Mówi się, że nie powinno się oceniać książki po okładce. Mnie jednak do Kotobiryntu przyciągnęła właśnie okładka. A właściwie dwa elementy, które znajdziemy na pudełku: po pierwsze – prześliczna grafika, po drugie – nazwisko Antoine’a Bauzy, autora m. in. 7 cudów świata. Czy jednak ładne opakowanie to wszystko, czego możemy oczekiwać od nowej gry Rebela?
Co, jak, dla kogo?
Na pudełku przeczytamy, że Kotobirynt to gra taktyczna dla 1–4 graczy. Wiek: od 6 lat do… no właśnie ;). I tu jest coś ciekawego. Na pewno często spotkaliście się z zapisem 6–106 lat. Przedział wiekowy dosyć szeroki, ale co z tymi, którzy mają 107 lat i jakimś trafem chcieliby w grę zagrać? Cóż, twórcy Kotobiryntu postanowili ich nie dyskryminować i proponują przedział 6-116 lat. A więc dobra wiadomość dla wszystkich w wieku powyżej 106 – w Kotobirynt możecie zagrać ;). Oj, a co, jeżeli ktoś ma lat 117? Może lepiej byłoby napisać, że gra jest do lat 126? A może zastosować proste 6+? Taka tam, luźna sugestia;). W każdym razie, twórcy proponują nam kilka wariantów gry: podstawowy, jednoosobowy, kooperacyjny, zespołowy i wariant „Kotki” dla najmłodszych. Elementy gry to dwie karty opiekunów, 15 kart kotów o różnej wartości punktowej (od trzech do pięciu) oraz karty kanałów. Skoro wszystko już wiemy – rozpoczynamy rozgrywkę.
Jak grać?
Najpierw z kart kanałów układamy kwadrat 4×4. Dwie karty w rogach są zawsze takie same, resztę rozkładamy losowo. Pozostałe karty kanałów umieszczamy w odkrytym stosie w pobliżu planszy. W odpowiednich miejscach, wskazanych w instrukcji, umieszczamy dwóch opiekunów oraz dwie losowe karty kotów. Pozostałe koty również umieszczamy w stosie w pobliżu planszy, te jednak są zakryte. Naszym zadaniem jest doprowadzenie każdego kota do jednego z opiekunów. W swojej turze mamy do wykonania zawsze dwie akcje. Możemy obrócić dowolną kartę kanału o 90 lub 180 stopni, albo zabrać jedną z zewnętrznych kart, przesunąć cały rząd, a po przeciwległej stronie od tej zabranej – umieścić nową kartę ze stosu. Oczywiście możemy wykonać dwie różne lub takie same akcje. Jeśli udało nam się stworzyć nieprzerwany tunel między kotem, a opiekunem, dostajemy kartę kota. Następnie dokładamy nowego kota, ale przesuwamy go o jedno miejsce, zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Podobnie przemieszczamy kartę opiekuna, do którego doprowadziliśmy kota. Może się zdarzyć, że któryś gracz zapoczątkował reakcję łańcuchową i po dołożeniu nowego kota, znowu na planszy mamy nieprzerwaną ścieżkę między kotem a opiekunem. Gracz wówczas zdobywa również tego kota. Może się zdarzyć, że ktoś zdobędzie nawet kilka kotów pod rząd w taki sposób. Jeśli nie ma już reakcji łańcuchowej, kolej przechodzi na następnego gracza. Gra kończy się w momencie, kiedy wszystkie koty zostaną zabrane. Wówczas podliczamy punkty.
Inne warianty gry
Wariant „Kotki” dla młodszych graczy – przebiega on w dokładnie taki sam sposób. Budujemy jedynie mniejszy kwadrat – 3×3.
Wariant zespołowy – również przebiega podobnie, jak podstawowy. Jednak jest on przeznaczony tylko dla 4 graczy. Dzielimy się wówczas na dwie drużyny. Ta drużyna, która zdobędzie więcej punktów, wygrywa. Wariant ten może być wykorzystany do rozgrywki, w której biorą udział dorośli i dzieci, przynajmniej przy pierwszych partiach. Jeżeli będziemy grać parami dorosły+dziecko, możemy pomóc trochę dzieciakom w grze, a i dzieci będą miały większe szanse, niż grając tylko przeciwko dorosłym.
Wariant kooperacyjny i jednoosobowy – tutaj w ogóle nie liczą się punkty na kartach kotów. Chodzi natomiast o to, aby w jak najmniejszej ilości tur doprowadzić każdego kota do opiekuna. Grając jako drużyna, decyzje o ruchach podejmujemy wspólnie.
Ale czy to jest ładne?
Zacznę od wrażeń estetycznych. Gra jest mała, można powiedzieć – kieszonkowa. Mieści się w niewielkim, ale solidnym, metalowym pudełku, znanym np. z Hanabi. Karty są również w takim samym formacie i podobnej jakości, czyli pod tym względem jest dobrze. Karty są dosyć grube, ale pewnie w dziecięcych rączkach mogą szybciej ulec zniszczeniu. Wspomniałam już o grafice na pudełku – rzeczywiście, uważam, że jest piękna i stanowczo mnie urzekła. Spodziewałam się, że grafiki na kartach będą takie raczej hmm… urocze. Okazało się natomiast, że są bardziej humorystyczne. Ale wciąż bardzo ładne. Estetycznie nie ma się do czego przyczepić. Warto jedynie zauważyć, że przeglądając karty, odnosi się wrażenie, że jest to gra raczej dla dzieci.
A czy to się w ogóle podoba?
Sama rozgrywka jest dość przyjemna, a zasady bardzo proste. Zdarzyło mi się wyciągnąć tę grę w towarzystwie młodych/dorosłych osób, które jednak z planszówkami za wiele wspólnego nie miały. Kiedy zobaczyli obrazki, a ja jeszcze zaczęłam wyjaśniać, że mamy tu kotki, które muszą trafić do opiekunów, to naprawdę dziwili się, że takie stare konie próbuję namówić na grę dla dzieci… Ale już po pierwszej turze byli zadowoleni, bo okazało się, że nie taka banalna ta gra dla dzieci i trzeba wytężyć szare komórki. Rzeczywiście, nie jest to szalona, szybka, bezmyślna gra. Wymaga spostrzegawczości, logicznego myślenia, jak najlepszego wykorzystania swoich dwóch ruchów. Nie zawsze da się za pomocą dwóch akcji zdobyć kota, wtedy trzeba uważać, żeby przypadkiem komuś nie zostawić jakiegoś smacznego kąska do zdobycia. Niekiedy nawet pojawiały się lekkie przestoje, gdy ktoś wyjątkowo długo analizował ułożenie kanałów na planszy. Więc za to na pewno plus. Lubię gry, które wymagają myślenia. Oczywiście, z tego też powodu będzie to dobry tytuł dla dzieci – z pewnością jest to gra rozwijająca.
Niestety, gra ma jedną, podstawową wadę. O ile sama rozgrywka jest przyjemna i zmusza do pomyślunku, o tyle nie przekłada się to na wygraną. Zwycięstwo tak naprawdę zależy bardziej od losu, niż od naszego działania. Po prostu, jedna osoba może mieć większe szczęście i akurat przed nią wchodzą koty o większych wartościach: za cztery i pięć punktów. A jeszcze jeśli do tego sytuacja na planszy ułoży się tak, że nastąpi reakcja łańcuchowa, to już w ogóle pozamiatane. I czasem już w połowie gry dokładnie widzimy, kto raczej wygra. Bywa, że jakiś gracz ma wybitnego pecha i ma do zdobycia tylko koty za 3 punkty, a w dodatku nie jest w stanie tego zrobić w dwóch ruchach… No niestety, nie do końca mamy tutaj na wszystko wpływ.
Co do plusów jednak, podoba mi się, że gra ma kilka wariantów. Lubię takie „elastyczne” gry – małe, ale w które można zagrać na kilka sposobów. Wariant dla dzieciaków na pewno jest przydatny, jeśli chodzi o młodszych graczy, bo czasem nawet dorośli mieli problem z dostrzeżeniem dobrego ruchu na planszy. Więc stanowczo maluchom ułatwienie się przyda. Wariant jednoosobowy też jest ok, jeśli akurat mamy troszkę miejsca i potrzebujemy czegoś na zabicie czasu. Wariant kooperacyjny natomiast eliminuje ten problem, o którym pisałam. Nie walczymy już tutaj na punkty, ale próbujemy zauważyć jak najlepsze ruchy, żeby wszystkie koty zdobyć w jak najmniejszej liczbie tur. Ten wariant też się fajnie sprawdza z dzieciakami. Nikt nie musi czekać na swoją turę, ale wszyscy wspólnie kombinują. Jedyny problem to liczenie tur. Najlepiej byłoby albo zaopatrzyć się w kartkę i zapisywać zakończone tury, albo wyznaczyć jedną osobę, która będzie tego pilnować i liczyć na bieżąco (w przypadku dzieci najlepiej, żeby była to jakaś osoba dodatkowa, niebiorąca udziału w rozgrywce, bo dzieciaki strasznie się w tym gubią). Ogólne wrażenie Kotobirynt robi raczej pozytywne.
Dla kogo?
Podsumowując, Kotobirynt jest grą kieszonkową, a przy tym ciekawą i przyjemną. Nie jest to coś wybitnie oryginalnego, ale… ma swój urok :). Gra jest przede wszystkim bardzo ładna, choć szata graficzna wskazuje raczej, że mamy do czynienia z tytułem dla dzieci. I rzeczywiście, myślę, że najlepszymi odbiorcami będą młodsi gracze, rodziny i ewentualnie początkujący (takowym się podobała). A przyznam, że biorąc pod uwagę autora (przypomnę: Antoine Bauza), spodziewałam się raczej jakiegoś fillera, tyleż dla dzieci, co i dla graczy. Dorosłych, a zwłaszcza bardziej doświadczonych, gra może i nie oczaruje, ale myślę, że spróbować warto, bo może się spodobać. Ja ją nawet lubię, więc pewnie czasem wsadzę ją do kieszeni. Nigdy nie wiadomo, kiedy zdarzy się okazja, żeby w coś zagrać.
A zatem: jako grze dla dzieci i rodzin, dałabym jej pewnie jakieś 8–9, bo dzieciakom naprawdę się podoba, a do tego ćwiczą spostrzegawczość oraz zdolność myślenia taktycznego. Dorośli też się przy tym nie męczą, ale nawet grają z przyjemnością. Gdyby ktoś liczył na to, że Kotobirynt może się nadać również jako fillerek dla graczy, to w takim wypadku oceniłabym go niżej, pewnie coś koło 5–6. Zatem ogólna ocena niech będzie 7 – gra jest dobra, ale nie wybitna. Nie każdemu się spodoba, ale spróbować warto.
Veridiana (9/10) – Gra o prostych zasadach, które można nawet dzieciom wytłumaczyć w minutę. A potem te dzieci grają i grają… i grają… Na mojej szkolnej świetlicy Kotobirynt spodobał się od razu i notorycznie ląduje na stole. Oznacza to oczywiście, że wkrótce dokończy żywota i trzeba będzie kupić drugi egzemplarz ;). Pudełko – słodkie jak milkowa bombonierka! Karty gładkie i pachnące, ilustracje oryginalne i zabawne, mechanika banalna, acz ujmująca. Gra naprawdę zdaje egzamin, choć w gronie dorosłych akurat ja bym jej nie próbowała wyciągać ;). Nurtuje mnie tylko wątpliwość, czy w polskiej instrukcji poprawnie wytłumaczono kierunek przesuwania się kart, bo rysunek sugeruje odwrotnie do tekstu. Ale dzieciom to w niczym nie przeszkadza.
Złożoność gry
(3/10):
Oprawa wizualna
(9/10):
Ogólna ocena
(7/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Dobry, solidny produkt. Gra może nie wybitnie oryginalna, ale wciąż zapewnia satysfakcjonującą rozgrywkę. Na pewno warto ją przynajmniej wypróbować. Do ulubionych gier jednak nie będzie należała.
Gra przetestowana na dzieciach. Moja 7-latka przetestowała i zażyczyła sobie mieć własny Kotobirynt (gra będzie więc pod choinką). 5-latek podszedł bez entuzjazmu (ale przegrał i to mogło zaważyć na ocenie ;)).
Gra jest łatwa ale wymaga nieco spostrzegawczości. Na tyle krótka, ze nie nudzi. Zastanawiam się ile posłużą nam elementy, bo wydają się może nieco zbyt delikatne. Zobaczymy, całe szczęście dzieciaki wiedzą już że o gry dbamy :)
Dla młodszych dzieci polecam skorzystać z wariantu łatwiejszego, czyli układamy kwadrat 3×3. Maluchom jest łatwiej i nie zniechęcą się tak szybko, że im nie wychodzi.