Bruno Cathala dał się pod koniec ubiegłego roku poznać polskim graczom, jako autor perfekcyjnie wręcz potrafiący rozbudować i dostosować mechanikę starych, klasycznych tytułów do wymogów nowoczesnych gier planszowych, czyniąc je niesamowicie wręcz grywalnymi. Kingdomino stanowiące świetną grę rodzinną jest mocno oparte na zasadach klasycznego domina, natomiast trzon dużo bardziej zaawansowanych Pięciu Klanów stanowi mechanika mankali. Czy Kotostrofa, będąca rozbudowaną wersją Czarnego Piotrusia, prezentuje ten sam poziom, co wspomniane tytuły? Zapraszam do recenzji.
Kotostrofa jest grą z tej samej serii, co recenzowane niedawno przeze mnie Kroko-loko. Małe metalowe pudełko mieści 46 różnokolorowych kart kotów ponumerowanych od 1 do 10. Zwierzaki w trakcie rozgrywki będziemy losować od innych graczy, a następnie parować zgodnie z numerkami lub kolorami. Jedynie dziesiątka, czyli unikalny czarny Kotruś, nie da się połączyć z żadną inną kartą w talii.
Zgodnie z pudełkiem gra przeznaczona jest dla 3-5 osób od 7 roku życia. Instrukcja podaje z kolei, że partia mieści się w granicach jednego kwadransa.
Jakościowo wykonanie gry stoi na tym samym poziomie co wspomniane Kroko-loko. Metalowa puszka z grą jest mała, zgrabna i poręczna. Jakość kart niestety pozostawia trochę do życzenia. Są cienkie więc łatwo je widocznie uszkodzić, co w grze, w której losujemy w ciemno od innych graczy, może komuś „podpowiedzieć” i nieco popsuć rozgrywkę. Pochwalić za to muszę grafiki i nazwy kart. Są dosyć proste, ale nie można im odmówić sporej dawki humoru.
Czarny Piotruś na sterydach.
Zasady Kotostrofy powinny być przystępne właściwe dla każdego, kto grał w dzieciństwie w Czarnego Piotrusia. Przed rozgrywką, odrzucamy odpowiednie karty (jeżeli jest nas mniej niż pięć osób), a resztę rozdajemy graczom. Tura polega na wyciągnięciu karty z ręki gracza przed nami, a następnie odrzuceniu pary lub spasowaniu. Pary możemy tu tworzyć z kart o tym samym kolorze lub o takiej samej wartości. Jeżeli odrzucimy dwie karty o tej samej barwie nasza tura się kończy, jednakże w przypadku, gdy karty mają taką samą wartość, aktywujemy efekt przyporządkowany do danej cyfry. I tak np. odrzucenie pary dwójek pozwoli nam wybrać kartę, którą wyciągnie od nas kolejny gracz, piątek da nam możliwość wręczenia innym graczom po jednym kocie ze stosu kart odrzuconych, szóstek zapewni nam kolejną akcję, a ósemek zmusi przeciwnika do wylosowania od nas aż trzech kotów zamiast jednego.
Runda gry kończy się, jeżeli pozostał już tylko jeden gracz z kartami na ręce, albo wszyscy spasują. Na koniec rundy gracze liczą punkty karne równe sumie wartości kart pozostałych na ręce. Gra trwa dwie rundy, po których zwycięzcą zostaje osoba z najmniejszą liczbą punktów karnych. W przypadku remisu rozgrywana jest natomiast dodatkowa, trzecia runda.
Kotostrofa czy Kotocudo?
Brałem Kotostrofę do recenzji z myślą przetestowania jej na dzieciach w przedszkolu. Niestety, mimo prostych zasad, trudno jest zagrać w tą grę z młodszymi osobami, które nie umieją jeszcze czytać. Zdolności kotów są bowiem kluczową kwestią w rozgrywce, a na kartach nie ma żadnej ikonografii, która mogłaby być pomocna w ich zapamiętaniu. Trzeba więc często korzystać z załączonych kart pomocy, na których poszczególne funkcje są opisane, a z tym 5-latki już nie potrafią sobie poradzić.
Po klapie w przedszkolu zacząłem więc testować grę na dorosłych. Rozegrałem kilka partii, za każdym razem z innymi ludźmi. Osoby, które już znają sporo planszówek nawet nie chciały podejść do drugie rundy. Im gra wydała się nudna. Lepiej było wśród niedzielnych graczy. Ci uznali tytuł za fajny, chociaż też nie na tyle, żeby dać się namówić na kolejną partię.
Grałem w składach trzy- i pięcioosobowym. Pełny skład sprawdził się lepiej. W grze jest sporo interakcji, która odnosi się do wszystkich aktywnych graczy, a rozgrywka nabywa nieco rumieńców, jeżeli możemy zaszkodzić większej liczbie oponentów.
Plusem Kotostrofy jest niedługi czas rozgrywki, który faktycznie można zamknąć w okolicach kwadransa. Dodatkowa runda, w przypadku remisu, to około 5-7 minut dłuższej zabawy.
Czas rozgrywki, oraz wielkość i cena gry szeregują Kotostrofę w kategorii fillerków lub tytułów skierowanych do dzieci w granicach 7-10 lat. Jak się sprawdzi w gronie tych drugich? Nie wiem. Jako fillerek nie spełnia jednak moich oczekiwań. Gra jest monotonna, powtarzalna i pozbawiona emocji. Pomysł ze zdolnościami kart co prawda jest niezły, działa poprawnie i może się na początku podobać, ale nie zapewni jednak Kotostrofie na tyle dużej regrywalności, żeby gra przyciągnęła po raz kolejny do stołu po drugiej czy trzeciej partii. Wobec tak dużej i mocnej konkurencji w podobnej kategorii czasowo-wagowo-cenowej moim zdaniem Kotostrofa może mieć niewielkie szanse na przebicie się do szerszego grona odbiorców szukających lekkiego przerywnika między poważniejszymi tytułami.
Złożoność gry
(2/10):
Oprawa wizualna
(6,5/10):
Ogólna ocena
(5/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Ot, nie mogę powiedzieć, że gra jest zła, ale też nie znajduje w niej niczego takiego, co skłoniłoby mnie, żeby ją polecać, czyli totalny przeciętniak. Sporo istotnych wad wpływających na grywalność. Odczuwalne zalety powodują jednak, że osoby będące fanami gatunku – mogą znaleźć w niej coś dla siebie.