Los bywa przewrotny. Przyznałam się w przedessenowym tekście, że targi w Essen nie spędzają mi snu z powiek i generalnie dynda mi, co się dzieje w tym czasie u naszych zachodnich sąsiadów i oczywiście, po wypowiedzeniu tych słów na głos (Internet wszak tubą naszych opinii, mniej lub bardziej ciekawych) musiał strzelić grom z jasnego nieba i przetrzepać mi porządnie w głowie.
Czytując zapiski kolegów i koleżanek coraz bardziej się nakręcałam na niektóre tytuły, a czytają gorące relacje niemalże na żywo, skakało mi ciśnienie, a w oczach pojawiała się czysta żądza. I nagle zobaczyłam samą siebie jak wystukuję sesemesa do kolegi, aby kupił mi Helvetię, bo tania, jak dogaduję się z drugim kolegą, aby na spółę kupić Brugię, bo angielska edycja tańsza niż w Polsce, jak z wypiekami na licu czytam o pierwszych rozgrywkach w Glass Road, przeglądam instrukcję do Lewis & Clark i jak nie umiem się doczekać, aż nowa pojedynkowa gra Chvatila znajdzie się w końcu w paczkomacie obok mojego osiedlowego spożywczaka. Normalnie, zeżarło mnie!
Tak więc nowa pojedynkowa gra Chvatila znalazła się w końcu w paczkomacie obok mojego osiedlowego spożywczaka i z miejsca się zakochałam. W kolorach, w kartach, w klimacie, no i w mechanice. Aha i jeszcze w instrukcji. Tutaj znowu wszystko ma swoje fabularne uzasadnienie! Tutaj znowu kilkoma machnięciami pióra udało się autorom wciągnąć mnie w nowy świat, do tego stworzeń fantastycznych, za którymi generalnie nie tęsknię. Dokładnie opisane zasady, pomimo wielu wariantów rozgrywki, na nasuwają żadnych wątpliwości, świetne rysunki poglądowe i ten cudowny mechanizm pt. „nie wszystko na raz”, czyli zalecenie, aby pierwsze partie odbyły się w tę najbardziej podstawową wersję, która już i tak pokazuje, co drzemie na Arenie.
Wieczór, dość mocna świetlówka nad stołem (na tyle mocna, że kolega przestał marudzić, że ciemno), kanał Stars TV nadaje stare jak świat przeboje i nasza pusta jeszcze Arena i gorączkowe przeglądanie kart w ręce. Naprawdę wystarczyło kilka minut na zasady i można grać. Boney M w tle. Choć gry w grze jeszcze mało, bo trzeba przeczytać opisy działania kart (całe szczęście mamy na ręce tylko 3 na raz) i przede wszystkim dać w pysk swojej wyobraźni przestrzennej, aby ruszyła do roboty. Wiadomo, te wszystkie „patterns”, czyli układy, wzory… Ale po kolei.
W wersji podstawowej gracze dysponują identycznymi taliami (różnią się tłem za postaciami) i tylko dwoma rodzajami jednostek, którym odpowiadają okrągłe żetony. Kładziemy je na modularnej planszy Areny albo od tak po prostu na puste pola, albo – jeśli utworzyły pożądany wzór – poprzez kluczową akcję Przywołania, w której nie dość, że kładziemy nowy żeton (najlepiej zbijając przy tym żeton przeciwnika), to jeszcze odpalamy zdolność Istoty, którą przywołaliśmy. Istoty (nie tylko ludzie, ludziopodobne, ale także przedmioty, budowle, a w innych taliach zwierzęta i skąpo ubrane panienki) potrafią nieźle namieszać, powyrzucać jednostki z planszy, poprzemieszczać, dodawać itp.
We wczorajszych rozgrywkach nie dążyliśmy do pokazania przeciwnikowi, jak wyglądała jesień w czasach Średniowiecza, tylko do realizacji Zadań, których talia przewija się na osobnej planszetce wyglądającej jak trybuny za czasów cesarzy rzymskich. Zadania polegają na uzyskaniu konkretnego układu jednostek (ważne też bywają kolorowe pola na planszy), lub na zbiciu określonej ich liczby itp. Jeśli gracz zrealizuje zadanie, zabiera kartę i w jego miejsce wykładane jest nowe (zawsze są trzy). Ostatnia rzecz to fakt, że zadania są punktowane i gracz, który jako pierwszy osiągnie granicę 6 punktów wygrywa, ewentualnie – jeśli wcześniej skończą się graczom karty – wygrywa ten, który zdobył więcej.
CO MI SIĘ PODOBAŁO NAJBARDZIEJ
1) Wzory, czyli układy jednostek, które widnieją na kartach Istot nie są z betonu. Można je trochę zmieniać, tzn. obracać, odbijać w lustrze itd, co sprawia, że nie kręcimy kartą jak mapą, aby zobaczyć, w jakim to właściwie kierunku ma być ułożone, bo może być ułożone w każdym, łącznie właśnie z odbiciami symetrycznymi. A to baaaardzo ułatwia i walkę i samo operowanie kartami.
2) Pomimo, iż zasady wyglądają jakby była to taktyczno-logiczna układanka na planszy, to czuje się klimat, emocje towarzyszące walce i po prostu chce się grać. Właśnie – grać, a nie układać. Zza żetonów patrzą na nas jednostki, przywołujemy konkretne Istoty, czuć ból, krew i smarki.
3) W grze zastosowano mechanizm „nawet jak przeciwnik wyciera mną podłogę, to mogę mu zrobić kuku”, czyli karty Flary. Są to specjalne bonusy, których możemy użyć, jeśli sytuacja na planszy spełnia pewne warunki przewagi jednego gracza nad drugim, np. jeśli przeciwnik ma o 5 jednostek więcej na planszy ode mnie, to mogę sobie poza akcją dołożyć dodatkowe 2 jednostki, albo coś stratować itp.
4) Występuje tylko kilka rodzajów ruchu, więc teksty na kartach dosyć szybko można ogarnąć. Nazwy są swoistym kodem, więc nie ma po prostu niedomówień. Wszystko jest klarowne, co w grach karcianych, gdzie występuje mrowie różnych jednostek bywa rzadkością. Dość powiedzieć, że w naszych dwóch wczorajszych rozgrywkach mieliśmy tylko jedną małą wątpliwość, którą raczej stworzyła nasza chęć upodobnienia jednych rzeczy do drugich niż sama instrukcja.
Ogólnie rzecz biorąc, po wczorajszych partyjkach (do 1 w nocy) jestem za mocnym TAK, a przecież grałam dopiero w samą podstawową podstawkę :) Szkoda tylko, że gra jest mocno zależna językowo, co powoduje, że raczej nie zagram w domu, a muszę czekać na powrót kolegi z gór lub spotkanie klubowe.
Nie grałem, więc tym chętniej skrytykuję :)
Co to ma w ogóle być???!
Suchością wieje z tego taką, że aż mi oczy piaskiem zaszły…
Gdzie jest ten klimatyczny Chvatil od Mage Knighta?!
;)
Jak tylko zobaczyłem grafiki na BGG powiedziałem że muszę tą grę mieć jeśli będzie wersja PL. Teraz, po tekście Veridiany, okazuje się że może będę w to jeszcze grał Dzięki :)
@Odi – klimat jest dla mięczaków ;)