Jesień to dobry czas na gry. Deszczowe dni i chłodne wieczory zachęcają do tego, żeby zostać w domu i zasiąść do planszy. Od czasu do czasu wzdychamy jednak za słońcem, plażą, morzem, które jeszcze tak niedawno były na wyciągnięcie ręki. Jeśli marzy wam się czasem przenieść do jakiegoś ciepłego kraju, ale zawartość portfela natrętnie przypomina, że to nie takie proste, to małą namiastkę możecie mieć na swoim stole. Zapraszam do podróży po Zatoce Pelikanów.
Kilka uwag podstawowych
Zatoka Pelikanów to gra wydana przez Trefl, autorstwa Jacquesa Zeimeta, należąca do serii Dobra gra rodzinna. Z racji tego, przeznaczona jest dla osób od ośmiu lat wzwyż. W rozgrywce, trwającej około pół godziny (do godziny), może zasiąść od dwóch do czterech osób. W pudełku znajdziemy pokaźny stos sześciokątnych kafelków terenu oraz kilka dodatkowych żetonów: żetony pelikanów, kafelki blokujące, znacznik stosu rezerwowego i pierwszego gracza, a także notes do podliczania punktów i… podstawkę pod kubek :). Już po tym opisie zawartości wiemy z czym mamy do czynienia: Zatoka Pelikanów to oczywiście typowa gra kafelkowa. Jeśli już wiemy, co do czego, to przejdźmy do krótkiego opisu rozgrywki.
Jak grać?
Naszym zadaniem jest rozbudowywanie naszej wyspy (tytułowej Zatoki Pelikanów), poprzez dokładanie kafelków terenu. Celem jest oczywiście zebranie jak największej liczby punktów zwycięstwa. Początek wyspy stanowią trzy kafelki. Resztę układamy w stosach. Jeden ze stosów oznaczamy jako rezerwowy (użyjemy go dopiero, kiedy wyczerpiemy wszystkie kafelki). Na płytkach terenu możemy zobaczyć trzy rodzaje obszarów: morze, plażę oraz dżunglę. W swojej turze losujemy dwa hexy i dokładamy jeden z nich lub oba do tego, co już mamy na stole. Zagrywając kafelek, musimy pamiętać o tym, żeby stykał się przynajmniej dwoma bokami z innymi płytkami. Oprócz tego, kiedy dokładamy dwa kafelki, oba muszą powiększać ten sam obszar, (np. jeden i drugi hex musi powiększyć to samo morze. Niedozwolony jest ruch, w którym jeden z nich powiększa plażę, a drugi dżunglę). Następnie od razu podliczamy punkty, jakie zdobyliśmy i zapisujemy je na bieżąco w notesie. Potem znów losujemy do dwóch kafelków i ustawiamy na planszy jeden z żetonów blokujących. Dokładamy go w dowolnym miejscu, tak jak kafel terenu. Tam, gdzie znajduje się blokada, nie można dokładać nowych płytek. Po wykonaniu wszystkich tych akcji, następuje tura kolejnego gracza.
W jaki sposób zdobywamy punkty? Po pierwsze, za największy powiększony obszar. Dostajemy tyle punktów, z ilu płytek on się składa. Przeważnie, dokładając jakiś kafel, powiększamy kilka obszarów, np. morze i plażę. Wówczas sprawdzamy, który z nich jest większy i tylko za niego dostajemy punkty. Drugi sposób to zamykanie obszarów. Zdarza się, że jakiś teren uda nam się zamknąć, a więc niemożliwe będzie już dalsze jego powiększanie. Wówczas kładziemy na nim żeton pelikana i dostajemy dodatkową turę. A więc znów losujemy do dwóch kafelków ze stosu i dokładamy. Może się zdarzyć, że w tej akcji bonusowej uda nam się zamknąć kolejny obszar. Cóż, mamy szczęście i otrzymujemy następną dodatkową turę. Tak do momentu, aż nie zamkniemy żadnego obszaru. Wtedy podliczamy punkty za zamknięte obszary i za te powiększone, a także zabieramy do siebie wszystkie zdobyte żetony pelikanów. Na koniec gry będą one warte 3 punkty. Oczywiście, o ile uda nam się je zachować. Jest ich bowiem tylko siedem, a kiedy zabraknie ich w puli, to będziemy je kraść od przeciwników. Gra kończy się, kiedy zabraknie kafelków w stosach. Wówczas uruchamiamy stos rezerwowy i dokańczamy turę.
Wrażenia
Kiedy pierwszy raz zetknęłam się z Zatoką Pelikanów, pomyślałam sobie: kolejna prosta, losowa gra rodzinna, na dodatek bez negatywnej interakcji… nic nadzwyczajnego. A mimo wszystko, coś mnie do niej przyciągnęło. Nie oczekiwałam od niej wiele, a jednak okazało się, że… gra naprawdę miło mnie zaskoczyła. Przede wszystkim jest bardzo, bardzo, bardzo ładna! Wszystkie elementy są nie tylko solidne, ale naprawdę piękne. Kafelki nawet w dotyku są jakieś takie… miłe :). Ja stanowczo jestem estetkę i obcowanie z dobrą grą, ale brzydką od razu jakoś mnie zniechęca. Za to doceniam gry, w których naprawdę postarano się o jakość wydania. A tu jest rewelacyjnie. Morza, plaże, dżungle są wyposażone w dodatkowe elementy, jakieś kamyczki, statki, mosty, domki, rybki… Niby nie ma to wpływu na grę, ale wizualnie wygląda od razu dużo lepiej niż same niebieski, zielone i żółte plamy. Do tego piękne, nasycone kolory… mam wrażenie, że one mają w sobie coś relaksującego.
Jakość wydania sprawia, że samo obcowanie z tą grą sprawia mi dużą przyjemność. I pewnie za wygląd dałabym tej grze dziesiątkę, ale… nie byłabym sobą, gdybym się nie przyczepiła do kilku szczegółów. Po pierwsze – szkoda, że nie ma jakiejś porządnej wypraski na kafelki. Takie ładne są, a tak się biedne walają bezładnie po tym pudełku ;). A po drugie, zanim dostałam w swoje ręce Zatokę Pelikanów, przejrzałam zdjęcia pierwowzoru, czyli Pelican Bay. Urzekły mnie wtedy małe, drewniane figurki pelikanów. Uwielbiam drewniane elementy w grach, więc czekałam z niecierpliwością na otworzenie swojego pudełka. Niestety, trochę się rozczarowałam, że te śliczne drewniane elementy zostały zastąpione przez tekturowe żetony. Fakt, wciąż są bardzo ładne, ale co drewno, to drewno. Za to na pewno plusa daję za pomysłowe wykorzystanie wolnej przestrzeni w kartonie i dorzucenie podstawki pod kubek :). Zatem w kategorii wyglądu daję 9,5 na 10.
Jeśli chodzi o wrażenia z rozgrywki… to jest całkiem nieźle :). Po pierwsze, gra kafelkowa wiąże się z tym, że jest w niej pewna doza losowości. Po drugie, gry rodzinne zazwyczaj charakteryzują się dość prostymi zasadami. Stąd moje obawy, że dostanę w swoje ręce prostą, losową grę. I cóż… Zatoka Pelikanów jest prosta, ale nie banalna, jest losowa, ale nie bezmyślna. A do tego nawet i odrobina negatywnej interakcji się w niej znalazła – głównie za sprawą kafelków blokujących i podkradania pelikanów. Cóż, zabranie komuś czegoś to zawsze lepsza opcja niż dostanie punktów bez czyjejś straty :). Rzeczywiście, zasady są dość proste. Instrukcja niby jest napisana przejrzyście, ale jak się zacznie grać, to okazuje się, że nie na tyle jasno wszystko tłumaczy, jak byśmy chcieli i nie obyło się bez pomyłek.
Z moich doświadczeń wynika, że ośmiolatki (czyli najniższa granica wieku), nawet takie nieobeznane ze współczesnymi planszówkami, są w stanie załapać zasady dość szybko. Natomiast nie do końca potrafią znaleźć najbardziej optymalne ruchy. Myślę jednak, że z czasem załapią i to. I tutaj dostrzegam na pewno walor edukacyjny tej gry. Uczy dzieciaki spostrzegawczości, pozwala potrenować liczenie oraz zmusza do pomyślenia – jak najlepiej użyć tego, co się ma, gdzie położyć blokadę, żeby nie zaszkodzić sobie, ale innym. Myślę, że można próbować zaangażować nawet młodsze dzieci. Instrukcja radzi, żeby w takim wypadku zmniejszyć liczbę kafelków dostępnych w grze oraz zrezygnować z żetonów blokujących. Sądzę, że wówczas gra spokojnie nadawałaby się już nawet dla sześciolatków. Grając ze starszymi, trzeba się nastawić na przestoje, zwłaszcza, kiedy gramy w 3 lub 4 osoby (w dwie idzie to raczej sprawnie). Zdarza się, że ktoś dość długo zastanawia się nad swoim ruchem. Bo albo mamy kilka fajnych opcji do wyboru, albo na pierwszy rzut oka nie widać, gdzie można kafelek dołożyć i trzeba trochę poszukać. A potem jeszcze musimy pomyśleć, gdzie by nam pasowały nowe kafelki, żeby przypadkiem nie postawić blokady sobie samemu.
Podoba mi się to, że kafelki losujemy pod koniec swojej tury, a nie na początku nowej. Dzięki temu możemy planować swoje ruchy w turach innych graczy, uwzględniając oczywiście zmieniającą się sytuację. Muszę też dodać, że ta gra ma w sobie jakiś taki… specyficzny urok. Rozgrywka jest, przynajmniej dla mnie, niezwykle relaksująca. Trzeba pomyśleć, jest angażująca, ale ja przy niej odpoczywam. Jest dobrym pomysłem na rozładowanie stresu po ciężkim dniu. Gra zawiera też wariant jednoosobowy. Wówczas potrzebne nam będą tylko kafelki terenu. Staramy się po prostu stworzyć jak największy obszar. Można powiedzieć, że gra zamienia się wtedy w rodzaj klocków czy puzzli. Nie ma z tego wielkiej frajdy dla gracza, ale dzieciaki może będą chciały się w ten sposób pobawić :).
Podsumowując…
Mimo początkowych obaw, muszę powiedzieć, że Zatoka Pelikanów stanowczo zdobyła moje serce. Nie jest to gra najlepsza w swojej kategorii, nie jest też jakoś szczególnie oryginalna i pewnie nie każdemu przypadnie do gustu, ale ja ją absolutnie polubiłam. Rozgrywka jest w mojej ocenie bardzo przyjemna, klimat tej gry i jej wykonanie jest rewelacyjne, a całość sprawia, że dla mnie jest to świetny lek na stresujący dzień. Komu bym ją poleciła? Na pewno rodzinom z dziećmi – jak najbardziej. Po drugie, może się spodobać fanom gier kafelkowych. Jeżeli ktoś już ograł Carcassone wzdłuż i wszerz, i szuka czegoś lekkiego w ten deseń, to warto pomyśleć o Zatoce Pelikanów. A poza tym, wydaje mi się, że nawet doświadczeni planszówkowi wyjadacze lubią mieć na półce kilka takich tytułów, które wyciągają, żeby zaprezentować swoje hobby nowicjuszom, albo zająć czymś kreatywnym dzieciaki na zjeździe rodzinnym. Myślę, że Zatoka Pelikanów wpasowałaby się w taką kategorię. Prosta, lekka, ale wymaga nieco pomyślunku. Może nie będzie nigdy daniem głównym na stole, ale jako przerywnik albo coś niezobowiązującego do kawy, jak najbardziej.
Złożoność gry
(5/10):
Oprawa wizualna
(9,5/10):
Ogólna ocena
(7,5/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Dobry, solidny produkt. Gra może nie wybitnie oryginalna, ale wciąż zapewnia satysfakcjonującą rozgrywkę. Na pewno warto ją przynajmniej wypróbować. Do ulubionych gier jednak nie będzie należała.