Gra o wiecznie zmieniających się zasadach. Przyznam się, że kiedy po raz pierwszy usłyszałam to hasło byłam zarówno zaciekawiona jak i niedowierzająca – to nie ma prawa działać. Okazało się jednak, że nie taki diabeł straszny jak go malują. Najważniejsze, że istota gry się nie zmienia: dobieramy karty, zagrywamy karty i próbujemy wygrać, czyli spełnić obowiązującą regułę. Co się zatem zmienia? Otóż karty, które zagrywamy mogą:
- zmieniać warunek zwycięstwa (karty celu)
- zmieniać ilość dobieranych i/lub zagrywanych kart (karty zasad)
- wprowadzać różne dodatkowe zasady jak np. limity, warunki zwycięstwa, warunki dobierania i zagrywania kart
- umożliwić wykonanie jakiejś akcji (np. dobranie i zagranie kolejnych kart)
- pozostawać przed nami na stole w postaci fantów (zwykle wymagane do zwycięstwa) i zonków (zwykle uniemożliwiają/utrudniają zwycięstwo)
Zmienia się więc sposób w jaki możemy wygrać oraz ilość kart jakimi dysponujemy. Zmienia się nieustannie, bo co prawda wyjściowo zaczynamy od dobrania jednej karty i zagrania jednej, ale już po kilku kolejkach ta ilość diametralnie się zmienia i na dobrą sprawę trudno jest nawet rozegrać swoją turę tak, aby nic z obowiązujących zasad nie zmienić.
Fluxx
Różnych tematycznych wariantów tej gry jest od groma i jeszcze trochę. Batman, Gwiezdna Flota, świat Lovecrafta, Zombie, Monty Python a nawet Czarnoksiężnik z Krainy Oz. Nie wszystkie są rzecz jasna dostępne po polsku, a jest to ważne, bo gra jest mocno zależna językowo. Black Monk – poza zwykłym Fluxxem – wydał Zombi i Cthulhu, ale zacząć zabawę warto od wersji podstawowej. W tej wersji nie ma żadnych dodatkowych, bardziej lub mniej tematycznych kart – są tylko
- cele, które określają jakie fanty trzeba przed sobą posiadać, aby wygrać
- zasady, które zmieniają reguły dobierania i zagrywania kart
- akcje, które umożliwiają manipulację kartami (w tym również dodatkowe zagrania)
- oraz fanty, które potrzebne są do zwycięstwa
i nic więcej. Zasady są proste, tekst na kartach łatwy do opanowania. Niewielka liczba rodzajów kart (raptem cztery) sprawia, że zasady doboru / zagrywania kart zmieniają się dość często a wczytywanie się w tekst na kartach nie jest uciążliwe – po paru partiach mniej więcej wiemy czego się spodziewać – wystarczy rzucić okiem i po prostu grać.
Zombie Fluxx
Zombie Fluxx – jak nietrudno się domyśleć – obdarza nas dodatkowymi kartami: kartami Zombie. Są to tzw. zonki – karty, które w podstawowych zasadach (które – jakżeż mogłoby być inaczej – można zmienić) uniemożliwiają zwycięstwo. Zagrywa się je automatycznie, tzn. nie liczą się do limitu zagranych kart: wyciągasz z talii zonka => kładziesz go przed sobą i ciągniesz dalej jak gdyby nigdy nic. Co za tym idzie (za tymi zonkami oczywiście) w talii znajduje się sporo kart akcji, zasad i celów, które uwzględniają istnienie zonków / Zombie.
Wydawałoby się, że to wariant dla miłośników żywych trupów. Zapewne też. Ale przyznam szczerze, że ja nieumarłych omijam szerokim łukiem i nawet dobra mechanika nie potrafi mnie przyciągnąć – jednak we Fluxxie Zombie mi nie przeszkadzają. Grafiki nie są nachalne a komiksowa kreska sprawia, że da się brzydoty tych umarlaków nie zauważać, a nawet potraktować ją z humorem. Ja w nich nie widzę trupów – to karty, które (zazwyczaj) przeszkadzają wygrać (choć czasem wręcz przeciwnie), karty, które po prostu urozmaicają rozgrywkę. Żeby było ciekawiej – mamy ich kilka rodzajów: Zombie, Para Zombie, Zombie Trio, Zombie Kwartet, Larry Zombie – każdy ma trochę inne działanie, ale każdy pojawia się nam na stole niezależnie od naszej woli i z reguły zwiastuje kłopoty…
Cthulhu Fluxx
Cthulhu Fluxx jest jeszcze bardziej rozwiniętą wersją. Już w Zombi dostaliśmy zonki i – o czym nie wspomniałam – antycel (karta, która podobnie jak karty celu określa warunek końca gry – ale nie warunek zwycięstwa, lecz porażki. Tak, gdy w grze jest aktywny antycel wszyscy gracze mogą przegrać. Wygrywają Zombie!). W Cthulhu pojawia się więcej kart antycelów. W tej wersji również mamy do czynienia z zonkami – to Wielcy Przedwieczni albo takie nieszczęścia jak Koszmary czy też Metamorfoza, które przyklejają się do fantów lub badaczy. A właśnie – w Cthulhu dodatkowo operujemy znacznikami zagłady, znacznikami ratunku (które neutralizują zagładę) oraz znacznikami badaczy (tak oznaczone fanty często mają jakąś specjalną zdolność). Przy czym nie zawsze jest tak, że zagłada występuje w parze z zonkiem – trafiają się również fanty ze znacznikami zagłady.
Jeśli komuś wydaje się to mało skomplikowane to uprzejmie informuję, że w Cthulhu otrzymujemy także Niespodzianki – zazwyczaj karty negatywnej interakcji, które można zagrywać także poza swoją turą. Zazwyczaj, bo jedna z kart, jeśli dobrze pamiętam, zagrana podczas własnej tury powoduje utratę następnej kolejki…. Zapytać by można – a po co zagrywać podczas własnej tury? a bo czasem nie da się inaczej – np. jeśli jedna z zasad mówi, że musisz zagrać wszystkie karty z ręki….
Wrażenia
Pierwszy raz we Fluxxa (w podstawowego Fluxxa) zagrałam gościnnie, na spotkaniach rodzinnych Zgrany Wawer. Spodobał mi się, więc postanowiłam się nim zainteresować bliżej – jako sympatyk prozy Lovecrafta – dokładając do niego klimat Cthulhu. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że nie jest to ta sama gra – że zarówno Zombie jak i Cthulhu to reimplementacje w znaczny sposób rozszerzające pierwotną wersję. Wszystkie jednak mają pewne wspólne cechy:
- są zabawne i dynamiczne (moje dzieci uwielbiają tę grę w każdej odsłonie),
- szalenie losowe (do tego stopnia, że nie dorobiłam się żadnej sensownej strategii)
- mocno zależne językowo
- zaskakujące w przebiegu – każda partia jest inna
- i dobrze się skalują
Jakiś czas temu krytykowano Red7, że to gra samograjka *). Tych co tak twierdzą zapraszam do Fluxxa. Tutaj dopiero nie ma na nic wpływu! Jak nie zdać się na los, kiedy trzeba wyciągnąć 2 karty i je wszystkie zagrać? albo gdy obowiązuje zasada, że należy się zgrać ze wszystkich kart? Oczywiście, decyzje są do podjęcia, ale nijak mają się one do wygranej – chyba, że da się osiągnąć cel w danej turze. Nie znaczy to jednak, że gra jest zła i że nie bawi! Jest dużo interakcji (tej negatywnej rzecz jasna), jest dynamicznie (w jednej chwili zasady potrafią się zmienić o 180 stopni) i daje sporo frajdy.
Ma też niestety wady. Pierwsza, o której już wspomniałam, to losowość. Jako przerywnik jest zabawna, lajtowa i poprawia humor – ale na dłuższą metę jednak frustrująca z powodu poczucia bezradności. To gra, która może trwać 40 minut, ale może też się skończyć po kilku turach. Taki nieoczekiwany koniec spotykał nas … nieoczekiwanie często ;)
Druga wada to ilość tekstu. Z założenia to gra imprezowa – i jako taka jest w stanie obronić się przed zarzutem losowości – jednak kiedy przychodzi Ci przeczytać tekst na 10 kartach (i na dodatek jeszcze go jakoś ogarnąć) to traci charakter imprezowy. Z tego powodu wolę podstawowego Fluxxa – mniej różnorodności, szybciej oswajamy się z treścią => mniej przestojów w grze. Jednak zarówno Zombie jak i Cthulhu trzeba docenić za rozszerzenia – to dla tych, którym Fluxx się spodobał, którzy przegrali już wiele partii i potrzebują dodatkowych wrażeń. Zmiana talii to jak gra w podstawkę z roszerzeniem. Do tego warto zauważyć, że – jeśli komuś będzie mało – wszystkie talie można ze sobą łączyć.
To gra zabawna, ale też wkurzajaca. Pierwsze zetknięcie było super. Moim dzieciom też się spodobała. Jednak po pewnym czasie zaczęła mnie męczyć. Partii nie odmówię, z dziećmi chętnie grywam (byle nie dwie partie pod rząd), ale z własnej woli zazwyczaj sięgam po coś innego. Trudno ją jednoznacznie ocenić, bo z jednej strony nie sposób jej odmówić innowacyjności. Jednak mega losowość i konieczność ciągłego wczytywania się w tekst dość poważnie obniżają na komfort gry. Nie musi się wszystkim spodobać, ale na pewno znajdzie uznanie pod niejednym dachem. Warto ją jednak wypróbować, bo a nóż będzie to właśnie wasz dach?
*) Moim zdaniem zupełnie niesłusznie
Złożoność gry
(3/10):
Oprawa wizualna
(7/10):
Ogólna ocena
(6.5/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Do tej gry mamy konkretne zarzuty. Może być fajna i dawać satysfakcję, ale… ale jest jakieś zasadnicze „ale”. Ostatecznie warto się jej jednak bliżej przyjrzeć, bo ma dużą szansę spodobać się pewnej grupie odbiorców.