W czasach Homera wierzono, że tęcza to zły znak dla śmiertelnych, w Biblii była znakiem przymierza pomiędzy Bogiem a ludźmi, w wierzeniach ludowych przypisywano jej magiczne moce, zarówno dobre jak i złe – mawiano: „Tam gdzie koniec tęczy, tam skarb” lub „Tęczo, tęczo nie pij wody, bo narobisz ludziom szkody”. Dopiero na przełomie lat 60tych i 70tych XVII stulecia badania prowadzone przez Isaac Newton’a dotyczące natury światła i jego właściwości, dały naukową podwalinę do obalania tych wierzeń. Jeśli chcecie wiedzieć jakie mity obala na przełomie XX i XXI wieku gra „Tęcza” wydawnictwa Granna, to zapraszam do lektury.
„Tęcza” to gra dla dzieci w wieku 3-10 lat, w której może uczestniczyć od 1 do 6 graczy. Po raz pierwszy została wydana w roku 1993, a w 2010 r. doczekała się nowej, przepięknej szaty graficznej. Od jej pierwszego wydania zebrała kilka nagród m.in.: w 1998 r. nagrodę „HIT 98 Najlepsze dla dziecka” w kategorii zabawek, przyznaną przez miesięcznik „Mamo to ja”; w 2005 r. nagrodę główną w konkursie „Superprodukt” organizowany przez magazyn dla rodziców „Mam dziecko”. Została wydana na rynkach: czeskim, słowackim, rosyjskim, ukraińskim, węgierskim, rumuńskim i słoweńskim. Przygotowywane jest też wydanie japońskie. To pierwsza gra z serii dotyczącej zmysłów i jest o zmyśle wzroku. Doczekała się też młodszego rodzeństwa czyli gry „Bim bom” (zmysł słuchu), zaś gra o węchu jest już w drodze (tu zdradzam plan wydawniczy na przełom roku – sama zaś oczekuję jej z niecierpliwością).
Kolorowo mi.
Jako rodzic małego dziecka chcę wiedzieć czego można spodziewać się po zabawkach jakie ode mnie dostaje. Co zawierają, bo przecież kolorowe opakowanie to nie wszystko, czego uczą, czy mają inne zastosowanie niż przedstawione w instrukcji tj. jakim poziomem elastyczności dysponują, czy rosną z dzieckiem, czy będzie się można przy nich świetnie bawić i nie będzie to strata czasu (też pieniędzy), itd. Stąd uważam za rzecz słuszną przedstawienie co też kryje się w pudełku gry „Tęcza”: rozkładana plansza, tekturowe żetony, kostka z sześcioma kolorami i instrukcja. Zacznę od końca, bo to niby mało istotny element, ale w przypadku tej gry przykuwa uwagę w sposób niezwykły.
Jest to gra o kolorach, można powiedzieć, że kolejny artykuł zabawkarski traktujący o tej tematyce. Poza tym jest mnóstwo innych sposobów uczenia małych dzieci rozpoznawania kolorów. No owszem, można na klamerkach do wieszania prania, albo na guzikach, kredkach itd. Można mieć też w domu kilka gier, jak ja, choćby Quips lub Mein erstes Türmchenspiel. Kolorowy zawrót głowy, ale żadna z tych opcji nie jest właśnie taka jak „Tęcza”. Pierwsze kroki w każdej grze są możliwe tylko dzięki instrukcji. Jest tu więc opis dwóch możliwych rozgrywek. Większość instrukcji na tym się właśnie kończy. A tu jest inaczej. Przy opisach rozgrywek są wskazówki dla rodziców jak prowadzić grę, jak dziecko wprowadzać w naukę kolorów poprzez nazywanie przedmiotów widocznych na żetonach i łączenie ich z kolorami, jak grać z młodszymi graczami. Na tym nie koniec! Tytuł gry nie jest przypadkowy, nie jest tylko chwytem reklamowym wskazującym: „tu się kolorów uczymy”. Tu jest coś głębszego – gra jest naprawdę o tęczy. Już na drugiej stronie instrukcji dzieciaki dostają sporo wiedzy o tym jak powstaje tęcza. Oczywiście jest to napisane bardzo prostym językiem, takim w sam raz dla małych dzieci. Jest tu pierwsza garść fizyki. Drugą garść dostajemy na następnej stronie. No i teraz zagadka dla Was – w jakiej kolejności ułożone są od dołu ku górze kolory w tęczy? Nie szukajcie w Internecie czy encyklopediach, sprawdźcie się. Jak nie wiecie to odpowiedź znajdziecie właśnie w tej instrukcji, włącznie z przykładowymi odcieniami koloru niebieskiego (sama nawet nie umiałabym tych odcieni nazwać!). Kolejne trzy strony to już nie fizyka. Jest tu podział barw na ciepłe i zimne, poszczególnym kolorom tęczy przypisane są rzeczowniki i przymiotniki, które świetnie je oddają. Prawdą jest przecież, że kolor żółty to lato i słońce, światło, złoto, świeżość. Zaś niebieski to woda, lód, niebo, głębia i chłód. Dzieciom tak właśnie przybliża się świat – opisując. Opisano też kolory, których nie można znaleźć w tęczy. Choćby czarny i biały. Dlaczego nigdy o tym sama nie pomyślałam? Człowiek całe życie się uczy, a i tak głupi umiera.
W „Tęczy” zachwyciły mnie też kolejne elementy: plansza i żetony. Plansza podzielona jest na sześć tęczowych kolorów. Rewelacyjnym pomysłem było przejście każdej barwy, idąc od środka ku brzegowi planszy, w fakturę kojarzącą się z danym kolorem. Przykładowe przejścia: od koloru zielonego do zielonej trawy, od żółtego do żółtego piasku, od czerwonego do czerwonych czereśni. Uczy to skojarzeń kolorystycznych i jest bodźcem do obserwacji otaczającego nas świata. A żetony? Uwielbiam grafikę nie przesadzoną, nie bajkową, taką całkiem naturalną, żeby dzieci nie uczyć sztuczności i nierzeczywistości. Dostałam to czego chciałam. Zwykły kalosz, kask, słonecznik, wiadro, truskawka, sałata. Przy okazji jest o czym opowiadać, bo przecież w kaloszach świetnie skacze się po kałużach, słonecznik jest jak małe słonko i ma pyszne ziarenka, do wiadra zmieści się trochę piaskownicy, a pierwsze jadalne, czerwone, pachnące truskawki z hodowli jednodoniczkowej miało moje dziecko już w marcu. Tylko trzydzieści sześć tekturowych żetonów a trzysta sześćdziesiąt wspomnień i opowieści. Może więcej.
W pogoni za tęczą .
Dzięki zmysłowi wzroku, dostrzegamy barwy. Jednak jako dziecko trzeba się ich nauczyć. Każde dziecko jest inne i dla każdego trzeba znaleźć najlepszą metodę wspomagającą naukę. Z „Tęczą” uczyć się może już dwulatek, grać zgodnie z regułami jeszcze może mieć spore kłopoty trzylatek, zaś czterolatkowie i starsze dzieci nie mają już problemu. Dla starszych dzieci świetnie sprawdza się wersja memo i wszelkie zabawy własnego pomysłu. Moje niespełna 2,5-letnie dziecko umie już świetnie segregować przedmioty i kłaść na odpowiedniej części planszy. Umie nazywać przedmioty, ale z kolorami bywa różnie. Jak zapytam z zaskoczenia to odpowiada prawidłowo, ale potem każde kolejne pytanie kończy się na stałym powtarzaniu, że wszystko jest żółte bądź czerwone. Podejrzane! Potrafi też rzucać kostką… we wszystkich kierunkach pokoju i ze śmiechem biegamy w jej poszukiwaniu. Choć rzuty kostką bardziej przypominają rzut młotem/dyskiem/oszczepem, to dobranie koloru żetonu do wyrzuconej barwy nie sprawia już kłopotu. Dzieciom, z którymi grałam bardzo podobała się wersja memory zaproponowana przez wydawcę. Polega ona na tym, że gracze wybierają dowolny żeton, opisują co na nim jest i kładą go rysunkiem do dołu w odpowiednim miejscu na planszy. Po takim zapełnieniu planszy gracz rzuca kostką i zgodnie z kolorem, jaki na niej wypadł, musi zgadnąć co jest na żetonie. Gdy zgadnie zabiera żeton dla siebie i puste pole zapełnia nowym żetonem. Wygrywa ten, kto uzbiera najwięcej żetonów. Jest to bardzo dynamiczna wersja i mnie też przypadła do gustu, choć okazało się, że dzieciaki pokonują mnie, właściwie w każdej rozgrywce.
Mitologiczne podsumowanie.
We wstępie obiecałam napisać jakie mity obala gra „Tęcza”:
- Mitem jest, że nauka kolorów może być trudna i nudna.
- Mitem jest, że ta gra uczy tylko kolorów – wyrabia się też słownictwo, poznajemy zjawiska występujące w przyrodzie, a przy odrobinie trudu, można przetworzyć dział optyki na język dostosowany do poziomu dzieci.
- Mitem jest, że instrukcja mówi tylko o mechanice, że jest prawie jednorazowym źródłem wiedzy o grze, że jest nudna, że dorosły niczego się z niej nie może nauczyć.
- Mitem jest, że gra dla dzieci nie ma szerszego zastosowania.
- Mitem jest, że nauki ścisłe, w tym fizyka, są nie do nauczenia.
Słowo tęcza darzę szczególnym sentymentem. Kiedyś, zobaczywszy przez okno tęczę wybiegłam z niespełna półtorarocznym dzieckiem na ręku na balkon i wskazując palcem mówiłam „Patrz! Tęcza!”. Dziecko powtórzyło i był to jeden z pierwszych wyrazów podobnych do ludzkiej mowy. Jakiś czas później zobaczyłam tę grę i wiedziałam, że będzie świetnym narzędziem do nauki. Nie pomyliłam się. Nawet przy jej pomocy pomagałam znajomym gimnazjalistom uczyć się o zjawisku rozszczepienia światła, licealistom zaś zdradzałam tajniki powstawania tęczy. Patrząc na samą planszę przypomniał mi się fragment wykładu na uczelni, podczas którego wykładowca stwierdził, że wprawiając tarczę, zawierającą składowe kolory światła, w ruch obrotowy zobaczymy kolor biały. Planszy z tej gry nie udało mi się rozkręcić, ale za to świetnie się wokół niej biegało za dzieckiem wykrzykującym „sałata” itp. Dla takich chwil (i nie tylko) warto mieć „Tęczę” w domu.
Ogólna ocena
(5/5):
Złożoność gry
(1/5):
Oprawa wizualna
(5/5):
Ha! Tylko 6 kolorów! Nic dziwnego, że potem ludzie nie wiedzą, co to jest 'indygo’ ;) (swoją drogą logo Granny też poszło w tym kierunku)
Właśnie w instrukcji są podane odcienie niebieskiego. Dzięki temu wiem co to indygo :)
Z tym kręceniem planszy będzie ciężko, bo jak wiadomo światło miesza się addytywnie, a farby/tusze subtraktywnie, więc może się uda zobaczyc czarny. :)
Tak by było, gdyby rozkręcić planszę do prędkości nadświetlnej ;) – kolejne pola pochłaniałyby wtedy wszystkie składowe spektrum. Z kręceniem wolniejszym od światła, ale szybszym od reakcji oka, powinniśmy zobaczyć wszystkie odbite kolory, a więc – w efekcie – biały.