Cosik na kształt świdra… Takie powiedzonko opisuje rzeczy nie pasujące do znanych, typowych kategorii. North American Railways to gra planszowa, ale bez planszy. Zamiast tego mamy dwie talie kart, ale karcianką też nie można jej nazwać. Garść kolorowych znaczników w kształcie lokomotyw i zabawny bloczek z banknotami tworzą zawartość pudełka, które w Essen wyprzedało się bodaj pierwszego dnia. Czy warto było?
North American Railways to gra kolejowa, w której kupujemy udziały w pięciu spółkach. Mając udziały możemy decydować przez jakie miasta nasza spółka poprowadzi swe tory (każde miasto tylko dla jednej spółki, nie ma żadnych krzyżówek). Decyzja co do miast jest o tyle złożona, że dają one zarówno bieżące dywidendy, jak i możliwą potężną wypłatę na koniec gry.
Akcje, dywidendy i premie
Z kolei zakup udziałów jest przymusowy (w pewnym sensie) i możliwy na trzy sposoby. Możemy ufundować spółkę płacąc za inicjujący udział wedle woli. Zwykle korzystniej jest wpłacić sporo, aby spółka mogła te fundusze elastycznie ulokować. Jeśli jednak spółka już istnieje (i ma prezesa), to możemy zaproponować cenę za kolejny udział. Prezes wówczas decyduje, czy pozwolić na transakcję (połowa wartości wpłynie do skarbca spółki, druga do banku) czy sam skorzysta z tej ceny (tym razem druga połowa pieniędzy trafi do oferenta). Wreszcie prezes może kupić udział w swojej spółce za pełny 1000 dolarów.
Ta mechanika stwarza ciekawe możliwości, choć zdecydowanie wolałbym klasyczną licytację. Ważne jest to, że tylko połowa oferowanej ceny (gdy już spółki się zawiązały), wzbogaca skarbiec spółki. Można w ten sposób intrygująco (tak, od intrygi) manipulować możliwościami jakie w fazie inwestycji będą mieli akcjonariusze.
Ponieważ karty udziałów układane są losowo (a do tego dwa udziały zawsze są odkładane do pudełka) w czterech kolumnach, równie ważne jest rozpoznanie opcji „dokopania się” do kolejnych udziałów. Czy jest możliwe, aby spółka którą jestem zainteresowany, w miarę rytmicznie dostała zastrzyk gotówki na kolejne inwestycje? A może niemal w jednej rundzie wyprzedane zostaną wszystkie jej akcje?
Finanse graczy są tajne, ale zupełnie przeliczalne. To oznacza, że można spokojnie przeanalizować, który prezes może pozwolić sobie na zakup za pełny 1000 dolarów, a który może przyjąć zaproponowaną przez innego gracza cenę. Zdarza się, że świadomie proponuje się niską cenę, aby spółka nie mogła za dużo się rozwinąć. A mimo to tanim kosztem zdobyć końcową premię.
Niestety w końcówce ten system się psuje, bo zdarza się, że udział niemal bezwartościowy musi kupić aktywny gracz. A tym samym uwalnia na rynek, już dla swoich przeciwników, znacznie bardziej cenne udziały innych spółek. Wypacza to znacznie rozgrywkę, bo nie ma w zasadzie żadnych możliwości obronienia się przed taką sytuacją.
Rozbudowa sieci
Analogicznie jak udziały, także karty miast rozkładamy w czterech kolumnach. Każde miasto ma trzy ważne parametry. Cena zakupu (od 100 do nawet 900 dolarów!), stała dywidenda (która wypłacana jest co rundę pomiędzy akcjonariuszy) oraz liczba znaków Union Pacific, które wyznaczają końcową premię (w praktyce decydującą o wygranej).
Oczywiście zwykle miasta z największą liczbą tarcz UP dają najniższą (o ile w ogóle jakąkolwiek) dywidendę i są droższe. Jednak Dywidenda jest dzielona na udziały. A premia (tarcza po 100$) wypłacana jest za każdy udział. Stąd walka o te cenne miasta jest zacięta. Choć to raczej walka buldogów pod dywanem. Bo przede wszystkim związana jest z wyrachowanym wykupywaniem kolejnych kart miast, tak aby nie pozwolić konkurencji na zdobycie łakomego kąska. Znów wolałbym licytację, ale w tym segmencie rozgrywki nie zdarzają się raczej tak karykaturalne sytuacje, bo nie ma przymusu kupowania. Oczywiście wredne zagrania jak najbardziej. Mając akcje kilku spółek gracz decyduje którą z nich będzie rozbudowywał. Zatem wydanie funduszy na miasto, które nie da wysokiej premii przeciwnikowi posiadającemu więcej takich udziałów może być całkiem zasadne. Równie celne może być dogadanie się z wspólnikami, aby wykupić miasto blokujące cenną kartę dla nieinteresującej nas spółki.
Jak wygrywać?
A to, na szczęście, nie jest takie proste. Dobrze jest solidnie zasilić spółkę na którą stawiamy, jeśli ją fundujemy. Warto zadbać o bieżące dochody z dywidendy, aby móc kupować kolejne udziały i zwiększać możliwości reagowania naszych spółek. Koniecznie trzeba pilnować, aby tak cenne na koniec gry premie za tarcze Union Pacific trafiły do tych firm, w których mamy najwięcej udziałów. Tyle teorii.
Przeciwnicy mogą reagować przez wrogie wykupywanie akcji. Ten mechanizm, związany z losową dystrybucją udziałów najmniej mi się podoba. Zaczyna inwestycje gracz, który akurat siedzi tam gdzie siedzi. Jeśli jest po lewej ode mnie, to muszę czekać całą kolejkę, aby reagować i poczynić własne zakupy. To bywa mocno frustrujące.
Równie nierealistyczny jest mechanizm wyceniania akcji. Niska cena to pokusa dla prezesa, ale w ten sposób do skarbca trafi mało pieniędzy i może się okazać, że zwyczajnie nie da się za wiele z tym podziałać. Brak licytacji, możliwości zaproponowania innej, lepszej opcji wypacza ideę gry z udziałami.
Mniej podatny na manipulowanie jest rynek połączeń, ale jednak i tu łatwo może dojść do klinczu, gdy spółki mają mało funduszy, a dostępne są tylko droższe miasta. Znów prawo do inwestycji każdego udziałowca, bez oglądania się na innych czy prezesa, pozwala na dość bzdurne zakupy.
Warto?
Z pewnością North American Railways to gra nietuzinkowa. W średniej wielkości pudełku, za wcale nie średnią cenę znajdziemy małą talię kart (i miasta, i udziały są tego samego formatu), trochę drewna i banknoty. Czas rozgrywki – wymuszony zakupami udziałów – jest nadzwyczaj krótki dla tego typu gier (ok. 45 min). Emocje, zwłaszcza w pierwszych partiach, są znaczne, choć wynikają z poznawania zależności wynikających z nietypowych zasad nabywania udziałów i inwestowania w sieć. Policzalność gry, w sensie znajomości możliwości finansowych inwestorów i spółek, sugeruje możliwość opanowania gry, pełnego zaplanowania jej przebiegu. Powinno się to przekładać na wyraźnie lepsze wyniki doświadczonych graczy względem tych dopiero poznających North American Railways. Niestety, nie zawsze tak jest.
Ograniczone możliwości finansowania spółek – połowa ceny akcji zasila skarbiec – generują sytuacje blokowania, zwłaszcza jeśli kolejne udziały nie będą szybko dostępne. Konieczność zakupu udziału (o ile mamy fundusze i dostępne są inne niż wcześniej oferowane udziały) nie rzadko stawia inwestora w sytuacji niekomfortowej, gdy musi kupić to co zostało, a nie to co na początku planował, chciał kupić. Wreszcie bardzo ograniczona podaż akcji (zwykle 6, ale dwie spółki po 5, albo jedna zaledwie 4 akcje!) oznacza, że szczęśliwie kupiony korzystny udział daje nadzwyczajne skoki zysków. Często bez szans na odrobienie tej różnicy przez innych graczy.
Po otwarciu pudełka byłem nieco rozczarowany. Po pierwszych rozgrywkach zauroczony – szybkością partii, pomysłami mechanicznymi, elegancją gry. Po dalszych partiach, niestety, entuzjazm opadł i widzę coraz więcej absurdów, niedoróbek, zgrzytów w mechanice dobrze zapowiadającego się tytułu. Szkoda, że Peer Sylvester nie utrzymał poziomu „Wir sind das Volk”…
Grę North American Railways kupisz w sklepie
Złożoność gry
(5/10):
Oprawa wizualna
(5/10):
Ogólna ocena
(5/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Ot, nie mogę powiedzieć, że gra jest zła, ale też nie znajduje w niej niczego takiego, co skłoniłoby mnie, żeby ją polecać, czyli totalny przeciętniak. Sporo istotnych wad wpływających na grywalność. Odczuwalne zalety powodują jednak, że osoby będące fanami gatunku – mogą znaleźć w niej coś dla siebie.
Odnoszę wrażenie, że to trochę zmieniona wersja Chicago Express – podobna mechanika, ale ta pierwsza wydaje się jednak ciekawsza i dająca więcej możliwości. No i ładniejsza.