Ludzie mają dziwne pomysły na gry. Ten, o którym chcę dziś opowiedzieć opiera się na prostej zasadzie: weźmiemy kawałek klasyki i obtoczymy w czymś nowomodnym. Ma być prosto i przyjemnie. A żeby tak przypadkiem nasza gra nie zginęła w morzu innych oryginalnych pomysłów – nadamy jej też dziwnie brzmiącą nazwę. Ludzie będą chcieli zagrać z czystej ciekawości, cóż to za dziwaczny twór.
Dziwaczny twór nosi nazwę Uncle Chestnut’s Table Gype, czego nie będę na siłę przekładać, bo akurat na amerykańskich kolokwializmach nie znam się za dobrze. Autorami gry są dwaj panowie o polskich korzeniach: Paul E. Nowak i Christopher Nowak. Panowie wzięli szachy, warcaby i dwie garście kości i wymieszali ze sobą. Kiedyś podobny zabieg „jednego gara” zastosował Leo Colovini w swoim Corsari (recenzja), ale nie wyszło to grze na dobre. Tym razem szacho-warcaby unurzane w sosie losowości prezentują się odrobinę lepiej, a na pewno nieco ciekawiej.
Stwórzmy pozory gry taktycznej
Od 2 do 4 graczy obsiada kratkowaną planszę 8×8 i rozkłada figury w swoim rzędzie domowym. Każda figura ma swoje kierunki ruchu, w czym widzimy pokłosie szachów. Jednakże niemal każda może przeskakiwać sąsiadów i to nawet całym łańcuszkiem – co z kolei sprawia, że odnajdujemy się z warcabach. Celem gracza jest zapełnienie swoimi figurami rzędu domowego położonego naprzeciwko.
Co Nowaki dodały od siebie? Kości. Figury to kości, przy czym na każdej ściance widnieje inna figura. W danym momencie kość jest oczywiście figurą prezentowaną od góry. Ale za każdym razem, gdy któryś z graczy przeskoczy przez kość, jej właściciel musi ją przerzucić, więc najczęściej zmienia jedną figurę w drugą. Ponadto, w ramach ruchu gracz może zamiast przesuwania figur lub skoków także po prostu jedną z nich przerzucić. Gdyż, na przykład, nie pasuje mu kierunek ruchu danej kości lub łypie na niego… Ucho.
Ucho to figura beton, nieruchawa dopóki jej nie przerzucimy. Generalnie, cała rozgrywka bazuje na owych przerzutach. Ustawianie figur pod łańcuszki przeskoków to tylko wstęp do ofensywy. Z drugiej strony trzeba dokładnie zaplanować, przez co będziemy skakać. Najlepiej hop-sasać po własnych Uszach i innych niepasujących do planu figurach oraz po dobrze ustawionych figurach przeciwników. Nierzadko sprezentujemy im takim skokiem właśnie Uszko albo i dwa.
Jest w tym wszystkim radość budowania i radość psucia. Są emocje i zgrzytanie zębów. Jest jednak także i potężna losowość. Można mieć wybitnego pecha i co chwilę trafiać na Uszy, można bezradnie patrzeć jak przeciwnicy skaczą niczym Tygrysek przez całą planszą obracając nasze najbardziej mobilne figury w perzynę, można w końcu wygrać lub przegrać tylko dlatego, że wypadło akurat to, a nie co innego.
Przypalone dno eintopf’a
Przy wyrównanej rozgrywce, gdy wszystkie figury graczy już się wzajemnie miną następuje najnudniejsza faza gry, czyli dopchanie tego wszystkiego do rzędu domowego przeciwnika. Gra zamiania się w trzecią klasykę – pasjansa, gracze na wyścigi starają się upchać w linii figury i co rusz przerzucają kości. Kto ma mniejszego pecha – wygrywa.
Wujaszek jest, jak dla mnie, żartem, grą zabawką, która sprawia przyjemność połączeniem popularnych elementów. Nie sprawdza się jako pełnoprawna gra taktyczna, ale ma takie małe fajne „coś”, co zachęca do partyjki od czasu do czasu. Ktoś miał śmiały pomysł, wcielił go w życie zdając sobie, mam nadzieję, sprawę, że nie tworzy kolejnej epokowej klasyki. Niemniej, w zeszłym roku gra została wyróżniona przez organizację Mensa Select, co jest wystarczającym wabikiem (a nie tytuł), aby jednak się z nią zapoznać.
PLUSY: odważne, zabawne, pierwsza faza nawet ciekawa i emocjonująca
MINUSY: zazwyczaj losowość decyduje o wygranej, druga faza to nudny pasjans
Autorzy: Paul E. Nowak , Christopher Nowak
Rok wydania: 2010
Graczy: 2 – 4
Czas: 30 minut
Ogólna ocena
(3/5):
Złożoność gry
(1/5):
Oprawa wizualna
(4/5):