Martin Wallace w ostatnim czasie wydaje dużo gier. Złośliwi powiedzą, że za dużo, przez co niektóre jego pozycje trochę cierpią… a w zasadzie instrukcje do nich. Na tegorocznych targach w Essen wydawnicto Treefrog wypuściło trzy pozycje: Steam Barons, God’s Playground i Last Train to Wensleydale, a kolejna gra Wallace’a została wydana przez Phalanx Games (mowa o Rise of Empires). Opowiem Wam dzisiaj o Last Train to Wensleydale – gra, która powstała dzięki zamiłowaniu żony Martina do sera Wensleydale z mango i zamiłowania samego Martina do kolei.
– Kolejna kolejowa gra Wallace’a – to już było! – podpowiadał mi mój wewnętrzny Maruda*.
W takim razie postanowiłem stoczyć z nim nierówną walkę i odeprzeć marudne ataki.
Ja: W grze tej będziemy budować sieci kolejowe w celu dostarczania sera (pomarańczowe kostki), kamienia (białe kostki) oraz pasażerów (czerwone i zielone ludziki)
Maruda (też ja): Też mi odkrycie. Jedyna nowość to to, że w instrukcji napisane jest co dokładnie reprezentują kosteczki (ser i kamień), a tory to malutkie drewienka… A niee, zaraz – tak samo było przecież w Steel Driverze. Również za pomocą małych patyczków, kojarzących mi się z patyczkami do liczenia z zerówki, łączymy poszczególne tereny na planszy. Werdykt: Było!
Ja: Przecież to nie wszystko. Na koniec gry dostarczone towary i pasażerowie dadzą nam punkty, po jednym za każdy rodzaj dobra, a za zestaw sera, kamienia i dwóch rodzajów pasażerów, dostaniemy dodatkowe bonusowe punkty. Żeby dostarczyć kosteczki wystarczy się do danego miejsca podłączyć, aby zabrać z niego kosteczkę, natomiast pasażerowie muszą zostać dowiezieni torami gracza do miasta w tym samym kolorze – zielonym lub czerwonym.
Maruda: Też mi odkrycie. Znowu kłania się Steel Driver – zbieranie zestawów kosteczek. To może powiedz wszystkim jak się rozstawia grę? Jak bardzo jest to … „pasjonujące”
Ja: Przyznaję, rozstawienie gry jest mhmm…
Maruda: .. upierdliwe?
Ja: No jest – na prawie każdym terenie planszy…
Maruda: …która jest obrzydliwa i wygląda jak przerzuty i wypluty kawałek zepsutego mięsa…
Ja: Nie przerywaj – wygląda to lepiej na żywo niż na zdjęciach i po chwili człowiek się przyzwyczaja. O czym to ja mówiłem? Aha – na prawie każdy teren na planszy na początku gry z woreczka losujemy po dwie kosteczki. A że tych terenów jest sporo, trwa to chwilę. Następnie z terenów górskich (pomarańczo-czerwonych), zdejmowane są kosteczki sera, pozostaje tylko kamień. Natomiast z zielonych pól, zdejmowany jest kamień. Takie rozstawienie daje, przynajmniej w teorii, za każdym razem inną grę. Czasem w grze będzie dużo pomarańczowych kostek do wywożenia, łatwo dostępnych. Czasem będzie ich mniej, a więcej kamienia, a innym razem wszystkiego będzie w bród – dzięki temu nie martwię się, przynajmniej na razie o regrywalność. Rozstawienie jest uciążliwe, ale robi się je tylko raz na początku.
Maruda: Też mi argument. A potem pozostałe kosteczki trzeba z worka wyciągnąć, wrzucić tam pasażerów i też wylosować do miast. A potem ich też wyciągnąć i wrzucić znaczniki wpływów, które będzie losowało się co turę.
Ja: Dobrze, że o tym wspominasz, bo tego nie było w żadnej innej grze kolejowej. Last Train to Wensleydale jest tak naprawdę grą o przekupstwie. W grze mamy cztery rodzaje wpływów, które będziemy używać w różnym celu. Jest tor wpływu – biały – wykorzystywany do budowania torów, a tak naprawdę decydujący w jakiej kolejności te tory budujemy, a także potrzebny do przekupywania niezadowolonych ludzi, którym nie podoba się to, że wchodzimy z butami z torami na ich tereny. Ci ludzie (reprezentowani przez białe ludziki), będą losowani razem z pasażerami na początku gry i pojawią się w niektórych miastach. Żeby podłączyć tory do miasta z niezadowolonymi autochtonami, trzeba wydać jeden biały punkt wpływu.
Jest też brązowy tor, wykorzystywany do dostarczania dóbr (decyduje o kolejności załadunku towarów), a także do wynajmowania starych, zerdzewiałych składów, dzięki którym będziemy mogli nasze towary wywieźć. Musimy robić to co turę, bo nasze przedsiębiorstwo jest małe i nie stać go na zakup własnego taboru.
Są też wpływy, które pozyskujemy w dwóch dużych firmach kolejowych działających w Wensleydale – zielonej i czerwonej. Wpływy, które będziemy wydawać choćby po to, żeby móc wyprowadzić tory z miasta, do którego taka firma jest już podłączona – „Chcecie wybudować tu tory – to poprosimy o grubą kopertę”.
Maruda: Skrzętnie omijasz temat, jak pozyskiwać te wpływy. Licytacja – znowu! A czym licytujemy? Kosteczkami inwestycyjnymi, które dostajemy na początku każdej tury – było? Było!
Ja: Też mi zarzut. To tak jakby powiedzieć: punkty zwycięstwa – to już było. Kosteczki inwestycyjne wpasowują się tutaj świetnie w mechanikę. Na planszy mamy nadrukowane 8 pól, z pewnymi zestawami punktów wpływów. Do nich co turę dolosowywane są z woreczka dodatkowe wpływy – więc jeden zestaw będzie dla nas czasem bardziej interesujący, a w następnej turze może być już mniej. Poza tym kosteczki trzeba też wydawać na budowę torów.
A jeżeli już o torach mowa, to nie zaprzeczysz, że jest tu powiew świeżości, bo nie chcesz budować zbyt wielu torów, bo przynoszą Ci punkty ujemne!
Maruda: …
Ja: I ma to świetne uzasadnienie fabularne. Jesteśmy małą firmą, którą utrzymanie torów dużo kosztuje. Na przestrzeni jednej rundy jakoś można sobie dać radę – towary i dostarczeni pasażerowie sfinansują nam w pewnym stopniu budowę torów. Z dóbr dostajemy punkty dodatnie (a potem drugi raz na koniec gry), a każdy odcinek toru daje nam punkty ujemne (również drugi raz na koniec gry). Mamy więc możliwość sprzedania naszych torów Zielonej albo Czerwonej Kompanii – oczywiście za wspomniane wcześniej punkty wpływu (czyt. łapówki). Ale z drugiej strony – sprzedamy za dużo torów to będziemy mieli kłopoty z dostarczaniem kostek czy przewożeniem pasażerów.
Maruda: I naprawdę Ci się podobało?
Ja: Tak, choć sam nie wiem czemu. Sam mówiłeś, że niby to już wszystko było. Większość mechanik była już gdzieś użyta w ten sam lub podobny sposób, a mimo to, cały ten miks dał mi zupełnie inne wrażenie podczas grania. Gra nie jest ciężka. Jest cięższa niż wspomniany Steel Driver, lżejsza na pewno od Age of Steam / Steam, chociaż i tutaj nie brakuje blokowania i podkradania towarów. Czas gry też jest dużym plusem – pierwsza gra trwała około 90 minut. Ten czas można skrócić spokojnie o 20 minut.
Maruda: Mnie martwi, pomimo tego początkowego losowania towarów, czy gra naprawdę będzie za każdym razem inna.
Ja: Z chęcią się przekonam.
Maruda: I tak jej nie kupisz, bo nie masz gdzie jej postawić na szafie. Kupiłeś ostatnio nowe gry, a ta jest droga (jak wszystkie gry Wallace’a). W domu nie pograsz bo wymaga 3 albo 4 graczy, a w klubie już kilka osób ją ma, więc to się mija z celem – hehehehe.
Ja: ….
Prezentowane tutaj wrażenia, są po rozegraniu jednej partii. Przed zakupem przeczytaj instrukcję lub skonsultuj się z kolegą, który grę już ma, lub porozmawiaj ze sprzedawcą w najbliższym sklepie z planszówkami.
* Wszelkie podobieństwa do osób istniejących (w szczególności do Smerfa Marudy) są całkowicie przypadkowe.
Nie lubię Wallace’a, nie lubię gier pociągowych, nie lubię marud;) A w to bym zagrał nawet bo tak rewelacyjnego rzutu okiem dawno już nie czytałem:) Brawo Yosz!
Tak jeszcze mi się skojarzyło a’propos Wensleydale. Poleca skecz Monty Pythona o właśnie tym serze:
http://www.youtube.com/watch?v=B3KBuQHHKx0
Będzie mi się zawsze kojarzył podczas grania w „Last Train…”
z tych krótkich prostszych gierek wallace-a w treefrog ta chyba najlepsza. większe poczucie kontroli niż steel driver, jakoś ciekawsza niż tinner’s trail… polecam. jakaś maruda ma ponoć na sprzedaż na forum :-D
czemu mango z wielkiej litery? ;)
a wydawało mi się że to poprawiłem :)
Jak już przy poprawkach jesteśmy (znowu ten upierdliwy geko), to chyba „feeria”, nie „feria”.
Jaki ciekawy rzut okiem…
Bardzo fajny rzut okiem. Brawo, Yosz.
P.S. Mój poprzedni post stracił sens istnienia, więc można go usunąć.