Habe Fertig to jedna z tych małych gier karcianych, których wydaje się dziesiątki na rynku niemieckim. Większość z nich zostaje tylko tam wydana, a nieliczne osiągają jakiś większy sukces i pojawiają się w innych krajach (np. taki klasyk jak 6 bierze). W Internecie można znaleźć zaledwie parę zdań opisu, instrukcja jedynie po niemiecku, kilkanaście ocen na BGG, po których trudno cokolwiek powiedzieć. Tak więc, powiedziałem sobie, a co tam – spróbuję, może jednak trafię na coś ciekawego.
W pudełku dostajemy 6 zestawów kart ponumerowanych od 1 do 11. Oprócz liczb na kartach znajdują się gwiazdki, które jak łatwo się domyśleć są punktami w tej grze. Każdy z graczy dostaje po 12 kart, z czego na początek odkłada dwie, które mają stanowić ewentualne punkty na koniec rundy. Na środku stołu ląduje reszta talii do pobierania oraz dwie karty odsłonięte, będącę początkiem dwóch stosów, na które będziemy zagrywać nasze karty w ramach akcji.
Gracz może zagrać kartę z kolorem lub z liczbą widoczną na stole. Jeśli jednak los mu sprzyja, to może zagrać kartę w ramach „przerwy” jaka powstała pomiędzy dwoma odsłoniętymi kartami. Jak np. widzimy karty 2 i 9, to możemy zagrać na jeden wybrany stos karty od 3 do 8. Warunek jest jeden – nie może to być karta w kolorze widocznym na stosach. Jeśli się to uda, możemy zagrać bezpośrednio kolejną kartę zgodnie z powyższymi zasadami. Dzięki czemu czasami można się pozbyć kilku kart pod rząd. Problem mały pojawia się w momencie, kiedy odsłonięte karty nie tworzą żadnej przerwy np. 8 i 9. Wtedy gracz przed swoich ruchem na jeden ze stosów dobiera kartę, która być może to zmieni. Jeśli gracz nie może wykonać żadnej akcji, to po prostu dobiera kolejną kartę do ręki.
Pierwsza osoba, które pozbędzie się kart dostaje tyle punktów ile ma gwiazdek na odłożonych kartach. Pozostałe osoby dostają zaś negatywne punkty za wszystkie karty, jakie im pozostały w ręku. Tak rozgrywamy 3 lub 4 rundy, w zależności od liczby graczy.
Habe fertig to taki typ gry, w który można pograć nawet z kilka razy ale potem nic po tych rozgrywkach nie zostaje. Sam pomysł na relacje pomiędzy dwoma stosami kart do odrzucania jest ciekawy, ale połączono to ze sporą losowością. Decyzje są, ale niezbyt interesujące. Sama decyzja na początku tury dotycząca odłożenia dwóch kart jest nieco iluzoryczna. Niby mamy decydować, czy zostawiamy karty z mniejszą liczbą punktów, ale trudniejsze do zagrania, czy też na odwrót. Jednak wygrana 6-7 punktów w czasie tury to naprawdę duża sprawa. Jako iż zazwyczaj będziemy dostawać spore minusy, wszyscy przeważnie odkładają karty z największą liczbą gwiazdek.
W grze trudno cokolwiek zaplanować, gdyż sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie, z każdym zagraniem karty przez innego gracza. Nawet w swoim ruchu, jeśli nie ma przerwy, to dopiero tuż po odsłonięciu kart zobaczymy, co możemy zagrać. Dlatego gra ma nierówną dynamikę. Zagrywamy kilka razy po jednej karcie albo ciągniemy, gdy nic nie możemy położyć i nagle możemy zagrać nawet 4. Trzeba pamiętać też, że każda zagrana karta może pomóc następnemu graczowi. Niestety jest tutaj zbyt dużo kart, aby coś sensownego wydedukować i przez to decyzje co do zagrania kart nie są zbyt ciekawe. Brakuje tej grze też jakiegoś smaczku, jak choćby tych byczków w 6. bierze, które coś tam zostawiały w głowie po rozgrywce; nadałyby grze jakiegoś charakteru. Tymczasem jest to po prostu gra nieco „bezsmakowa”. Tak więc, niestety nie tym razem. Z przykrością stwierdzam, nie mam się czym pochwalić, ponieważ zamiast jakiegoś ciekawego tytułu dostałem grę, o której zapewne nigdy więcej nie usłyszycie.
Dziękujemy wydawnictwu Nürnberger-Spielkarten-Verlag za przekazania egzemplarza gry do recenzji.
Złożoność gry
(4/10):
Oprawa wizualna
(4/10):
Ogólna ocena
(4/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Gra ma poważne wady. Grać można, ale zasadniczo odradzamy. Nie jest to może najgorsza produkcja na świecie, ale znamy wiele innych, lepszych w obrębie tego gatunku. Do spróbowania tylko dla tych, którzy w danym gatunku muszą zwyczajnie mieć wszystko. I koniec.
Niby mizeria, ale miło przeczytać o tytule, o którym ciężko znaleźć jakiekolwiek informacje. Może następnym razem trafisz na coś ciekawszego.
W sumie fajne, ale ja tam wolę i tak emocją na żywo. Nie ma jak papatrzyć w oczy i wykminić blef.