Wyścigi zwierzątek to częsty motyw gier rodzinnych, imprezowych i dla dzieci. Wszem i wobec, i każdemu z osobna znane są takie tytuły jak Pędzące żółwie, Pędzące jeże, Sawanna czy Przebiegłe wielbłądy. Dziś zaprezentuję kolejną tego typu grę, a więc Żółwie z Galapagos.
Żółwie z Galapagos to właściwie nasze rodzime wydanie znanej powszechnie gry, czyli Mahé. Autorem jest Alex Randolph, a polską wersję mamy dzięki wydawnictwu Egmont. Gra przeznaczona jest dla 2–7 graczy w wieku od 7 lat w górę.
Pierwsze, co chcę powiedzieć o Żółwiach z Galapagos, to że gra jest bardzo ładna. Piękna, dwustronna plansza (możemy grać w dzień lub w nocy), ładne drewniane figurki kolorowych żółwi, do tego dobra jakość wszystkich komponentów. Jedyna moja uwaga dotyczy kolorów owych żółwików, a konkretnie żółtego i pomarańczowego. Cóż, każdy się tego czepia, więc i ja nie pominę – kolory są stanowczo zbyt podobne i łatwo się pomylić, zwłaszcza grając przy słabszym oświetleniu.
Jak się gra w Żółwie z Galapagos? Bardzo prosto. Na planszy mamy 21 pól, po których będą poruszać się nasze pionki. Ten, kto przekroczy pole 21, zdobywa kartę z jajeczkami (punktami zwycięstwa). Ich wartości wahają się od 1 do 6. W swoim ruchu możemy rzucić jedną, dwiema lub trzema kośćmi. Wynik na kościach mnożymy przez ilość użytych kostek, więc za jednym zamachem możemy zrobić nawet całe okrążenie, ale… jeśli wynik (przed pomnożeniem) będzie wyższy niż 7, musimy wrócić na start. Poza tym, żółwiki mogą wchodzić sobie na plecy. Na dodatek to pasażer decyduje o tym, iloma kostkami rzucać będzie właściciel żółwika pod nim i to żółwik na samej górze zdobędzie kartę z punktami w wypadku przekroczenia pola 21. Gramy tak do czasu, aż skończą się karty i jeden z żółwików zrobi ostatnie okrążenie, zdobywając w ten sposób siedem punktów.
Zasady banalne, ale jakie wrażenia? Cóż, Żółwie z Galapagos to typowa losowa gra, oparta na rzutach kostkami. To, co odróżnia ją od gier typu Chińczyk, to wzbogacenie o mechanikę push your luck i pewną dozę decyzyjności. I to jest dobre, bo dzięki temu zamiast bezmyślnej, losowej gry, mamy prostą i przyjemną rozgrywkę, w której trzeba jednak jakieś decyzje podejmować. Jest to plus zwłaszcza dla dzieci – są one zmuszone potrenować troszkę liczenie, choć młodsi mogą mieć problem z mnożeniem. Aczkolwiek to dobrze, niech się uczą :). Gra wymaga obserwowania sytuacji i wyciągania słusznych wniosków – kiedy widzę, że na kostkach mam już 6, to lepiej będzie spasować, bo mam małe szanse na wyrzucenie jedynki. Do tego, kiedy najbliższa karta do zdobycia daje tylko jeden punkt, to warto trochę zwolnić i pozwolić, aby ktoś inny ją zdobył. Być może następna będzie większa. Do tego mamy bardzo fajny motyw wchodzenia sobie na plecy i przenoszenia pasażera na gapę. Możemy skorzystać też z wariantu zaawansowanego i zamiast rzucać kolejną kostką, mamy możliwość odrzucić jedną ze zdobytych już kart. Wartość karty traktujemy jak wynik na kostce. I tu znów trzeba wybrać dobry moment, w którym taki ruch będzie opłacalny. Żółwie z Galapagos to z pewnością dobra gra dla dzieci i dla rodzin. Niby prosta, niby losowa, niby turlamy kostkami, ale jednak wnosi coś więcej. Takie gry zasługują na uznanie.
Natomiast, Żółwie z Galapagos jako gra imprezowa w gronie dorosłych nie do końca mnie przekonuje. Mam tutaj kilka uwag, choć zdaję sobie sprawę, że są to odczucia subiektywne. Po pierwsze, jak dla mnie gra się dłuży. Jeśli zastosujemy się do instrukcji i do gry wprowadzimy wszystkie karty (odrzucając cztery losowe do pudełka), to rozgrywka trwa około pół godziny. Ponieważ nic, poza rzucaniem kostkami i wchodzeniem na kogoś od czasu do czasu, się tutaj nie dzieje, to pod koniec partii widać po graczach, że są już troszkę znużeni. Aczkolwiek ten problem można naprawić w bardzo prosty sposób – zwyczajnie bierzemy mniej kart. Sami możemy zdecydować ile, grunt to dostosować ilość kart w miarę sprawiedliwie do ilości graczy. Zatem sami możemy zmodyfikować czas rozgrywki i to jest stanowczo na plus.
Poza tym, Żółwie z Galapagos, pomimo możliwości decydowania, to wciąż losowa gra oparta na rzutach kośćmi. Gry z kostkami nigdy mnie nie pociągały i nie sprawiały mi większej przyjemności. Żółwie z Galapagos przyciągnęły mnie głównie przez skojarzenie z Pędzącymi żółwiami, które bardzo lubię. Spodziewałam się czegoś podobnego i cóż, pewne podobieństwa są… ale mi brakuje tego, co tak bardzo lubiłam, a więc trzymania w tajemnicy przed innymi koloru żółwia, którym gram, możliwości poruszania czyimś żółwiem, zgadywania, kto kim jest. Zamiast tego w Żółwiach z Galapagos mamy pewną dozę ryzyka, igrania z losem, niepewności, czy uda mi się otrzymać satysfakcjonujący wynik na kostce, czy jednak pożałuję, że zaryzykowałam i wrócę na start. A może tuż przed polem 21, kiedy już jestem niemal pewna, że zgarnę wysoką kartę, ktoś wlezie mi na plecy i sprzątnie smaczny kąsek sprzed nosa. Niby to też powinno się podobać, ale do mnie po prostu nie trafia. Rzuty kostkami i mechanika w stylu push your luck zwyczajnie nie jest tym, co w grach lubię. Natomiast, muszę zaznaczyć, że są to odczucia subiektywne, bo sama spotkałam się z bardzo różnymi opiniami o Żółwiach z Galapagos. Niektórzy podzielali moje zdanie, ale inni bardzo grę polubili, podobała im się nawet bardziej niż Pędzące żółwie. Ażeby nie było żadnych wątpliwości, nie twierdzę, że Żółwie z Galapagos są gorsze od Pędzących żółwi, są po prostu zupełnie inne.
Podsumowując, grę oceniam pozytywnie jako grę rodzinną i dla dzieci. Niby prosta i losowa, ale dzieciaki są zmuszone do myślenia, uczą się wyciągania wniosków z sytuacji, podejmowania właściwej decyzji i ćwiczą tabliczkę mnożenia. Gra jest przyjemna, ładna i posiada walory edukacyjne, więc jestem na tak. Natomiast jako gra imprezowa, to naprawdę zależy, co kto lubi. Jeśli jesteście fanami gier kościanych, to taka prosta imprezówka oparta na kościach, pozwalająca troszkę poigrać z losem, może wam przypaść do gustu. Jednak, jeśli ktoś, tak jak ja, ma z kostkami raczej trudne relacje i jakoś tak niespecjalnie się dogadujecie, to Żółwie z Galapagos raczej tego nie zmienią.
Jako grze dla dzieci dałabym Żółwiom 8 (choć dla rodzin i dzieci lubiących rzuty kostkami to może być nawet 9), dla mnie osobiście (i subiektywnie) Żółwie jako imprezówka to 6, więc co by sprawiedliwości stało się zadość, wystawiam 7 – nie każdy tę grę polubi, ale znajdą się tacy, których zachwyci.
Złożoność gry
(2/10):
Oprawa wizualna
(9/10):
Ogólna ocena
(7/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Dobry, solidny produkt. Gra może nie wybitnie oryginalna, ale wciąż zapewnia satysfakcjonującą rozgrywkę. Na pewno warto ją przynajmniej wypróbować. Do ulubionych gier jednak nie będzie należała.
A mnie żółwie bardzo podeszły. Tak jak Pędzące żółwie mnie wkurzały swoją zależnością od kart, tak tutaj mogę mieć pretensję tylko do siebie, że zaryzykowałam za bardzo. Jest miejsce na stonowaną taktykę (wiadomo, że lepiej nie pchać się przed kogoś, bo lepiej być za kimś), jest wybór pomiędzy grą zachowawczą a ryzykiem. Rok temu Żółwie (jeszcze jako Mahé) dostały ode mnie siódemkę, ale grywam w nie do dzisiaj i bawią mnie tak samo dobrze, i to nie tylko wtedy gdy gram z dziećmi. Zwłaszcza we trzy osoby, kiedy każdy ma po dwa żółwie więc na planszy jest ciasno, a kolejka szybko do mnie wraca – jest po prostu super. Jak dla mnie gra wytrzymała próbę czasu.
Jednej rzeczy nie rozumiem:
„W swoim ruchu możemy rzucić jedną, dwiema lub trzema kośćmi. Wynik na kościach mnożymy przez ilość użytych kostek, więc za jednym zamachem możemy zrobić nawet całe okrążenie, ale… jeśli wynik będzie wyższy niż 7, musimy wrócić na start.”
Jaki jest sens rzucania 3 kośćmi, jeśli wypadną 3 jedynki to mamy 3*3=9>7?
Jeśli wynik przed mnożeniem będzie wyższy niż 7….
dlatego za jednym zamachem możemy zrobić tylko (albo aż) całe okrążenie, ale nie więcej – a i tak jest to mocno ryzykowne.
Rzeczywiście, trochę niejasno to było w tekście wytłumaczone. Już poprawiłam. Dzięki za zwrócenie uwagi:)