Oath of the Brotherhood upatrzyłem sobie na Targach Essen opierając się jedynie na kilku grafikach dostępnych wówczas w sieci i znalezionym na BGG komentarzu, że gra to taki worker placement przypominający Epokę Kamienia. Moja podświadomość odczytała te informacje mniej więcej tak: „lekka, nieskomplikowana, niezależna językowo gra rodzinna z ładną oprawą graficzną, w której możemy trochę pokombinować, ale generalnie para z uszu nam nie poleci tudzież paznokci obgryzać nie będziemy”. Dzięki uprzejmości kilku osób już niecały tydzień po Targach gra z niemieckiego miasteczka przywędrowała do mojego mieszkania i mogłem zweryfikować moje wyobrażenia o niej z planszową rzeczywistością.
Tak więc Oath of the Brotherhood to gra przeznaczona dla dwóch do pięciu graczy w wieku od lat 12 wzwyż. Czas rozgrywki jest oznaczony jako około 60 minut. Tutaj pierwsza moja uwaga. Grałem w OotB kilka partii, ale tak się zdarzyło, że jedynie w składach 3- i 5-osobowych. Pomijając pierwsze partie, kiedy ludzie przyzwyczajają się do zasad, to w składzie trzech graczy można spokojnie zejść do godzinki, a nawet nieco niżej. Ale jak to zrobić grając w pięcioro, to ja bladego pojęcia nie mam. Nie dość, że jest więcej graczy i wykonują oni większą ilość ruchów, to jeszcze liczba rund skacze z 7 w składzie 2–3 osobowym do 10 w składzie 4–5 osobowym. Pierwsza partia zajęła grubo ponad dwie godziny, ale i żadna z kolejnych nie zeszła też poniżej 100 minut.
Zasady OotB są faktycznie w miarę proste i mimo że w sieci nie ma jeszcze polskiej instrukcji, nawet osoby przeciętnie znające angielskie nie powinny mieć problemów z ich zrozumieniem i przyswojeniem.
Fabularnie gracze mają za zadanie wkupić się wraz ze swoją załogą w szeregi bractwa, a żeby tego dokonać, muszą okazać się najlepsi podczas wykonywania zleconych przez bractwo zadań, w praktyce zaś wygrywa ten, kto zdobędzie najwięcej punktów zwycięstwa, a te dostajemy za wykonywanie otrzymanych kart misji. Misje z kolei polegają na dostarczeniu do bractwa określonej ilości konkretnego rodzaju dóbr, jak ekwipunek, sprzymierzeńcy, zaopatrzenie czy dublony. Przypomina to z lekka scenariusze początkowych questów z kultowych rpgów komputerowych, jak Gothic, Wiedźmin czy Risen 2, gdzie musimy wyłapać 10 owiec, które uciekły z gospodarstwa, zabić 12 dzików pustoszących pole, czy zebrać 20 elementów zagubionego towaru dla kupca. Patrzymy na mapę, widzimy gdzie należy pójść, by wykonać zadanie, przenosimy się tam, odwalamy robotę, a później wracamy do zleceniodawcy po nagrodę i punkty doświadczenia.
W OotB wygląda to z grubsza bardzo podobnie. Na początek dostajemy jedną misję na rękę, wykładamy 3 dostępne w danej turze w Bractwie, rozkładamy towary na Czarnym Rynku, umieszczamy kartę najemnika w Tawernie i możemy rozpocząć. W swojej turze gracz bierze jednego ze swoich ludzi, kładzie go na jedno z dostępnych na planszy miejsc i wykonuje związaną z nim akcję, np. na Moście pobiera dwa dublony,w Kuźni bierze żeton ekwipunku, w Tawernie może zatrudnić najemnika, a w Bractwie wykonuje misję (czyli oddaje zgromadzone dobra) i/lub pobiera nową. Na początku na planszy dostępnych jest 10 lokacji, później korzystając z Wodospadu możemy odkryć nowe (ostatecznie może być ich na planszy 20). Większa część lokacji ma miejsca na dwóch piratów, którzy mogą z niej skorzystać podczas jednej tury (pozostałe mają tylko jedno miejsce). W przypadku jednak kiedy chcemy skorzystać z lokacji, na której przebywa już pirat z załogi innego statku, musimy z nim walczyć, co w większości wypadków kończy się po prostu utratą 1 punktu wytrzymałości (możemy się przed tym uchronić, gdy posiadamy w ekwipunku piracką szablę), a kiedy ta spadnie do zera, nie możemy już się dostawiać, dopóki nie uda nam się zwiększyć jej poziomu. Ciekawym elementem wzbogacającym dość sztampową rozgrywkę jest sposób wykorzystania zbieranych podczas misji dóbr. Otóż wszystko, co zbierzemy na potrzeby misji, możemy przed oddaniem do bractwa wykorzystać do wspomożenia naszych bieżących działań. Przykładowo zdobywając żeton ekwipunku, możemy go położyć na jednym z czterech dostępnych na planszy naszego kapitana miejsc na ekwipunek i np. nie płacić za dostawienie naszego marynarza do lokacji, na której stoi już ludzik z inne ekipy (jeżeli wybierzemy wspomnianą wcześniej szablę) lub podejrzeć 3 karty akcji przed wyborem jednej z nich, kiedy korzystamy z lokacji Plaży i mamy w ekwipunku sekstant. To samo możemy uczynić z żetonami sprzymierzeńców czy zaopatrzenia.
Runda kończy się, kiedy każdy rozstawi wszystkich swoich piratów na planszy, natomiast gra dobiera końca po 7 lub 10 rundach. Wówczas do punktów zdobytych w trakcie wykonywania misji doliczamy punkty za największą liczbę posiadanych dublonów, najemników, wykonanych zadań czy największą wytrzymałość i wyłaniamy zwycięzcę.
Jak przypuszczałem Oath of the Brotherhood okazała się lekką, raczej rodzinną produkcją, która spokojnie może posłużyć do wprowadzenia nowych graczy w mechanikę worker placement. Wykonanie elementów jest całkiem porządne, a grafiki (raczej w stylu wspomnianego Risena 2 niż Piratów z Karaibów) ładne i klimatyczne. Tytuł posiada nieskomplikowane zasady i dobrą skalowność (poza tym niezbalansowanym czasem rozgrywki). Negatywna interakcja ogranicza się do szybszego zajmowania miejsc na planszy (głównie chodzi tutaj o lokację Bractwa, w którym pobieramy i rozliczamy misje), a losowość do dociągania w ciemno kart akcji i wykładania lokacji (resztę kart dobieramy z jawnych). Wszystko to spowodowało, że gra się podobała moim współgraczom i nie przeszkadzał im nawet długi czas rozgrywki w pełnym składzie osobowym.
Z drugiej jednak strony nie mamy w tym tytule nic nowego, ciekawego czy zaskakującego, a mi powtarzalność wykonywanych czynności dokuczała nawet w przeciągu tej samej partii. Nie mamy tu do wygenerowania jakiś super kombosów, nie układamy wymyślnych strategii, nie mamy wielu dróg do zwycięstwa, po prosu bierzemy misję i idziemy tam, gdzie możemy dostać potrzebne do jej zrealizowania elementy. Z tych powodów nie wydaje mi się, żeby gra była jakoś specjalnie regrywalna. Mimo że pojedyncza partia potrafi być całkiem przyjemna, ja będę grał w OotB od wielkiego dzwonu, raczej nie z własnej inicjatywy, a na sugestię kogoś ze znajomych.
Gra jest w niewielkim stopniu zależna językowo, bo poza instrukcją angielskie napisy znajdziemy jeszcze na kartach akcji. Myślę jednak, że skala tej zależności nie jest większa niż np. w Dominionie i dla większości graczy nie powinno to być żadną przeszkodą.
Złożoność gry
(4/10):
Oprawa wizualna
(8/10):
Ogólna ocena
(7/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Dobry, solidny produkt. Gra może nie wybitnie oryginalna, ale wciąż zapewnia satysfakcjonującą rozgrywkę. Na pewno warto ją przynajmniej wypróbować. Do ulubionych gier jednak nie będzie należała.