Zooloretto trafiło do mnie do recenzji z kilku powodów. Po pierwsze lubię gry rodzinne, które mogę pokazać osobom nie grającym lub mało grającym w planszówki. Po drugie gry Michaela Schachta do tej pory spełniały moje oczekiwania. Po trzecie podoba mi się mechanika Kameleona, na której oparte zostało także Zooloretto. Po czwarte jestem zbieraczem. Lubię coś kolekcjonować, a ostatnio postanowiłem skompletować gry, które zdobyły nagrodę Spiel des Jahres.
Zooloretto zdobyło tytuł najlepszej gry w Niemczech, czyli Spiel des Jahres w 2007 roku, pokonując m.in. 12 Thieves, Arkadia, Yspahana czy wydane w zeszłym roku na polskim rynku Teby. Gry opatrzone znaczkiem SdJ zazwyczaj trafiały w mój gust, liczyłem więc, że nie inaczej będzie tym razem.
Z wieczka trzymanego w rękach pudełka spogląda na nas przeuroczy miś panda. Jego tył (pudełka, nie misia) informuje nas, że gra przeznaczona jest dla od dwóch do pięciu graczy w wieku od 8 lat, a jedna partia powinna zająć nam około 45 minut.
W środku znajdujemy sporo tektury (plansze zoo i znaczniki zwierząt) i trochę drewna (ciężarówki, monety). Ich jakość jest niezła, choć nie najwyższa. Nie przekonała mnie natomiast strona wizualna. Wszystko jest surowe, sztuczne i jakby smutne, a liczyłem, że gra będzie wesoła, kolorowa, pełna detali jak chociażby Przez Afrykę, również wydane przez wydawnictwo G3 (zakładam jednak, że licencja nie obejmowała w tym wypadku zgody na zmianę szaty graficznej).
Zasady były dla mnie o tyle prostsze, że wcześniej miałem dobrze ogranego Kameleona. W swoim ruchu mamy do wyboru jedną z trzech dostępnych akcji, z czego dwie są znane właśnie z karcianki Coloretto. Otóż gracz może albo wyciągnąć z woreczka w ciemno jeden żeton zwierzątka i umieścić go na którymś z wolnych miejsc w jednej z ciężarówek, albo bez losowania żetonu zabrać jeden z dostępnych wozów razem z jej zawartością do swojego zoo. Trzecią dostępną akcją jest akcja z pieniędzmi, w ramach której możemy albo rozbudować zoo albo przegrupować zwierzęta albo pozbyć się niechcianych żetonów albo kupić żeton ze schronu przeciwnika.
Żeby załapać sens gry trzeba jeszcze wiedzieć za co zdobywamy punkty oraz jakie są następstwa akcji zabrania ciężarówki w trakcie rundy. Otóż decydując się na wybór jednej z ciężarówek w czasie naszego ruchu po pierwsze pasujemy do końca rundy. Po drugie musimy od razu rozmieścić leżące na niej żetony (budki i zwierzęta) w naszym zoo. Zwierzęta umieszczamy na wybiegach, a budki z jedzeniem w wyznaczonych miejscach na planszy gracza. Każdy wybieg ma swoją pojemność i może pomieścić zwierzęta jednego tylko gatunku, tak więc jeżeli trafi nam się gatunek, którego nie hodujemy, a nie mamy pustych wybiegów, to musimy umieścić zwierzęta w schronie za co na koniec partii dostaniemy punkty ujemne. Punkty dodatnie (a czasami również monety) natomiast otrzymujemy za zapełnienie wybiegu w całości lub pozostawienie tylko jednego wolnego miejsca, a także za rodzaje posiadanych budek z jedzeniem. Wybiegi, na których nie ma kompletu zwierząt lub brakuje więcej niż jednego zwierzęcia nie punktują, chyba że postawimy koło nich stragany z przekąskami (wtedy klienci przyjdą pod wybieg i coś na nich jednak zarobimy). Gra kończy się wraz ze skończeniem się żetonów w woreczku, a wygrywa osoba, która zdobyła największą liczbę pezetów.
Warto zaznaczyć, że nowa edycja zawiera w pakiecie trzy dodatki – Misia polarnego, Mini zoo i Dodatkowe budynki. Wprowadzają one kilka nowych rozwiązań do przemyślenia w trakcie rozgrywki. Mini zoo to dodatkowy wybieg, na którym możemy umieszczać młode zwierzątka różnych gatunków. Jego zapełnianie przynosi nam dodatkowe źródło gotówki. Zdobycie sympatycznego niedźwiadka polarnego zmniejszy z kolei iloś ujemnych punktów otrzymywanych za żetony w schronie. Jego zdobycie wiąże się jednak z wcześniejszym zapełnieniem największego wybiegu w naszym zoo, przy czym sztuki tej musimy dokonać przed innymi graczami. Inwestycja w dodatkowe budynki wiąże się co prawda z wydatkami lub koniecznością posiadanie w zoo młodych, ale zapewnia też dodatkowe profity, jak np. dodatkowe punty na koniec gry za każdą budkę z jedzeniem / potomstwo, albo ułatwienia przy zapełnianiu wybiegów ze zwierzętami.
Jak przystało na laureatów Spiel des Jahres, Zooloretto jest grą skierowaną głównie do rodzin, mającą na celu popularyzację planszówek i nakłonienie nowych osób do zagłębienia się w nasze hobby. Pomóc mają w tym proste do przyswojenia zasady, niebanalna mechanika oraz wysoka grywalność. Tak jest też w przypadku Zooloretto. Reguły gry łatwo wytłumaczyć nowicjuszom, dzięki czemu tytuł ten może posłużyć za dobry gateway. Sama rozgrywka, mimo że mocno losowa (dzięki dobieraniu kafelków z woreczka) stawia gracza przed dużą liczbą decyzji i wyborów.
Na pierwszy ogień idzie oczywiście szacowanie oferty i dylemat „dociągać żeton czy już zabierać ciężarówkę”. Często wybierając to pierwsze możemy spodziewać się, że ktoś sprzątnie nam dobrą ofertę sprzed nosa. Jeżeli więc dobierzemy żeton musimy postarać się o to, żeby oferta nie była ani zbyt uniwersalna, ani zbyt korzystna dla innych graczy. Szacowanie, obserwowanie wybiegów przeciwników i walka psychologiczna z pozostałymi graczami są tutaj czymś powszechnym. Ja zaobserwowałem dwa modele rozgrywki – graczy, którzy starają się jak najbardziej ułożyć wózek pod siebie oraz graczy, którzy chcą przede wszystkim za wszelką cenę zniszczyć zestawy innym. Generalnie przy tym drugim modelu jest zdecydowanie więcej dyskusji, negatywnej interakcji i podpuszczania. Za to końcowe wyniki punktowe są wyraźnie niższe.
Wybranie ciężarówki również nie kończy naszych decyzji w danej rundzie. Trzeba bowiem jeszcze porozmieszczać ich zawartość. I tu też warto nieraz przyjrzeć się planszetkom innych, chociażby po to, żeby dowiedzieć się czy ktoś jeszcze zbiera dany gatunek, ile zwierząt z tego rodzaju już zeszło, czy jest szansa, że ktoś kupi nasze zwierzę, jeżeli umieścimy je w schronie.
Trzecia opcja – wykorzystanie monet – poza możliwościami stricte wynikającymi z wybranej akcji, jak rozbudowa zoo, kupno pożądanego lub pozbycie się niechcianego zwierzęcia albo przegrupowanie gatunków na wybiegach, daje jeszcze jedną ważną możliwość – przeczekanie kolejki bez dobierania żetonu lub wyboru ciężarówki, co nieraz może korzystnie wpływać na nasze kolejne wybory.
Jak widać – pamiętając, że jest to gra przeznaczona dla początkujących planszówkowiczów i skierowana głównie do rodzin – Zooloretto daje całkiem sporo ciekawych decyzji do podjęcia.
Skalowność gry (poza dopiętym na siłę trybem dwuosobowym) jest całkiem dobra zarówno w trzech jak i w pięciu graczy. Po prostu przy mniejszej liczbie grających zmniejszamy również ilość gatunków występujących w rozgrywce. Najbardziej optymalny wydaje mi się skład czteroosobowy, bo przy komplecie graczy downtime może być już wyraźnie odczuwalny (przynajmniej w mojej partii tak się zdarzyło).
Czas rozgrywki u mnie był nieco dłuższy niż wskazany na pudełku, bo partie, w których uczestniczyłem trwały od 60 do nawet 90 minut przy składzie pięcioosobowym.
Ogólnie Zooloretto zrobiło na mnie pozytywne wrażenie, chociaż nie zaskoczyło niczym, co mogłoby wywołać niespodziewany zachwyt lub emocje. Mechanika była znana mi już z wcześniejszego o 4 lata Coloretto. Wzbogacono ją jedynie o planszę i jedną podstawową akcję związaną z pieniędzmi. Zooloretto zostanie w mojej kolekcji, choć przy tak dużej kolekcji gier rodzinnych, raczej do sporadycznego pogrania (tym bardzie, kiedy posiadam również bardziej kompaktowego i bardziej dynamicznego Kameleona).
Jeżeli jednak Wy gracie lub dopiero zamierzacie grać głównie w gronie rodzinnym i szukacie nieskomplikowanego ale ciekawego tytułu, zapewniającego dużo interakcji podczas rozgrywki, to polecam Wam Zooloretto sprawdzić, bo gra ma dużą szansę spełnić te oczekiwania.
Pingwin (8/10): Dla mnie Zooloretto to legenda. To jedna z pierwszych planszówek, w jaką grałam z moimi dziećmi. Spędziłam nad nią niezliczone godziny i utopiłam masę pieniędzy w dodatkach ;). Przyznam się, że zupełnie nie przeszkadzają mi ilustracje – ale może dlatego, że zetknęłam się z nią lata temu, kiedy takie ilustracje były standardem. Z Coloretto zapoznałam się dopiero później i powiem szczerze, że nie chwyciło mnie za serce – zdaję sobie sprawę z tego, że mechanika ta sama, ale to właśnie do Zooloretto wracam i Zooloretto wywołuje we mnie morze pozytywnych uczuć. Konieczność umieszczania zwierząt na planszy gracza oraz dodatki mocno urozmaicające podstawkę robią swoje. A do tego jeszcze Aquaretto (które można łączyć z Zooloretto, ale raczej tego nie róbcie ;)), które jest niby tą samą ale jednak zupełnie inną. Ech, Zooloretto to gra, która nigdy nie opuści kolekcji, nawet jeśli teraz sięgamy już do niej tylko sporadycznie. Jeśli macie dzieci w wieku 8-12 lat to jest to pozycja typu must have.
Złożoność gry
(4/10):
Oprawa wizualna
(6/10):
Ogólna ocena
(7/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Dobry, solidny produkt. Gra może nie wybitnie oryginalna, ale wciąż zapewnia satysfakcjonującą rozgrywkę. Na pewno warto ją przynajmniej wypróbować. Do ulubionych gier jednak nie będzie należała.
Dlaczego tryb dwuosobowy jest „dopięty na siłę”? Czy rzeczywiście tak źle działa?
Pamiętam, że zaczynałam właśnie od trybu 2-osobowego i to w czasach, gdy moja przygoda z grami planszowymi dopiero się rozkręcała. I na pewno nie był to moment, który zdecydował o wsiąknięciu w to hobby… ;)
Nie podoba mi się sztuczne ograniczenie wolnego miejsca na ciężarówkach, przez położenie zakrytych żetonów (mamy 3 ciężarówki, przy czym w jednej jest jedno miejsce zablokowane, a w drugiej dwa). W Kameleonie tego ograniczenia nie było (tzn. można było tworzyć 3 rzędy składające się z maksimum 3 kart) i tam grało mi się lepiej.
Gra w Zooloretto w dwie osoby przypominała mi trochę grę w wojnę – komu więcej szczęścia dopisze w dociągu żetonów ten wygra.