Ktoś ostatnio słusznie zasmęcił na forum, iż brakuje tematu o tej grze. Co gorsza, Helvetia nie figuruje w katalogu gier bazy GamesFanatic. A przecież i autor znany i mechanika solidna, no i to przepiękne wprost wykonanie. Czyżby dziura w czasoprzestrzeni, niedopatrzenie losu, albo wybuchy na słońcu? Trzeba to czym prędzej nadrobić!
Autorem Helvetii, czyli – jak sam tytuł wskazuje – gry rozprawiającej o Szwajcarii, jest Matthias Cramer, twórca znanego przede wszystkim Glen More’a oraz niedawnej gry Rococo o „robieniu na drutach”. Szwajcarii to tak po prawdzie w grze nie ma, przywołana została głównie za sprawą okładki, która wszystkim nieodparcie kojarzy się w pierwszym odruchu z apteczką pierwszej pomocy. Jest jeszcze dziwny, ponoć szwajcarski zwyczaj, aby toczyć rozgrywkę w stronę przeciwną do ruchu wskazówek zegara. Ale nie radzę. Już prościej gra się wedle poskakanego toru kolejności aniżeli grzecznie, lecz pod prąd.
W aptecznym pudełku znajdziemy masę przepięknych porządnych kafelków z wizerunkami różnych starych drewnianych budynków i mnóstwo kolorowych pionów sporych nawet rozmiarów.Rozmiar ma znaczenie, bo w moim odczuciu są one akurat ciutkę za duże. W grze kładziemy nawet po kilka na jeden kafel, co może spowodować zaburzenie przejrzystości sytuacji, zasłonięcie ikonek itp. Ale lepiej już takie niż maciupkie. Tak, rozmiar ma znaczenie…
Helvetia to gra średnio ciężka, dość powiedzieć, że właściwie wszystkim moim współgrającym spodobała się… średnio, żeby nie rzec, wcale. Bardzo mnie to boli. Cieszyłam się jak dziecko, gdy udało mi się zakupić pudełko na ubiegłorocznym Essen za jedyne 50zł i chciałabym mieć po prostu z kim grać. Mnie się gra baaaardzo podoba, choć od strony mechanicznej jest to raczej tytuł z kategorii „mogę zrobić”. Cóż to oznacza?
Otóż, dzielę eurogry na 2 kategorie: „mogę zrobić” i „muszę zrobić”. Pierwsza obejmuje gry, w których w swojej turze myślę sobie „Mogę zrobić to, to i tamto. Co by tu wybrać?”. Druga nakierunkowuje myślenie i w głowie słyszę głosy „Muszę zrobić to. A jak nie, to cały plan mi się rypnie”. Innymi słowy, w drugiej kategorii trzeba mieć obrany konkretny plan i konsekwentnie do niego dążyć, a w pierwszej – powszechniejszej – punkty można zbierać jak grzybki do koszyczka bez obrania określonego kursu i z kompasem w dłoni. Pierwsza kategoria jest bardziej taktyczna, reagujemy raczej na bieżąco, druga strategiczna – i jeśli reagujemy na bieżąco, to powinniśmy to robić w ramach planu B.
Anyway, gdy nadchodzi moja tura w Helvetii mam do rozważenia wykonanie jednej z 5 akcji. Jednak, dodatkowo, muszę przewidzieć, co będą chcieli zrobić przeciwnicy, gdyż co prawda możliwości działania sobie nie podbieramy, ale trzeba pilnować, kto ile wydaje dysków akcji, gdyż osoba, która jako jedyna zostanie z nimi na ręce nie będzie już miała okazji ich zagrać przed punktowaniem w rundzie. A punktowanie odbywa się systemem podumowującym, a nie kumulującym. Tak jak w 51. Stanie. Podsumowujemy wartość punktową swojej wioski (aby zanurzyć się nieco bardziej w temacie wymienię, iż punktowane są m.in.: niektóre budynki, wysłane towary, układy wysłanych towarów, płytki postaci (akcji)) i gdy ktoś dobije do 20 punktów, gra się kończy. Nadaje to rozgrywce cech wyścigu, co mnie akurat bardzo przypadło do gustu. W połączeniu z walką o bonusy, swoistą licytacją na polach postaci (akcji) oraz oczywiście oryginalną mechaniką ożenku – jest naprawdę nad czym pomyśleć.
No i właśnie o ten ożenek się chyba rozchodzi. Dla jednych będzie to plus, dla innych (głównie w moim otoczeniu) minus gry. Otóż nasze piony zaludniają nie tylko naszą wioskę, ale także wioski przeciwników dzięki manewrowi zwanemu ożenkiem (zupełnie jak w życiu, tylko w przedstawionych w grze czasach łapałyśmy chłopa nie dla fury i fuchy, albo dobrych genów dla dzieciaka, tylko dla desek, cegieł, kóz, czy śmierdzącej wytwórni sera). Piony zaczynają się mnożyć na kafelkach również poprzez akcję prokreacji (a im więcej mamy pionów, tym większy dostęp do budynków) i jeśli dodać do tego zmęczenie, które je dopada po wykonanej robocie (mowa o robocie w budynkach…), to na stole zaczyna panować misz-masz. Jedne piony stoją, inne leżą, jeszcze inne stoją niejako na sztorc. Każde położenie ma inne znaczenie i choć jest to wszystko jasne, to niektórym może mienić się w oczach. Ogarnięcie, gdzie mam jeszcze aktywne piony i jaki łańcuszek szczęścia mogą wykonać, bywa w późniejszych fazach gry męczące. Mamy ochotę się położyć, zupełnie jak nasze piony…
Ale mnie to jednak nie przeszkadza. Wszystko w tej grze mi pasuje. Tylko współgracze mi nie pasują. Marudzą. Zupełnie nie rozumiem dlaczego. Wykonanie powala, mechanika jest zadziorna, trzeba stale pilnować oponentów, aby nie wżenili się w jedyny jeszcze wolny budynek z kamieniami, albo nie zakończyli rundy zanim dokonamy spektakularnej akcji rozrodu rodem z Seksmisji. Bonusy także przypadają tylko pierwszemu graczowi, które wykona ich założenia, płytki postaci (będące dodatkową akcją i punktami) również chcemy zagarnąć dla siebie. Słowem, ciągły wyścig. W przepięknej oprawie. Powtarzam się z tymi zachwytami, ale Helvetia to jedna z najpiękniejszych gier, jakie widziałam. Ocena za wygląd 11/10 :)
Podsumowując, gra Cramera z 2011 roku bije moim zdaniem na głowę Glen More, które ani mechanicznie, ani tym bardziej wizualnie nie dorasta szwajcarskiej apteczce do pięt. Nie jest przekombinowana, choć plątanina pionów może sprawiać wrażenie lekkiego chaosu. No i jest to kolejny tytuł, w którym zrezygnowano z żetonów surowców: piony produkują dobra w określonych budynkach na bieżąco (tak jak np. w Neuland). A to całkiem oszczędny i sprawdzający się w praktyce mechanizm. Szczerze polecam, ale nie w ciemno, gdyż doświadczenia spod czeskiej granicy każą mi przyjąć poprawkę na dziwne gusta niektórych graczy ;)
A dałbym głowę obciąć, że w pewnym sklepie jeszcze wczoraj była Helvetia za 59 złotych, dzisiaj chciałem kupić, a tu taka mała niespodzianka. Veridiana a jak Helvetia działa na 2 osoby? Bo to mój target.
Być może sklepy zaopatrzyły się w Essen, nie wiem.
Niestety, ze względu na marudzenie współgraczy to tylko rzut okiem, grałam niewiele, a na 2 osoby raz. Od razu po instytucji wioski neutralnej, którą zarządzają obaj gracze można wysnuć wniosek, że konfiguracja dwuosobowa nie jest docelowa. nie jest zła, ale grało mi się lepiej na więcej osób.
ale pewna mogłabym być tylko po co najmniej kilku rozgrywkach, gdyż jest kilka tytułów, które mnie bardzo mile zaskoczyły, gdy z przymusu grałam w nie tylko na 2 osoby i okazały się jednak superanckie pomimo sceptycyzmu (np. Troyes, Trajan, Hawaii)
Nie marudził, że nie ma wątku na forum, tylko go konstruktywnie założył :)
Gra za 59 zł była dostępna od połowy grudnia, czyli leżała w tej cenie niemal miesiąc. W Milan Spiele jest za 13 euro, wiec to chyba większa wyprzedaż wydawcy. Może zatem wróci.