Muszę przyznać, że jestem wyjątkowo zaskakującą osobą. Potrafiłam w perfidny sposób zaskoczyć nawet samą siebie. Gdy przed – z grubsza – rokiem, z grubsza też ciut chudsza zasiadałam na spotkaniu klubowym do Boomtown nie spodziewałam się, że stanie się on moją grą roku 2008(!). Co mnie w nim zaskoczyło? Przede wszystkim, że fajna rzecz ta licytacja. Przed tym rewolucyjnym doświadczeniem mechanika oparta na licytacji wydawała mi się w teorii nudna. Żeby było śmieszniej, byłam przekonana, że to mechanizm wybierania ról jest czymś, co mi przypadnie do gustu i biustu. Chłonęłam bowiem w owym czasie pochwały odnośnie Cytadeli i w takim to oto oczekiwaniu na zaznajomienie się ze sztandarowym produktem Bruno Faidutti’ego dopadło mnie Boomtown, mniej znana i mniej opiewana gierka tegoż autora. I co się okazało? Że licytacja jest jednak fascynująca, szczególnie przytulona do tak zgrabnego organizmu jakim jest złote serce BoomBoomtown, natomiast Cytadela to… nuda.
(Jeśli cię, drogi czytelniku, powyższa rekomendacja jeszcze nie przekonała i nie otworzyłeś w drugim okienku strony sklepu internetowego aby czym prędzej zamówić sobie grę o kopalniach złota, to pozwól, że się nieco rozwinę.)
Boomtown, niepozorna gra autorstwa duetu Faidutti i Cathala z 2004 roku, dostępna u nas głównie w wersji niemieckiej (oraz w mniejszym stopniu w angielskiej), jest grą wyśmienitą.
(Nie? Jeszcze nie przekonany? Dobrze, zatem dalej…)
Po otwarciu…
…małego kwadratowego pudełka jawi nam się miła wypraska, a w niej talia nieco dużych i nieco brzydkich (czytaj: klimatycznych) kart, garść kolorowych drewnianych znaczników, dwie najzwyklejsze kostki i plastikowe sztony stanowiące walutę w mieście rozkwitu. Boomtown wyglądem nie poraża, wykonanie jest przede wszystkim praktyczne. Grube karty się łatwo nie niszczą, znaczniki wyraźnie odznaczają, jasne kostki nie gubią poturlane na ciemny dywan, a szorstkie sztony nie ślizgają w dłoni. Poza tym, że kolory ilustracji są jak na mój gust zbyt przytłumione, reszta jest zabiegiem trafionym. Reszta czyli – jednakowość obrazków. Karty kopalni wyglądają tak samo, różnią je kolory obwódek i napisy (których nikt i tak nie czyta). Różni je też potencjał wydobywczy w postaci narysowanych złotych krążków. Różni je więc to co ważne i nic innego nie odciąga od tego uwagi. Ordnung muss sein!
(Hmm, chyba niezbyt dobrze mi idzie z tym przekonywaniem…)
Boomtown w kwestii zasad jest prosty jak…
…budowa wiadomo czego. Dzięki temu udało mi się zarazić planszówkami znajome małżeństwo, które wcześniej nie grało nawet w Eurobiznes.
Na początku każdej tury na stole lądują losowo wybrane z talii karty. Jest ich tyle ilu graczy a rodzaje kart są tylko dwa: kopalnie i akcje. Gracze, w kolejności zgodnej z zegarkiem, licytują pierwszeństwo wyboru. Każdy albo pasuje albo przebija, do momentu aż zostanie jeden gracz z najwyższą zaoferowaną sumą. To on jako pierwszy wybierze kartę ze stołu, następnie uczynią to pozostali gracze nadal w kolejności zgodnej z ruchem wskazówek zegara. I tu pierwsza nowinka: zalicytowanych pieniędzy nie wpłaca się do banku tylko oddaje do podziału pozostałym graczom w stronę – tym razem – przeciwną do ruchu wskazówek. Każdy zatrzymuje sobie połowę otrzymanej sumy, resztę przekazuje zaś dalej. Ten prosty zabieg sprawia, że podczas licytacji zwracamy baczną uwagę zarówno na to, którą osobą w kolejności będziemy do wybierania karty ale i na to, jak podciągnąć stawki aby dobrze zarobić jeśli licytacji nie wygramy.
Czym kieruje się gracz…
…wybierając karty ze stołu? Kilkoma kryteriami. Karta kopalni posiada bowiem kilka cech: kolor (symbolizuje miasto), ilość złotych krążków (potencjał wydobywczy) i numer (w przedziale 2-12).
Kolor: gracz, który posiada przewagę w danym kolorze nad pozostałymi graczami zostaje burmistrzem danego miasta . Otrzymuje drewnianego ludzika w stosownej barwie i pobiera opłatę za każdym razem, gdy kolejna kopalnia tego koloru zostanie zabrana ze stołu przez innego gracza. Sposób przejmowania burmistrza jest standardowy: należy posiadać więcej kopalni w określonym mieście niż jego obecny mer. Opłata jednak nie jest stała i zależy od ilości kart „pod burmistrzem”. Mamy więc dylemat, czy umacniać ciało samorządowe na stołku równocześnie podnosząc opłaty czy od razu pobierać myto.
Potencjał: Na koniec gry jednym ze źródeł punktów jest ilość złotych krążków na wszystkich kopalniach, które gracz posiada, w stosunku 1:1.
Numer: w każdej turze po wyborze kart zwycięzca licytacji rzuca kostkami i ustala w ten sposób numer kopalni, które przynoszą w tej turze dochód równy ilości złotych krążków. Dochód wypłaca się natychmiast. Numery w ramach jednego koloru się nie powtarzają, więc sztony wcale nie sypią się garściami. Jest to jednak podstawowe źródło dochodu.
W grze występują również dwie niebezpieczne kopalnie grożące zawaleniem przy niekorzystnym układzie kości, w zamian oferujące jednak spory zysk pod chodliwym numerem (statystycznie np. 7 wypada dużo częściej niż 2).
(Jeszcze mało? W takim razie zmuszacie mnie do opowiedzenia o kartach akcji…)
Oprócz kart kopalni…
…w grze występują, jak wcześniej wspomniałam, karty akcji. Te mają już ciekawsze grafiki, ale wciąż w brązowych odcieniach i obcojęzyczne podpisy. Są jednak bardzo proste i klarowne w swej wymowie, więc łatwo je opanować. Mamy więc Dynamit, który pozwala wysadzić cudzą kopalnię, Rabunek dający nam szansę wzbogacić się cudzym kosztem, Nową Żyłę dodającą złotych krążków, Przejęcie umożliwiające cudownie wredne zagarnięcie cudzej kopalni, Gubernatora, Napad na Bank, Mustanga, Telegraf i kilka innych do manewrowania kolejnością wyboru, kostkami i kasą. Niektóre z nich należy wykorzystać natychmiast, inne można zostawić na później.
Zarabiać można też na uciechach.
Każdy ruch, każdy wybór, każda karta są niezmiernie ważne i jak kostki domina pociągają za sobą kolejne. Najpiękniejsze chwile to te, gdy zwieszeni nad wyłożonymi kartami na początku tury zastanawiamy się, co będzie JEŚLI. Jeśli wygram i wezmę tę kartę to… Nie jest źle, wezmę kasę i to, co mi zostawią… Jeśli oni będą się bić o burmistrza to może uda mi się… Jeśli ja nie wezmę dynamitu to pewnie Hilda rozwali mi szóstkę… Muszę być przed Zytą, bo mi sprzątnie panienki…!
W tym miejscu dochodzimy do panienek… (wreszcie jakieś mile brzmiące słowo po niemiecku: „bardamen” :-)). Są związane, jak sama nazwa wskazuje, z Barem. A Bar to też karta akcji, która zachowuje się jednak nieco inaczej. Bar buduje się w konkretnym mieście (kartę znaczy się małym znacznikiem) i do Baru chodzą górnicy aby przepić wypłatę. Przekładając to na język praktyki, jeśli w konsekwencji rzutu kośćmi przynosi zysk kopalnia koloru, w którym obstawiłam Bar to dostaję od właściciela kopalni 2$. A jeśli dodatkowo w Barze pracowały Panienki to nawet 4$ (napiwki zza bielizny). Niestety panienki są ciepłolubne i poza Barem pracować nie chcą…
I już.
Gra kończy się gdy zejdą wszystkie karty, a jest ich 60 więc na każdą ilość graczy wychodzą pełne tury. Nawet na sześciu, choć gra przeznaczona jest docelowo dla 3-5 osób. Osobiście nie miałam okazji grać w nadmiarową szóstkę, natomiast pozostałe kombinacje sprawdzają się tak samo dobrze. Jak na mój mało wybredny gust oczywiście. Przy grze na 3 osoby zaleca się co prawda odłożyć 15 kart, co równocześnie zwiększa losowość, gdyż nie wiemy, które karty w grze się nie pojawią, ale nie jest to obowiązkowe.
A losowość jest w grze…
…znaczna/nieznaczna (niepotrzebne skreślić). Losowana jest pula kart do wyboru w każdej turze – choć bez tego nie byłoby w ogóle gry i jest to dość powszechny zabieg. Ale losowany jest przede wszystkim numer kopalni do wypłaty. I chociaż nawet najbardziej pechowe złoża zamienią się na końcu gry na punkty to te kilka dolarów więcej daje nam większe pole manewru podczas licytacji. Być może był to zabieg celowy, by „odmózgożernić” grę, gdyż wbrew pozorom (małe pudełko, wesoła okładka, niska cena) jest w Boom Mieście nad czym myśleć. A może już deblowi Bruno & Bruno zabrakło po prostu pomysłów jak rozwiązać kwestię głównego zarobku.
Ale dlaczego to niby taka świetna gra?
Uwielbiam grać w Boomtown. Zazwyczaj gramy w Boomtown na zakończenie wieczoru. W Boomtown gra się około 45 minut, bez względu na ilość graczy, gdyż ilość kart jest stała. (Przekaz podprogowy. Im więcej razy usłyszymy daną nazwę tym bardziej zapadnie nam pozytywnie w pamięć).
Majstersztyk połączenia mechanizmów: wybór kart w lewo, podział pieniędzy w prawo, karty akcji do natychmiastowego wykorzystania to kwintesencja tej gry. Nadaje jej pazur, być może należący do Bruno Cathali, którego nazwisko widnieje na pudełku jako pierwsze, ale być może to tylko kwestia takiego a nie innego alfabetu.
W zasadzie to jedna rzecz mnie drażni. Tak, przyznaję, jest jedna rzecz, która mnie każdorazowo wkurza. To za małe wgłębienie na palec przy wgłębieniu na karty, przez co trudno je wyjąć z wypraski. A mogło być tak pięknie!
(To jak, przekonani?)
Ach, byłabym zapomniała. Otóż, wygrywa gracz, który na złocie zjadł zęby (patrz: okładka), czyli na koniec gry posiada najwięcej majątku liczonego wedle wzoru: zachowana gotówka + krążki na kartach kopalni + 5$ za burmistrza.
p.s. Powyższej recenzji nie sponsorował ani wydawca Cytadeli (w myśl zasady, jakkolwiek by mówili byle mówili) ani Eurobiznesu. Przy okazji, dowcip o sponsoringu w komentarzu.
Folko (3/5): Ja niestety Boomtown się nie zachwyciłem. Być może za dużo tu Faiduttiego, którego gry średnio mi się podobają… sam nie wiem. Mechanicznie wszystko działa, pomysł z oddawaniem pieniędzy współgraczom jest świetny, ale gdy ktoś mnie do gry zaprasza, to siadam… z niechęcią…
Pancho (2/5) Zanim jeszcze udało się sprowadzić Ignacego Trzewiczka na łono GamesFanatic.pl, pisał on swoje felietony o grach na prywatnym blogu. Czytałem je na bieżąco i notowałem uważane przez Ignacego tytuły za bardzo dobre. Jednak sami dobrze wiecie jakie Ignacy ma pióro. W jego tekstach tytuły bardzo dobre przemieniały się w najwspanialszą rzecz na świecie. Tak poznałem świetnego Elasunda, i niestety tak też poznałem słabego Boomtowna. Po kilku partiach faiduttowy poziom chaosu był dla mnie zupełnie nieakceptowany, i nie mogłem ani ja, ani moi współgracze odnaleźć opisywanej przez Ignacego (a teraz Veridiane) frajdy. Boomtown poszedł, więc pod młotek.
P.S. Przy okazji – na Essen można było kupić nowy egzemplarze Boomtowna za 2,5 euro.
yosz (4/5) Grę poznałem na swoim drugim Pionku. W barze, przy piwie, w świetnym towarzystwie. Wówczas chaos tak charakterystyczny dla Faiduttiego, nie przeszkadzał mi w ogóle. Bawiłem się świetnie, licytując, wysadzając, zabierając innym. Jako gra „do piwa i precli” jest naprawdę świetna. I tak już zawsze będę traktował Boomtown – jako grę wyśmienitą, na rozpoczęcie czy zakończenie wieczoru, w dobrym towarzystwie. Jeżeli miałbym ocenić Boomtown, jako grę do zagrania w innych okolicznościach (np. na cotygodniowym spotkaniu gdzie gramy w cięższe gry), ocena byłaby pewnie niższa – tylko po co miałbym to robić ;)
Ogólna ocena
(5/5):
Złożoność gry
(2/5):
Oprawa wizualna
(2/5):
Rzeczowo, wyczerpująco, przekonująco :) Po takiej recenzji nabrałabym się nawet na stwierdzenie, że Boomtown dobrze chodzi na trzy osoby. A nie chodzi. Ale od czterech to naprawdę przyjemna gra. No i cudne, nie rozsypujące się pieniądze :)
Veridiana – lekkie pióro, naprawdę bardzo, bardzo fajnie i przyjemnie się czyta. Duży plus.
co prawda zostanę przy swoim zdaniu, że recenzja nie powinna zawierać instrukcji (a tutaj tak jest), ale i tak czytało się z radością i uśmiechem.
Boomtown – jestem przekonany, że do tej gry należy odpowiednio podejść. Nie jest to mózgożerny tytuł, w którym wszystko da się wyliczyć. Ale właśnie jako gra na koniec wieczoru czy do piwka – genialna. Szybka, trochę decyzji do podjęcia, spora interakcja (i to po części mocno złośliwa). Czego więcej chcieć
A moze by tak cykl o icehouse czapeczkach zaktualizowac? Mialo byc cos nowego i … okazalo sie, ze zapal sie skonczyl.
A ja się cieszę, gdy gra bez powszechnie dostępnej polskiej instrukcji ma – swojskie – wprowadzenie w recenzji. Bywa, że jakiś niuans umknie przy tłumaczeniu przez współgraczy, a tak – jest się na kogo (i to nie byle kogo! – Veridiana!) powołać.
Ja z licytacyjnych lubię Modern Art. Zachęcony, aż spróbuję tego westernowca ;)
Potwierdzam, że Boomtown jest znakomity. i to nie tylko do piwa i precli;) jest nad czym myśleć, jest się o co siłować z innymi, są ciekawe oryginalne mechanizmy, jest wesoło, niedługo a domniemanego chaosu nie zauważyłem ani razu:) polecam równie mocno co Monika!
Dla mnie Boomtown był rozczarowaniem. Poznałem go na Pionku – początkowo wszystko wydawało się bardzo zgrabne – losowość, ale pod kontrolą, nieco planowania, ciekawy mechanizm licytacji. Niestety zabawnie było przez kilka pierwszych kolejek, potem zapanował wielki chaos i wrażenie czystej przypadkowości. Gra się nie kleiła mimo zabawowego nastawienia i kończyliśmy ją znużeni i z poczuciem straconego czasu. Gdyby była krótsza o połowę nadawała by się na lekki 15 minutowy przerywnik. Według mnie to jednak słaby tytuł.
Bommtown bardzo lekki i bardzo przyjemny, polecam. A w Essen mozna bylo go kupic za 2,5 euro! :)
Wróciłam, przeczytałam komentarze i odpisuję:
1) Boomtown na 3 osoby jest moim częstym doświadczeniem i zgodzę się, że na 4-5 osób jest ciekawiej, ale na 3 też po prostu b.dobrze :)
2) czytając recenzje gier, w które nie grałam oczekuję iż dowiem się przy okazji JAK SIĘ GRA a nie tylko CZY AUTOROWO SIĘ PODOBAŁO. bo autor z założenia jest subiektywny a reguły nie. to reguły przybliżą mi w wyobraźni obraz gry, a w recenzji są na pewno krócej ujęte niż w instrukcji. następnym razem wyraźnie oddzielę te dwie części.
3) Boomtown – po kilkudziesięciu rozgrywkach i zadowoleniu wszystkich, z którymi grałam w domu (bez ściemy!) uważam za tytuł nie-lekki, nie-zabawny i z pewnością bardziej ambitny niż chwilerki.
4) dowcip o sponsoringu:
Do biskupa przychodzi producent coca-coli z propozycją kontraktu na reklamę napoju polegającą na zamianie słów modlitwy „i chleba naszego powszedniego” na „i coca-coli naszej powszedniej”. Biskup oburzony odesłał mężczyznę i na konferencji Episkopatu dzieli się tym doświadczeniem z innymi biskupami. Swą opowieść na forum kończy słowami: „I powiedziałem temu człowiekowi, iż jest to całkowicie niemożliwe i odesłałem w pokoju. Przy okazji, drodzy bracia, chciałem spytać, do kiedy mamy ten kontrakt z piekarniami?”