Graficzna droga, jaką Hat-Trick przebył od prototypu ku wersji ostatecznej, to fuzja dwóch kompletnie odmiennych wizji: mojej (autora gry) oraz Bartka Fedyczaka (VETO, Wikingowie, Mount Everest).
Ja, wielki fan futbolu i taktyki, miałem jasną wizję, jak Hat-Trick ma wyglądać: tabliczki trenerskie, takie ciemnozielone, w barwach szkolnych tablic z minionej epoki, a na tych tabliczkach nabazgrolone kredą schematy taktyczne – strzałki, formacje, uwagi. Gracz ma się poczuć jak prawdziwy trener.
Piłkarze mają być, i owszem, jednak tylko jako kontury. Oczywiście na ciemnozielonych tabliczkach. I jeszcze kreda. Więcej kredy! Obstawiam jakieś skrzywienie z czasów szkoły podstawowej; a dokładniej jędzę z geografii, co kredę jadła. Jak już skończę z Hat-Trickiem pogadam z psychologiem. Tymczasem, zerknijcie sobie na pierwszy projekt.
Bartek – człowiek, który o piłce wiedział tyle, że jest okrągła – wszedł w mój tabliczkowo-zielony świat ze swoimi minimalistycznymi butami. Obwieścił, że panuje moda na graficzną oszczędność i że zafascynował go ostatnio kolor… biały.
„Ale jak biały?” pomyślałem przerażony. Przecież biały to nie kolor! Biały to tło dla koloru! Biała może być kreda! Na ciemnozielonej tabliczce!
Mimo mych wątpliwości, umówiliśmy się na próbną grafikę. Bartek obwieścił, że zrobi ją bez żadnych zobowiązań. Spodoba się – dobrze, nie spodoba – każdy pójdzie w swoją stronę. Nie miałem nic do stracenia. Jeszcze tego samego dnia na moją skrzynkę spłynęła ta oto grafika karty akcji:
Siedziałem i gapiłem się w ekran, jak sroka w gnat. Nie mogłem odmówić klasy. Wiadomo, mam do czynienia z profesjonalistą. Ale… co z tym białym? Gdzie murawa? Gdzie tabliczki? Gdzie kreda!? I czemu, do licha, nie mogę przestać się gapić?
Jeszcze tego samego dnia zaczęliśmy działać nad Hat-Trickiem.
Pierwsze na tapetę miały pójść karty zawodników. To z nich w Hat-tricku budujemy boisko. Innymi słowy – serce gry oraz… esencja tabliczkowatości w mym wydaniu. Jest kreda. Jest ciemnozieloność. No sami zobaczcie:
Me serce drżało na myśl, że zrobimy z tego lodowisko. Na szczęście Bartek okazał się na wpół wyrozumiały: została zieleń, znikły kredowe bazgroły. Zastąpiły je koszulki. A wyglądało to tak.
Moja wizja trzęsła się w posadach. Pękały tabliczki. Na łeb sypało się wapno. A mimo to te koszulki jakieś takie fajne. Takie kolorowe. I żywe.
Zostawiłem koszulki. Zmieniłem murawę. Po rozłożeniu wszystkich zawodników miała imitować pasy na boisku. I jeszcze strzałeczki. Takie jak w menadżerach komputerowych – mój ukłon w stronę nastoletnich lat spędzonych na graniu w Championship Managera (obecnie Football Managera). Wszak gdyby nie one, Hat-Trick zapewne nigdy by nie powstał. Ostatecznie skończyliśmy z takim oto projektem.
O kolorach koszulek i sylwetkach na karty akcji napiszę przy innej okazji, bo to całkiem osobna – i osobliwa – historia, tymczasem przyszła pora na najważniejszą część Hat-Tricka, piłki nożnej i w ogóle całego znanego wszechświata, a mianowicie: strzału na bramkę i interwencji bramkarza! I tu postawiłem sprawę jasno. NIE. MA. BIELI.
Wiedziałem, że ryzykuję: że może być niespójnie, że karty akcji wymuszają minimalizm, i że jak zrobimy coś przeciw bieli to graficzna avant-garda zje mnie za to, zaś Bartka zbanują na kolejnych pięć wieczorków artystycznych. A mimo to byłem nieugięty. Nawet wówczas kiedy Bartek – myśląc może, że nie dostrzegę subtelnie ukrytej bieli – podesłał mi te oto projekty.
Do końca życia nazywać to będę „arktycznym futbolem”. Mój kumpel z wydawnictwa posunął się nawet do stwierdzenia, że jeśli kiedykolwiek będziemy wchodzili na rynek eskimoski, to mamy już przynajmniej zrobione grafiki. I coś w tym jest. Niewykluczone, że jak przyjdzie gwiazdkowy „hype” na gry, wydamy specjalną, „zimową” wersję Hat-Tricka.
Tymczasem, musiałem napierać, żeby Bartek usunął tę przeklętą biel. I kiedy piszę „napierać”, mam tu na myśli dosłowne wypychanie jej z karty, gdyż najpierw znikła tylko w połowie. Musiałem posłać kolejnego, „napierającego” mejla, żeby znikła raz na zawsze. Proces znikania możecie prześledzić poniżej.
Żeby jednak oddać cesarzowi, co cesarskie, kiedy Bartek przysłał rewersy i karty bramkarza, byłem zachwycony. Biel, przyprawiona ostrym akcentem koloru okazała się – piłkarsko mówiąc – strzałem w okienko. Nie mogłem się dosłownie napatrzyć. Zobaczcie sami.
I to wówczas ostatecznie pojąłem, że oko grafika, a oko śmiertelnika, to dwa zupełnie inne instrumenty. Gdybym bowiem sam wykonał powyższy rewers, uznałbym, że kosztował mnie za mało pracy – ot, gradient rzucony na koślawy pasek, minuta roboty – i szukał dalej. Taki Bartek natomiast, robi to i już wie, że będzie dobrze. Bez względu, czy poświęcił na to minutę, czy kilka dni.
Tym samym, graficzny projekt pod kryptonimem Hat-Trick dobiegł końca, a my mogliśmy rozejść się każdy w swoją stronę – jeden zadowolony, że wybielił Hat-Tricka na rewersach, drugi, że zdołał ocalić piłkarską zieleń na awersach. Kartami akcji zaś (poniżej) podzieliliśmy się piłkarsko – każdy obstawił swoją połowę.