyłby swój ruch na polu na którym stoi przeciwnik dochodzi do ataku. Atakujący nie rusza się, a broniący się musi wtedy zagrać dokładnie taką samą kartę, aby sparować cios. Jeśli mu się to nie uda zaliczamy atakującemu trafienie. Jeśli trafienie nie nastąpi do momentu pociągnięcia ostatniej karty z talii gracze odsłaniają karty na ręku. Ten który ma na ręku więcej kart pozwalających na trafienie przy aktualnej pozycji figurek wygrywa starcie. Jeśli gracze remisują, lub nie maja właściwych kart, w starciu zwycięża ten szermierz, który znajduje się bliżej środka toru. Po ustaleniu zwycięzcy starcia ustawiamy figurki na startowych pozycjach, tasujemy karty… itd. Gra się do pięciu trafień. W grze istnieje wariant uproszczony – bez możliwości parowania ciosów, i wariant rozszerzony umożliwiający zagrywanie dwóch różnych kart, alby wykonać ruch i atak.
Zasady są proste i gra się bardzo przyjemnie. Rozgrywka jest szybka i zadziwiająco taktyczna. Choć nasze możliwości zależne są od losowo dobieranych kart mamy poczucie kontroli nad rozwojem sytuacji. Talia jest mała, a dozwolony jest także ruch do tyłu więc niezależnie od tego jakie karty mamy na ręku, możemy przyjmować różne taktyki. Czy agresywnie zaatakować, narażając się na ewentualną kontrę, czy też spokojnie wyczekiwać właściwego momentu na atak? Gra toczy się szybko i intuicyjnie jednak jeśli ktoś chce dokładnie przeliczać szanse na udany atak może to robić. Wystarczy dokładnie zliczać i zapamiętywać schodzące karty, aby wydedukować w ostatnich chwilach starcia jakie asy przeciwnik skrywa w rękawie.
En Garde to bardzo dobra gra. Wszystkim polecam spróbować u kolegi a tym, którzy poszukują szybkich, lekkich gier dwuosobowych, są fanami Sylwii Gruchały, lub mają sentyment do przestrzennych modeli z kartonu, bo kleili takowe w dzieciństwie, zalecam kupić w ciemno. Fakt, gra jest droga, jest książkowym przykładem przerostu formy nad treścią, ale gra się naprawdę przyjemnie. And last but not least warto przekonać się, że Reiner Knizia potrafi stworzyć grę w której temat nie jest dodany na siłę i możliwy do zastąpienia przez dowolny inny.
Fajna recenzja, ale gry nie kupię, raczej tak jak Filippos napisał „zagram u kolegi”.
…jak kolega kupi :-)
…mam bogatego kolegę :)
a ile sobie winszuja za ta gre jesli mozna wiedziec
za nówkę od 80 pln w górę
Właściwie to miałem tego nie komentować, ale nie chciałbym by praca Filipposa przeszła bez echa;), więc trochę ,,pobruszę a Ty (Filipposie) poczywaj”;)
Jak dla mnie, to jeden z tych tytułów które mógłby stworzyć każdy. Nie znam gry, ale mogę sobie wyobrazić jak to działa.
Mój ,,DM” dostarcza większego pola manewru a i tak się w oczach GRACZY nie kwalifikuje do grania. To coś, może i jest fajne, ale gdyby stworzył to dm(ja), nikt by tego nawet nie rozpamiętywał, nie mówiąc o graniu.
Tak to już jest z siłą nazwiska;)
DM: ale pierwsza edycja tej gry jest z 1993 roku! Doktor Knizia nie był wtedy takim gwiazdorem sceny planszówkowej, jak dzisiaj.