Kto z Was nie chciałby pojechać do Las Vegas, rozbić bank w tamtejszym kasynie (a najlepiej w sześciu), a następnie wrócić do domu z kilkuset tysiącami dolarów w kieszeni? Niestety Vegas leży daleko, podróż jest droga, a w kasynie częściej pieniądze się traci niż zdobywa. Dużo mniej bolesne i bardziej bezpieczne dla naszego portfela jest wyciągnięcie na stół gry Rudigiera Dorna – Las Vegas i porzucanie sobie kostkami przy stole z naszymi przyjaciółmi lub rodziną. Może i wygrana nie jest tak satysfakcjonująca jak zgarnięcie kilkudziesięciu tysięcy dolarów w kasynie, ale gra się naprawdę przyjemnie.
Las Vegas to gra nie tak znowu nowa, bo wydana w 2012 r. przez Ravensburgera. W tym też roku dostała nominację do prestiżowej nagrody Spiel des Jahres ostatecznie ulegając jednak Królestwu w Budowie. Dlatego więc piszemy o niej dopiero teraz. Ano z tego powodu, że w zeszłym roku Ravensburger wydał jej polską (a w zasadzie polsko-czesko-słowacko-węgiersko-rumuńską) wersję i obecnie gra jest bez problemu dostępna w rodzimych sklepach. Postaram się więc w tej recenzji odpowiedzieć na pytanie czy warto jest się nią zainteresować, komu może się spodobać, jakie ma zalety i wady.
Zawartość pudełka Las Vegas to 40 kości w pięciu barwach (1 kolor na gracza), 6 planszetek kasyn ponumerowanych od 1 do 6 oraz talia kart (pieniądze i znacznik pierwszego gracza). Wnętrze zdobi jeszcze śliczna plastikowa wypraska, która niweluje rażenie pustki w pudełku. Choć mając na względzie ilość kości i dobrą jakość wykonania elementów, trzeba przyznać, że cena gry (około 75-80 zł) nie jest zła.
Rozgrywka w Las Vegas jest baaardzo prosta. Tak prosta, że w kilka minut wytłumaczyłem ją 5-latkowi. Po rozłożeniu 6 kasyn dokładamy do nich gotówkę aż suma banktontów przy kasynie wyrówna lub przekroczy 50 tys. dolarów. W swojej turze rzucamy kośćmi jakie nam zostały i przypasowujemy wszystkie z jednym, wybranym przez nas numerkiem do odpowiedniego kasyna. Dołożyć możemy zarówno do kasyna, w którym nie ma jeszcze kości, jak i do kasyna, w którym są już kostki nasze lub przeciwnika. Jedynymi ograniczeniami są numerki na kasynach i reguła, że musimy dołożyć wszystkie kości z danym numerkiem. Po tym jak wszyscy gracze rozdzielą swoje zasoby, dokonujemy podziału gotówki w każdym z kasyn. Zaczynamy od tego, że remisujący gracze (mający taką samą liczbę kostek na kasynie) nie biorą udziału w podziale łupów. Pozostali natomiast dzielą gotówkę zgodnie z przewagą na danej planszetce, tzn. osoba, która ma najwięcej kości bierze najwyższy banknot, druga kolejny nominał, itp. Jeżeli banknotów w kasynie jest więcej niż graczy posiadających tam swoje kości, niewykorzystane banknoty przepadają. Tak gramy 4 tury, po których liczymy, który z graczy zgromadziła najwięcej gotówki. Dodam jeszcze, że przy 2-4 osobach możemy zagrać wariant zaawansowany, przy którym wprowadzamy do gry wirtualnego gracza, a jego kości rozdajemy po równo pozostałym uczestnikom partii.
W mojej opinii tą grę zdecydowanie warto mieć w zasobach. Jest prosta, szybka, krótka i niezwykle wciągająca. Ma mało abstrakcyjny i dobrze dopasowany do mechaniki temat, czym można zachęcić osoby nie grywające zazwyczaj w gry planszowe. Setup i tłumaczenie zasad trwają dosłownie chwilę. Nie mamy tu kart, których symbolikę należy objaśniać, nie mamy tak abstrakcyjnych dla nieplanszókowiczów pojęć, jak akcje, deck, ręka i discard, planszetka czy meeple. Po prostu rzucamy kośćmi, wybieramy jeden numerek i wszystkie kotki z tą liczbą oczek kładziemy na odpowiadającym im kasynie. Chcemy zdobyć przewagę nad innymi graczami w liczbie kości leżących na kasynie, bo wtedy bierzemy pieniążki. Tyle powinno wystarczyć do rozpoczęcia rozgrywki. Po chwili starczy dodać, że remisy spadają, że gra trwa 4 rundy i że wygrywa gracz z największą ilością gotówki. I wszystkie zasady mamy z głowy. Naprawdę wydaje mi się, że dawno nie tłumaczyłem dorosłym ludziom taką prostej gry. Przy zasadach Las Vegas nawet reguły ostatnio opisywanych przeze mnie niQczemnych wydają się dosyć skomplikowane. Bardziej od prostych zasad cieszy jednak to, że przekładają się one na niezwykle wciągającą i emocjonującą rozgrywkę.
W grze występuje spora losowość, ale nawet mimo tego, szczególnie w wariancie zaawansowanym, można doszukać się niezwykłej jak na fillerka czy lekką grę rodzinną głębi. Można grać ostrożnie, zabezpieczając interesujące nas kasyna dużą ilością kości, można starać się obstawić jak najwięcej kasyn, pojedynczymi kostkami zwiększając liczbę swoich tur i licząc na upolowanie większej ilości zdobyczy, można próbować skorzystać z wzajemnego zniwelowania się kostek innych graczy i zdobyć wysoki banknot minimalnym nakładem. Można „wykrwawiać” przeciwników kośćmi neutralnymi i zmuszać ich do inwestowania w jedno kasyno samemu obstawiając pozostałe. Istotne jest, żeby uważnie obserwować innych graczy, odpowiednio szacować własne poczynania i dobrze zarządzać swoimi kośćmi. Oczywiście nieraz przypadek zadecyduje za nas, nie dając nam wyboru gdzie umieścimy nasze kości, ba czasem nawet popsuje nam misterne plany, ale są to zazwyczaj drobne niedogodności w morzu inwestycji jakie robimy.
Interakcja w Las Vagas jest duża – jak przy każdej grze typu area conrtol. W trybie podstawowym nie odbieram jej jako interakcji negatywnej – po prostu każdy walczy o swoje. Co innego jednak w trybie zaawansowanym, bo zagrywając neutralne kości bardzo często chcemy spowodować po prostu, żeby przeciwnik czegoś nie wziął nie osiągając przy tym samemu żadnego zysku (abstrahuję w tym miejscu od koncepcji, że każda strata przeciwnika to mój zysk). Las Vegas skaluje się dobrze niemal w każdym składzie, pomijając podstawowy tryb dwuosobowy (bez neutralnych kości), gdzie strefy wpływu zostają najczęściej podzielone i końcowe zwycięstwo zależy już przede wszystkim od fartownych rzutów kośćmi. W składzie 3 osób zdarzają się natomiast sytuacje z gatunku „gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta”, ale rozkładają się one w przekroju całej partii mniej więcej po równo, więc u nas nikt na nie specjalnie nie narzekał. Jeżeli chodzi o czas rozgrywki, to pudełkowe 30 minut zazwyczaj starczy na rozegranie całej partii, natomiast w mniejszych składach potrafi ona trwać nawet o połowę krócej.
Podsumowując, ja bardzo się cieszę, że do mojej kolekcji trafiło Las Vegas. Jest to bardzo fajna, niezwykle prosta w zasadach i, co tu dużo mówić, klimatyczna gra dla osób początkujących lub nawet nie grających w planszówki, więc z pewnością będę ją zabierał na wszystkie wyjazdy będąc spokojnym, o to, że zachęcę do partyjki inne osoby, bez względu na ich wiedzę czy sympatię do gier planszowych. A jak już ich przekonam to powinno być z górki, bo gra naprawdę wciąga, budzi sporo emocji i często nie pozwala oderwać się od stołu. Las Vegas to nie przemyślane strategie, mnóstwo decyzji, wiele dróg do zwycięstwa. To po prostu masa dobrej, nieskrępowanej, nieskomplikowanej i nieraz nieco chaotycznej zabawy. Jeżeli tego w grze planszowej szukacie to ten tytuł naprawdę polecam.
Złożoność gry
(2/10):
Oprawa wizualna
(7/10):
Ogólna ocena
(8/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Bardzo dobry przedstawiciel swojego gatunku, godny polecania. Wady mało znaczące, nie przesłaniające mocno pozytywnego odbioru całości. Gra daje dużo satysfakcji.
Warto chyba bardziej wyeksponować najbardziej perfidną zasadę gry, związaną z remisami. Otóż w przypadku, gdy np. dwóch graczy umieściło w jednym z kasyn po 4 kostki, a trzeci tylko jedną, to właśnie ten trzeci otrzymuje główną nagrodę, a pozostali nic nie dostają.
Ta informacja jest w tekście, zarówno w opisie reguł („Zaczynamy od tego, że remisujący gracze (mający taką samą liczbę kostek na kasynie) nie biorą udziału w podziale łupów.”) jak i w podsumowaniu (chociażby „można próbować skorzystać z wzajemnego zniwelowania się kostek innych graczy i zdobyć wysoki banknot minimalnym nakładem”), choć może niezbyt dosadnie :)
Ale zgadzam się, ta reguła to jeden z filarów mechaniki Las Vegas