Muszę przyznać, że tym razem nie mam pomysłu jak zacząć recenzję od „Muszę przyznać, że jestem niezwykle…”, gdyż ten tekst to właściwie przypadek związany z publikacją recenzji poprzedniej, czyli pean pochwalny na cześć Reinera K. Co tu dużo mówić, zawsze pociągali mnie faceci o posępnym wyglądzie oraz historie o awanturniczym życiu na morzu. Jeśli więc znalazło się połączenie tych dwóch magnesów to czym prędzej się w nie zaopatrzyłam. Mowa o Korsarzu (niem. „Korsar”), niektórym pewnie znanym w groteskowym amerykańskim wydaniu pod nazwą „Loot”.
Oto mamy cztery czołowe postaci pirackich legend, piękne okręty, wiatr we włosach i mokre majtki (vel mokrych majtków, jak kto woli). Korsarz to stara karcianka z 1992 roku, za którą moje oko biegało i łypało od dłuższego czasu. A konkretnie biegało i łypało za nieokreśloną karcianką, która byłaby prosta, ładna, a co najważniejsze – dawała możliwość rozgrywania bitew i przebijania przeciwnika. Za czymś co by się plasowało między Wojną a Rebel vs Imperium. W końcu oko me spoczęło na karykaturalnych ilustracjach Loot’a, którego mechanika od razu mnie jednak ujęła. To było to! Bitwy, siła ognia, presja czasu i iskrzenie złota. Tylko te rysunki! Na szczęście pomocny okazał się przypadek (a na imię było mu Al) i do mych rąk trafiło piękne zgrabne pudełko wydania niemieckiego z 2002 roku ze szkarłatnym napisem K-O-R-S-A-R…
W pudełku wyściełanym zamszowo-podobnym materiałem (od razu zaznaczam, że pomimo iż kobietą jestem nie znam się na tkaninach, ale wełna to to na pewno nie jest) znajdziemy jedynie talię kart. I nie jest to talia gabarytów RftG, a jedynie taka sobie średniawa talenka, licząca sztuk niecałe 80. W wydaniu niemieckim, o którym tu mowa, karty są oryginalnego wąskiego kształtu o stylowych czarnych rewersach ze srebrnymi inskrypcjami. W talii tej znajdziemy trzy rodzaje kart: karty okrętów pirackich, karty statków ze złotem oraz karty postaci. Tych ostatnich jest tylko kilka; statki przewożą różne ilości złota; a krypy pirackie występują w czterech kolorach i o różnej sile bojowej (reprezentowanej, a jakże, przez czaszki z piszczelami).
Teraz chwila do namysłu, o co może chodzić w grze ze złotem?…. hmmm…. No dobrze, odpowiem: o to, aby tego złota zebrać jak najwięcej. Gracze biją się okrętami pirackimi o statki handlowe pod wodzą admirała Maynarda. Czasem piratom z pomocą przyjdzie Czarnobrody lub słynna awanturnica Anne Bonny. Czasem pomocny będzie los, a czasem wręcz odwrotnie, gdy nie pozwoli nam dociągnąć żadnej sensownej karty. Ot, jak to w losowych karciankach czasem bywa. W bliższych szczegółach zaś wygląda to następująco.
Wszystkie karty stanowią jedną przetasowaną talię, z której gracze na początku rozgrywki otrzymują 6 sztuk. W swojej kolejce (a te rozgrywane są wedle 11 przykazania, które głosi „zgodnie ze wskazówkami zegara”) gracz albo zagrywa jedną kartę z ręki albo dobiera jedną kartę ze stosu (odwrotnie byłoby dziwnie, acz jest to pole do popisu dla projektantów gier). Zagrywać możemy albo kartę statku handlowego kładąc go przed sobą albo kartę okrętu pirackiego kładąc go przy jakimkolwiek statku ze złotem znajdującym się na morzu, czyli na stole (czy na czym tam lubicie grać). Natomiast dobierać możemy… po prostu kartę ze stosu. Ale to już mówiłam.
Jeśli do nadejścia naszej następnej kolejki żaden pirat nie pojawi się przy naszym statku ze złotem wtedy zgarniamy go na osobną kupkę i złoto już jest nasze. W toku gry możemy mieć wystawionych przed sobą nawet kilka statków z cennym kruszcem. Jeśli natomiast wybierzemy udział w bitwie o złoto (nawet naszego własnego zaatakowanego statku) to zagrywamy kartę piratów. No i tu zaczyna się Knizia – który nie byłby sobą, gdyby nie urozmaicił tego prostego mechanizmu po swojemu. Otóż w bitwie o dany statek możemy wystawić okręty takiego koloru, jakiego nie wystawił tam jeszcze żaden inny gracz a następnie możemy dokładać kolejne okręty (w przyszłych kolejkach) tylko w tym właśnie kolorze. W konsekwencji tej zasady przy każdym statku handlowym będziemy się bili prawdopodobnie okrętami innych kolorów. Jeśli graczy jest więcej niż 4 to wniosek nasuwa się sam- nie dla wszystkich wszędzie starczy miejsca. Aby zaznaczyć które karty są czyje układamy je w kierunku „od siebie”. Następnie na początku każdej swojej kolejki sprawdzamy, czy w jakiejkolwiek bitwie mamy przewagę siły bojowej (sumy czaszek na naszych okrętach). Jeśli tak to statek ze złotem ląduje wśród naszych zdobyczy.
Dla każdego koloru występuje dodatkowo w talii jeden kapitan, który wyłożony w bitwie przebija wszystkie czaszki przeciwników oraz kapitanów wyłożonych wcześniej. Floty handlowej broni na tej samej zasadzie w/w admirał. Postaci możemy jednak użyć tylko wtedy, gdy mamy w danej bitwie wyłożony już przynajmniej jeden okręt. Jak to ktoś trafnie podsumował „przecież gość wpław nie popłynie”. Generalnie więc gra polega na sprawnym balansowaniu między tym co na stole i tym co na ręce. Małe pole do popisu dla wielkich strategów, większe dla małych taktyków. A największe dla marzycieli o morskich przygodach, którym w ogóle nie przeszkadza losowość. To ja!
Gra się kończy wraz z wyrzuceniem przez jednego z graczy ostatniej karty przy pustym stosie (którego się nie reaktywuje). I tu mamy do czynienia z najpoważniejszym w przypadku tej gry minusem. Mianowicie, w sieci istnieje kilka wersji instrukcji do tej gry. Różni się zarówno sama edycja niemiecka od amerykańskiej jak i istnieją przynajmniej dwie wersje niemieckie. Ja ze swojej instrukcji w pudełku nie wiem nic (3 lata niemieckiego na studiach, pozdrawiam moją ulubioną Panią :) ale po dyskusjach na forum oraz własnych dopowiedzeniach, po ponad 20 partiach doszłam do satysfakcjonującego konsensusu jak kończyć rozgrywkę. Podobny problem dotyczy zresztą zapisów o rozstrzyganiu remisów w bitwie. Nie będę się tu nad tym teraz rozwodzić, grunt, że gra hula i bucy. Zainteresowanych zapraszam do wątku na forum.
Inny minus tyczy się sfery praktyczności. Czaszki na kartach są narysowane w poziomie. Aby więc mieć przegląd swojej siły musimy karty trzymać dosyć szeroko rozstawione, co przy większej ich ilości nie jest zbyt wygodne. A wystarczyło tylko narysować je pionowo. Proste, a cieszyłoby…
Wspomniałam kilkakrotnie i niepochlebnie o wersji amerykańskiej pt. „Loot”. Wydanie to czyni z niej grę imprezową o przerysowanych grafikach lecz oczywiście i w tym wariancie gra ma wielu wielbicieli. Wydanie niemieckie jest dla odmiany wysublimowane jakby z pirackiego rzemiosła chciało ściągnąć jedynie esencję wzniosłej poetyki odrzucenia i odwagi… Mnie zdecydowanie bardziej odpowiada to drugie podejście.
Słów też kilka o skalowalności. Miałam przyjemność grać w gronach 2-6 osobowych. Osobiście najlepiej grało mi się w 4 osoby, gdyż w jednej kolejce pojawia się kilka nowych możliwości na morzu a nie jest to zmiana pokroju tsunami, gdzie przy 6 graczach oblicze akwenu diametralnie się zmienia i jakiekolwiek planowanie bierze w piracki łeb. Na więcej osób można grać w drużynach, co trochę niweluje ten dyskomfort, nie miałam jednak okazji tego rozwiązania przetrenować.
Grę zdecydowanie polecam osobom, którym brakuje w kolekcji ładnie wydanej karcianki spod znaku „ha, mam więcej, więc cię pokonałem!”. Tym bardziej, że jest już osiągalna w Polsce i to za dużo mniejsze pieniądze niż te, o które się w grze bijemy.
Dlaczego jednak nie 5/5 w kategorii lekkich karcianek? Ano dlatego, iż bardzo często mam wrażenie, że proporcje kart ze złotem do kart piratów w talii mogłyby być lepsze. Przy niekorzystnym rozdaniu możemy mieć na ręce praktycznie same statki handlowe. Mała zatem frajda, gdy nie ma się czym bić. Z drugiej jednak strony, starając się zawsze znaleźć jakieś rozsądne wytłumaczenie myślę, że przy większej ilości okrętów pirackich szpalery kart w bitwach zmuszałyby nas do ciągłego zliczania czaszek co spowalniałoby grę. A to też połowa frajdy mniej. Z dwojga niedobrego autor zdecydował się na pierwsze rozwiązanie.
A że jest to krótka nieskomplikowana gierka, więc i recenzja krótka i nieskomplikowana. Taki przerywnik w nudnym wieczorze. Niemniej, Korsarz to jedna z moich trzech ulubionych gier karcianych, obok RftG i Boomtown. Na pewno z nich najprostsza i najszybsza. Zagrywałam się w piratów po kilka razy z rzędu na kawie u babci (spokojnie, sama babcia wyłączona z rozgrywki) lecz otumaniona nawałem nowości jakiś czas temu odstawiłam grę na półkę. Ale cierpliwie czekała i wyciągnięta na potrzeby tej mini-recenzji nie da się tak łatwo znów zepchnąć do poczekalni. Już widzę kątem oka jak rozpycha się na półce… o! a teraz grzeje skubana w stronę stołu. Muszę lecieć za nią!
Plusy:
– proste zasady
– połączenie tradycji i sprytu w mechanice
– poczucie rozgrywania bitew
– krótki czas rozgrywki (20-30minut)
– bardzo ładne wykonanie (wyd.niemieckie)
Minusy:
– rozbieżności w instrukcjach
– niepraktyczne oznaczenia siły na kartach
– spora losowość
– niestandardowy rozmiar kart (wyd.niemieckie) – nie wiem, czy znajdą się na nie koszulki; jeśli tak, to minus uznajemy za niebyły
folko (2/5) – Loot to dla mnie jedna z najsłabszych gier Knizi, powodem jest wspomniene w recenzji niejasne zasady kończenia gry. Rozgrywka nie jest oszałamiająca, ale jakoś się toczy, a potem jest koniec… i… zero emocji. Grałem w Loota chyba z 3 razy, i specjalnie nie mam ochoty do gry wracać. Jeszcze jedno, jeśli ktoś się na grę zdecyduje, to podobnie jak Monika polecam wydanie niemieckie, duuużo ładniejsze.
Ogólna ocena
(4/5):
Złożoność gry
(1/5):
Oprawa wizualna
(5/5):
Czy tu aby nie bylo wczesniej komentarzy?
Ja nie zauważyłam. a były?