Duet Bruno Cathala i Ludovic Maublanc zjedli razem zęby już przy niejednej planszy. Dzięki ich wspólnej pracy dostaliśmy do rąk takie znakomite tytuły jak Mr Jack, czy Cyclades. Czasami jednak oddawali nam gry wątpliwej jakości, których tytułów nie warto nawet wymieniać. Dlatego na kolejne ich wspólne dzieła zawsze patrzę z taką pewną nieśmiałością. SOS Titanic zwrócił moją uwagę, bo podjęta tematyka ciągle ma spory potencjał, a i sugerowany wiek 8+ dawał szansę na kolejny ciekawy „gateway”, tym razem w gatunku gier kooperacyjnych.
Po jakimś czasie zaczęły mnie dochodzić głosy, iż jest to po prostu podrasowany pasjans. Z jednej strony pomyślałem, że to świetny pomysł, bo pasjansa zna każdy i łatwo będzie np. zachęcić rodziców do zagrania. Z drugiej strony, czy wspólny pasjans to na pewno dobry pomysł na grę kooperacyjną?
Tak czy inaczej pudełko trafiło do mnie. Po otwarciu pierwsze co rzuca się w oczy to książeczka będąca elementem gry. Ponadto, dostajemy 80 kart w dziwnym, trochę nieporęcznym rozmiarze. Choć trzeba przyznać, że same karty wykonane są bardzo dobrze, co nie jest takie oczywiste, gdyż cała gra była wyprodukowana w Chinach. Wśród kart jest 60 pasażerów (dwie klasy pasażerów po 2 talie w każdej), karty akcji i karty załogi.
Początkowy setup gry przebiega praktycznie jak w pasjansie, czyli w wyznaczonych przez książeczkę polach układamy w kolumnach (na statku) określoną liczbę kart. Potem już idzie nowe. Każdy z graczy dostaje unikalną kartę załogi informującą gracza o kilku sprawach. Podstawowa rzecz to liczba kart akcji, jakie gracz dostaje na początek rozgrywki. Jest też informacja, ile można ratować pasażerów w ramach jednej akcji „ewakuacja pasażerów”. Jest to przedział od 1 do x, gdzie x jest różny w zależności od karty. Oprócz tego, każda karta ma pewną specjalną zdolność do wykorzystania w czasie gry. Kart załogi jest więcej niż graczy, co jest dodatkowym plusem, jeśli chodzi o regrywalność tytułu.
W ramach tury gracz najpierw – zgodnie z zasadami pasjansa – może dokonywać przesunięć kart pomiędzy różnymi obszarami gry. Możemy przesuwać karty pomiędzy kolumnami np. 9 na 10, rozpocząć nową kolumnę od najwyższej karty w danym kolorze, czy też ratować pasażerów, czyli odkładać poza kolumny (do szalupy) począwszy od 1. Mimo że jest to akcja ratunkowa, to musimy przestrzegać etykiety, czyli nie możemy mieszać pasażerów z dwóch różnych klas. Następnie możemy wykonać jedną z dwóch akcji. Po pierwsze, możemy przeprowadzić ewakuację pasażerów. Polega to na dociągnięciu z tali wybranej liczby kart. Następnie jedną (i tylko jedną) z nich powinniśmy ułożyć zgodnie z zasadami pasjansa, albo w kolumnach, albo do szalupy. Jeśli to się uda, to pozostałe karty odkładamy na stos kart zużytych i kończymy nasz ruch. Jeśli jednak żadna karta nam nie podeszła i nic nie możemy położyć na stole, to pojawiają się kłopoty. Przybierają one postać przewrócenia jednej strony książeczki. Na kolejnych stronach widać, że Titanic coraz bardziej zanurza się pod wodę, co dla graczy oznacza zmniejszenie liczby kolumn, na których trzymamy karty. Dość dodać, iż po 10 stronach Titanic tonie i po prostu przegrywamy grę. Na pocieszenie jako że ponieśliśmy porażkę w ewakuacji pasażerów, możemy wziąć jedną kartę akcji do wykorzystania na kolejne tury. Oprócz nieudanej akcji ratowania pasażerów jest także drugi moment, który wymusza przewrócenie strony. A mianowicie wyczerpanie talii pasażerów, co zmusza nas do przetasowania odrzuconych w czasie gry pasażerów i uformowania nowego stosu. Drugi rodzaj akcji, którą możemy przeprowadzi w turze to zagranie posiadanej karty akcji. W grze występuje ich 10 rodzajów, więc tutaj przydaje się ściągawka z ostatniej strony instrukcji.
Tak przebiega rozgrywka do momentu, aż uratujemy wszystkich pasażerów, czyli ułożymy 4 stosy kart, albo poniesiemy porażkę, czyli nie zdążymy tego zrobić przed zatonięciem Titanica. W przypadku porażki możemy policzyć jednak punkty, które liczy się uwzględniając kilka czynników, dzięki czemu możemy śledzić nasze postępy. Co jest miłym dodatkiem, bo nie lubię gier kooperacyjnych gdzie po prostu dostajemy informację, że przegraliśmy.
Po paru akcjach ratunkowych, gdzie jednak zazwyczaj prawda historyczna zwyciężyła, mogę stwierdzić, że podobają mi się w tej grze dwie rzeczy. Pierwsza to wspomniana książeczka. W prosty ale bardzo efektowny sposób wyznacza kolejne etapy gry i sam jej koniec. Pomysł genialny w swej prostocie. Podchwycił go Ignacy w swoim dodatku do Robinsona i myślę, że jeszcze nie raz ten patent zobaczymy w grach. Tkwi w nim spory potencjał.
Druga rzecz to ciekawy dylemat dla graczy w wybieraniu liczby kart pasażerów w ramach ich ewakuacji. Czy wziąć więcej kart i mieć większe szanse na położenie jednego pasażera, ale szybciej wyczerpać stos, czy też mniej ryzykując nietrafienie odpowiedniego pasażera. W obu przypadkach i tak mamy poczucie nadchodzącej katastrofy, co wprowadza choć nieco klimatu do tej gry.
Jednak niestety to tylko tyle. Moje obawy się sprawdziły. To naprawdę jest pasjans. Fakt, niesamowicie podrasowany, ale grając od początku do końca mam poczucie, że gram w pasjansa. Tutaj coś przesunę, tam coś ułożę, tutaj wylosuję jakieś karty, raz na jakiś czas wykonam specjalną akcję, która mnie z tego rytmu pasjansowego wybije, ale potem znowu wracam do rutyny. Jako że pasjans to w moim odczuciu jest to gra dla jednej osoby. No ewentualnie dla dobrze dogadującej się pary. W innym układzie niezbyt się sprawdza. Jest zbyt statycznie i po prostu nudno. Moje nadzieje na kooperacyjny gateway tak więc szybko się rozwiały. Gracze narzekali, że zbyt dużo kart akcji do tłumaczenia, które co chwilę się zmieniają. Pasjansowy charakter rozgrywki tak mocno wybijał się na pierwszy plan, że innym elementom trudno było się przebić. Sama kooperacja jest nieco naciągana bo jedynie możemy dyskutować, kiedy wykorzystać karty akcji oraz ile kart pasażerów pociągnąć z tali. W obu przypdkach zazwyczaj wiadomo jako postępować tak więc pojawia się wracający jak bumerang problem lidera. Osoba znająca rozgrywkę albo męczy się patrząc na innych jakie błędy robią, albo ich poucza, co nie jest oczywiście mile widziane. Jak na grę głównie dla jednej osoby to po prostu przyzwoita gra. Tak więc poniższa ocena jest głównie za taki wariant gry.
Dziękujemy wydawnictwu Ludonaute za udostępnie egzemplarza gry do recenzji.
Złożoność gry
(4/10):
Oprawa wizualna
(9/10):
Ogólna ocena
(6/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Do tej gry mamy konkretne zarzuty. Może być fajna i dawać satysfakcję, ale… ale jest jakieś zasadnicze „ale”. Ostatecznie warto się jej jednak bliżej przyjrzeć, bo ma dużą szansę spodobać się pewnej grupie odbiorców.