Minęło już trochę czasu od premiery Kakao zanim tytuł ten trafił do mnie do recenzji. Do tego czasu wiedziałem już więc mniej więcej czego mogę się spodziewać, jak gra się prezentuje i jak wyglądać będzie rozgrywka. Podejrzewałem też z góry czy Kakao mi się spodoba czy nie. Tak wielu pozytywnych emocji po tym tytule jednak się nie spodziewałem.
O moich (i mojej żony) wrażeniach z pierwszych partii mogliście nieco poczytać w „rzucie okiem”. Generalnie można podsumować, że nam się spodobało. I to bardzo. Nauczony jednak przykrymi doświadczeniami postanowiłem nie piać z zachwytu zbyt wcześniej, bo czasami później okazywało się, że produkt ma „ukryte” wady: a to rozgrywka jest powtarzalna, a to tytuł słabo się skaluje, a to mechanika gdzieś kuleje. Krótko mówiąc, że jednak coś w grze nie gra i wcale ona nie zasługuje na tak wysoką ocenę jaką chciałbym jej początkowo wystawić. Tak więc w Kakao, przed napisaniem recenzji, pograłem sporo.
Mało jest takich gier, które, nawet najbardziej oporne osoby, potrafią zaciekawić tytułem, przyciągnąć grafiką i wykonaniem, nie znudzić przydługimi lub skomplikowanymi zasadami, a później jeszcze zachęcić mechaniką do kolejnej partii. Kakao się to jednak udaje w stu procentach. Już sam tytuł intryguje i kusi, żeby zapytać o czym jest ta gra (no bo chyba nie o piciu kakao). Potem, śliczna grafika na okładce zachęca do otwarcia pudełka, a tam czeka już na nas genialna wypraska i elegancko poukładane w niej elementy. Te z kolei pod względem sposobu wykonania przypominają Carcassone (meeple, kafelki), natomiast pod względem stylistyki Tikala.
Przeważający na pudełku, kaflach i planszetkach spokojny zielony kolor wprowadza lekki i sielankowy nastrój rozwoju, znajdujących się w sercu dżungli, wiosek. Nie walczymy tu na śmierć i życie o dostęp do wodopoju z innymi plemionami, a grzecznie ustawiamy się ludzikami po każdej stronie jeziorka, nie urządzamy krwawych polowań, żeby zdobywać pożywienie, skóry i ozdoby, które później z zyskiem sprzedamy, a spokojnie uprawiamy, zbieramy i handlujemy kakao, nie składamy krwawych ofiar bogom, a gorliwie modlimy się w napotkanych świątyniach. Wygra zaś nie najagresywniejszy z wodzów, a ten który najefektywniej potrafi zarządzać mieszkańcami wioski. Totalny klimatyczny chillout.
Nie oznacza to wcale, że gra pozwala nie myśleć (no chyba, że się chce przegrać). Wręcz odwrotnie. Powodów do myślenia mamy nad wyraz sporo. Nie ma co prawda miejsca na długofalowe strategie, bo plansza zmienia się zbyt dynamicznie. Wybory ograniczają się do jak najlepszego zaplanowania bieżącego ruchu. Gdzie dostawić kafelek robotników, który kafelek, jak go obrócić, czasem też gdzie umieścić dżunglę? Możliwości jest niemało, aczkolwiek są one przejrzyste nawet dla niedoświadczonych grających, dzięki czemu kalkulacja wszystkich dostępnych ruchów nie zajmuje dużo czasu, a rozgrywka przebiega bardzo płynnie. Takie rozwiązania z pewnością przypadną do gustu, co bardziej niecierpliwym graczom, mającym alergię na wysoki downtime.
Setup gry jest szybki i prosty. Musimy jedynie wyjąć elementy ze (podkreślę to jeszcze raz) świetnie zaprojektowanej i funkcjonalnej wypraski, ułożyć na stole dwa kafle (z plantacją kakao i wioską) i możemy zaczynać zabawę.
Także zasady rozgrywki są bardzo jasne i przejrzyste, przez co przysłowiowe 5 minut na ich wytłumaczenie zdaje się być w tym przypadku czasem nawet lekko przesadzonym. Do gry dostajemy komplet naszych kafelków z robotnikami, małą okrągłą planszetke wioski i jednego meepla służącego do zaznaczania postępu na torze nosiwody. Posiadane przez nas kafelki mają rozmieszczonych na swoich krawędziach czterech pracowników w trzech możliwych wariantach: 1-1-1-1, 1-2-1-0 lub 1-3-0-0. W naszej turze po prostu wybieramy jeden z trzech posiadanych na ręce kafli i dokładamy go tak, aby przylegał do przynajmniej jednego kafla dżungli. Wszyscy pracownicy, którzy znajdują się na krawędzi sąsiadującej z kaflem dżungli zostają aktywowani i wykonują przypisane do tego kafla akcje, np. zbierają kakao z plantacji, sprzedają je w wioskach, czy modlą się w świątyniach. Często zdarza się też, że na stole powstaje taki układ „planszy”, że musimy dołożyć kolejny kafelek dżungli, a wówczas, po jego dostawieniu, pracownicy dotychczas wypoczywający zostają aktywowaniu i mogą zabrać się do swojej pracy. Gra kończy się kiedy wykorzystamy wszystkie kafle z naszych zasobów.
To wszystko razem – krótki setup, proste zasady, niski czas oczekiwania na ruch – sprawia, że rozgrywka od momentu wyjęcia gry, poprzez tłumaczenie zasad, aż do zakończenia partii powinna zająć nie więcej niż pół godziny, nawet w gronie czterech osób. To stawia u mnie Kakao, obok Splendoru, Sawanny i Mare Balticum w gronie lekkich rodzinnych fillerów czy wyśmienitych gier wprowadzających, a nie dań głównych planszówkowego wieczoru.
Jak pisałem wcześniej w Kakao pograłem sporo. I z czystym sumieniem mogę napisać, że żadnych poważnych problemów tutaj nie stwierdziłem.
Kakao skaluje się bardzo dobrze, sprawdza się w rozgrywce zarówno dwójki graczy jak i w zmaganiach wieloosobowych. Ta pierwsza jest oczywiście trochę bardziej przewidywalna, bo od naszego kolejnego ruchu oddziela nas ruch tylko jednego gracza. Jedyna różnica w zasadach przy grze dwuosobowej to mniejsza dostępna ilość kafelków dżungli i większa ilość pracowników na ręce.
Losowy układ kafelków i możliwość dowolnego praktycznie rozbudowywania dżungli sprawiają, że każda partia i „plansza” wyglądają na końcu inaczej. Nie muszę chyba pisać, że wiąże się to z olbrzymią regrywalnością tytułu (u nas, jak już Kakao na stół wyjmuję, to nigdy nie kończy się na jednej partii).
Bardzo cieszy też fakt, że w tak krótkiej grze istnieje wiele dróg do zwycięstwa. Możemy skupić się na uprawie i sprzedaży kakao, co daje nam zysk natychmiastowy, możemy wysłać ludzi do świątyń, żeby zdobywali tam przewagi, co zapunktuje nam na koniec partii, możemy popędzać nosiwodę, żeby ten jak najszybciej dotarł do wioski i zapewnił nam dodatkowe złoto, w końcu możemy zbierać znaczniki słońca i starać się tak modelować planszę, aby kafle dżungli skończyły się jak najszybciej, a my żebyśmy mogli skorzystać z cudownej mocy posiadanych żetonów. Oczywiście żadna z tych strategii nie zapewnia wygranej, a my często zmuszani jesteśmy do ich zgrabnego łączenia.
Punktowanie – na wzór innych kapitalnych tytułów rodzinnych (Wsiądź do Pociągu, Epoka Kamienia) – „na bieżąco” i „na koniec” wiąże się też z tym, że nikt nigdy nie może być pewny sukcesu aż do ostatecznego podliczenia punktów. Dzięki temu emocje są do samego końca, a gracz często niedoceniany w wyścigu o zwycięstwo może na koniec okazać się czarnym koniem rozgrywki. Oczywiście wiąże się to z tym, że grający do ostatniego momentu nie odpuszczają, ale też i nie „tłuką” lidera, bo tak naprawdę nie wiadomo kto nim jest.
Podsumowując, Kakao pasuje do wszystkiego – na sjestę po sowitym obiedzie, do wina przy romantycznej kolacji, do chipsów i piwa podczas wieczornej imprezki. Można je pokazać każdemu – znajomym grającym i niegrającym, dzieciom, które chcemy wprowadzić w świat planszówek, rodzicom, dziadkom. A jeżeli nie pokazać to przynajmniej położyć na półce w widocznym miejscu – pewnie sami się zainteresują.
Dla geeków będzie to świetny przerywnik, przystawka lub deser na planszówkowych spotkaniach, dla niedzielnych graczy powód, żeby grać częściej, dla ludzi nie grających wcale dowód na to, że planszówki to teraz nie chińczyk i że może warto zainteresować się nimi głębiej, bo mogą się okazać nowym hobby, a dla każdego sposób na bardzo sympatyczne spędzenie czasu. Dla mnie osobiście Kakao to absolutny hit w kategorii lekkich, krótkich gier rodzinnych.
Złożoność gry
(3/10):
Oprawa wizualna
(8/10):
Ogólna ocena
(9/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Gra tak dobra, że chce się ją polecać, zachwycać nią i głosić jej zalety. Jedna z najlepszych w swojej kategorii, której wstyd nie znać. Może mieć niewielkie wady, ale nic, co by realnie wpływało negatywnie na jej odbiór.
Z kakao spotkałem się jakiś czas temu. Okazała się dość dobrą grą, jednak wolę i tak mojego pokera :-)