Czy gra o tym, jak ukraść milion dolarów, może być dobra? G3 zapewne uznało, że tak, bo postanowiło wydać mającą premierę 4 lata temu karciankę pt. Big Deal (lub, jak kto woli, Grandpa Beck’s Cover Your A$$ets) na rynku polskim. No i teraz dzięki G3 to my – gracze – możemy się przekonać, czy łatwiej jest zarobić pierwszy milion, czy go ukraść.
Big Deal to kolejna gierka z serii „małopudełkowych” od wydawnictwa G3, przeznaczona dla 2 do 6 graczy w wieku lat 8+, z czasem rozgrywki 30 minut (co by się zgadzało chyba jedynie w wariancie 2- i 3-osobowym).
Grafiki na kartach są bardzo ładne, stylowe i, jak dla mnie, całkiem klimatyczne, podobnie zresztą jak instrukcja. Jedyne, co mi się nie podoba, to obcojęzyczne napisy na kartach (nawet mimo że nie mają one absolutnie żadnego znaczenia, a gra jest całkowicie niezależna językowo). Warto też zwrócić uwagę, że do pudełka dodano tekturkę rozdzielającą karty na dwie kupki, co również mi przypadło do gustu, mimo znikomego znaczenia praktycznego w przypadku akurat tej gry. Ogólnie więc stronę graficzną i wykonanie oceniam bardzo wysoko, czyli na 9/10. Przejdźmy do zasad.
Celem w grze jest zdobycie miliona dolarów. Gracz, który uzyska jako pierwszy minimum taki majątek, wygrywa partię (oczywiście jeżeli w tej samej rundzie majątek kilku graczy przekroczy wartość 1 mln dolarów, wygrywa ten który uzbierał najwięcej). Rozgrywkę rozpoczynamy z czterema lub pięcioma kartami na ręce (zależnie od ilości graczy). Rzeczone karty przedstawiają dobra, które staramy się zgromadzić. Ambaras jednak w tym, że aby te karty wystawić do swojego majątku, musimy uzbierać ich parę (ni mniej, ni więcej), a takową możemy utworzyć jedynie z kart na ręce lub z karty na ręce i wierzchniej z kart odrzuconych. Kiedy już takową parę uzbieramy i wystawimy przed siebie, żeby się nią pochwalić, musimy jeszcze wziąć pod uwagę, że ktoś może nam ten majątek podwędzić, zagrywając na nas kolejną kartę pasującą do zestawu lub jokera (w tej grze jest to złoto lub srebro, które jak wiadomo pasują do wszystkiego). Na szczęście możemy się przed taką próbą kradzieży bronić, zagrywając kolejną kartę do tego zestawu i na dodatek powiększając swój majątek o kartę wykorzystaną przez „złodzieja” (no, chyba że on nas znowu przebije). Dobra w naszym majątku możemy zabezpieczyć przed kradzieżą kładąc na nie kolejne dobra powiększające stan naszego posiadania (o ile zdążymy to zrobić zanim ktoś spróbuje nam je ukraść). Oczywiście kraść możemy i my, wszak tutaj każdy sposób na powiększenie majątku jest dobry, a zasadzenie się na czyjąś własność wydaje się być w BD sposobem najlepszym. Ostatecznie kiedy nie możemy już nic zrobić, pozostaje nam wymienić jedną z kart na ręce na nową.
Gramy tak aż skończy się runda (czyli wyczerpie stos kart do dobierania lub skończą się wszystkim możliwości ruchu), po czym podliczamy majątek. Rund gramy tyle, ile potrzeba dla zgromadzenia przynajmniej przez jednego z graczy miliona dolarów (czyli w 2 graczy – około 2/3, a w pełnym składzie mniej więcej 5 lub 6).
Miałem okazję zagrać w Big Deal w każdym możliwym składzie osobowym. Z tych rozgrywek mam sporo przemyśleń, niestety głównie negatywnych.
Po pierwsze gra słabo się skaluje. W dwie osoby rozgrywka jest po prostu nudna, a jeżeli jednemu z graczy wyjątkowo nie idzie karta, to na dodatek frustrująca. Na szczęście z każdym kolejnym graczem wrażenie się poprawia i w składzie 5–6 osobowym jest już całkiem nieźle, a pech w dociąganiu kart tak nie doskwiera.
Po drugie rozgrywka do miliona (czyli według zasad) po prostu się dłuży (tu z kolei im mniej graczy, tym szybciej) i z lekkiej chwilówki BD staje się godzinną partią. Dlatego my często poprzestawaliśmy na podliczeniu wyników po jednej rundzie.
Po trzecie gra po prostu jawnie zrzyna zasady z podwórkowego „Złodzieja”. Nie mam nic przeciwko czerpaniu z jakichś wzorców, ale to już dla mnie lekka przesada.
Po czwarte gra jest megalosowa, prawie całkowicie pozbawiona szerszej decyzyjności, nie mówiąc już o planowaniu z wyprzedzeniem. W większości sytuacji też jedynie przypadek decyduje czy mamy możliwość skutecznie odeprzeć zakusy innych graczy na nasze karty, czy nie. Jedyne znaczące decyzje podejmujemy w kwestii momentu wykorzystania wartościowych jokerów, ale i tutaj nie możemy być pewni, czy los nie spłata nam figla. Krótko mówiąc, zazwyczaj gramy po prostu to, na co pozwalają nam dobrane na rękę karty i tyle. A że pozwalają nam zazwyczaj na jeden, góra dwa sensowne posunięcia, to już inna sprawa.
Jedyny słuszny wniosek z powyższego opisu to taki, że gra jest słaba, trzeba omijać ją szerokim łukiem, odwracać wzrok, kiedy widzimy ją na półce sklepowej i uciekać kiedy znajomy wyciąga ją z plecaka i próbuje nam zaproponować partię… No, właśnie nie do końca. Dziwne to, ale wszyscy z którymi grałem (przynajmniej w składach 4+) bawili się przy niej bardzo dobrze. Big Deal dawał ludziom radość! I to zarówno geekom, jak i nie-geekom! I nawet, jeżeli była to tylko radość ze złośliwej kradzież kart czy udanej zemsty za taki czyn, to jednak właśnie to – dobra zabawa – jest przecież w grach najważniejsze. I dlatego, mimo że chciałem dać Big Deal 4/10, nie mogę. Zostałem przegłosowany. Ta dobra zabawa ugrała dla BD dwa punkty. Ostatecznie daję więc 6/10, czyli: „tu mamy już jakieś konkretne zarzuty do gry. Może nadal być fajna i dawać satysfakcję, ale… ale jest jakieś zasadnicze „ale” [a nawet kilka – przyp. ŁT]. Ostatecznie warto się jej jednak bliżej przyjrzeć, bo ma dużą szansę spodobać się pewnej grupie odbiorców [do której ja akurat nie należę – przyp. ŁT].
Ps. Dziękuję redakcyjnej koleżance Joasi za poratowanie aparatem fotograficzne i udokumentowanie naszych wspólnych partii.
Złożoność gry
(3/10):
Oprawa wizualna
(9/10):
Ogólna ocena
(6/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Do tej gry mamy konkretne zarzuty. Może być fajna i dawać satysfakcję, ale… ale jest jakieś zasadnicze „ale”. Ostatecznie warto się jej jednak bliżej przyjrzeć, bo ma dużą szansę spodobać się pewnej grupie odbiorców.
Kolega redakcyjny Łukasz dba o poprawność językową – co zresztą mu się chwali. Będąc młodą (stażem) a niepoprawną politycznie redaktorką nadmienię, że podwórkowa wersja Big Deal zwie się bardziej dosadnie: „Podpierdalacz” ;)
Gra się zwykłą talią kart (a właściwie zwykłymi taliami – im więcej tym lepiej) a ponieważ nie jesteśmy ograniczeni od góry ilością talii to nie jesteśmy również ograniczeni liczbą osób – bywało, że grałam w 8 czy 9…. różnice są niewielkie – praktycznie w punktowaniu (w Big Deal o ile pamiętam są karty warte 5, 10, 15 i 20,000 $, oraz dwa rodzaje Jokerów – złote i srebrne za 50 i 25 tys., zaś w wersji karcianej Jokera jest tylko jeden rodzaj – za 50 a reszta punktacji jest dość ruchoma, w zależności od podwórka ;) u mnie Asy liczyły się za 20 pkt, od Króla do 8 po 10 pkt. i od 7 do 2 po 5 pkt). To była gra mojego dzieciństwa (w sam raz na Planszówkowe Wyzwanie 2015 ;))