Któż z Was nie chciałby mieć 10-ciu miliardów dolarów? Ja chciałbym. A jakbym miał już taką kasę to mógłbym sobie kupić dosłownie wszystko. Jakie więc wtedy miałbym pragnienia? Zapewne marzyłbym o tym, co jest nieosiągalne, co wyróżniłoby mnie spośród innych podobnych mi miliarderów. Na przykład … róg jednorożca czy legendarny Święty Graal. A co, jeżeli te rzeczy okazałyby się bardziej osiągalne niż mi się wydawało? Cóż, z pewnością starałbym się je zdobyć.
Taką właśnie możliwość daje nam nowa gra od wydawnictwa Games Factory – Magazyn 51. Mamy rok 2038. Rząd Stanów Zjednoczonych w końcu ogłosił bankructwo i żeby ratować podupadły budżet musi wyprzedawać posiadane dobra zgromadzone przez lata w owianym tajemnicą magazynie 51. Wśród tych dóbr znajdują się artefakty znane ze świata zachodniego, z mitologii skandynawskiej i greckiej, legendarne przedmioty znalezione w Azji Mniejszej oraz grupa artefaktów z Dalekiego Wschodu. My, gracze wcielamy się natomiast w obrzydliwie bogatych kolekcjonerów, którzy będą chcieli zagarnąć część z tych dóbr dla siebie.
W grę Magazyn 51 możemy zagrać w gronie 3-5 graczy. Sugerowany wiek grających to 8 lat, a przewidziany czas partii wynosi 45 minut.
Magazyn 51 to gra licytacyjna o zdobywaniu przewag i kolekcjonowaniu setów. Na początek rozdzielamy artefakty według rejonów, z których pochodzą (kolorów), a następnie licytujemy się w ciemno lub jawnie o poszczególne skarby. Wybór koloru karty, o którą się licytujemy w danej turze należy każdorazowo do gracza, który wygrał poprzednią licytację. Gra kończy się w momencie, kiedy zejdą wszystkie karty artefaktów, a na koniec zdobywamy punkty za przewagę wartości przedmiotów w danym kolorze (przy czym każda karta artefaktu posiada wartość od 1 do 3 punktów, więc np. jeden artefakt 3-punktowy jest wart więcej niż dwa 1-punktowe), za zgromadzone sety w czterech kolorach oraz za posiadane pieniądze.
I to by było na tyle (a więc trochę mało) gdyby nie 3 oryginalne twisty – zamknięty obieg pieniędzy, podróbki i moce artefaktów.
Po pierwsze gracz, który wygra licytację nie oddaje pieniędzy do banku, a przekazuje zalicytowaną kwotę osobie siedzącej po jego lewej stronie.
Po drugie między graczami ułożone są karty artefaktów stanowiących podróbki, które okazują się nic nie warte na koniec gry. Każdy z graczy wie o dwóch (albo czterech, przy trzech osobach grających) podróbkach, a o dwóch lub trzech nie wie.
Po trzecie, większość artefaktów posiada swoje moce, które mogą być klątwami (np. nie możemy zastawiać artefaktów lub przegrywamy wszystkie remisy) albo błogosławieństwami (np. możemy przyznać dowolnemu artefaktowi certyfikat autentyczności, na wypadek jakby miał okazać się podróbką). Dzięki tym trzem drobnym zmianom gra nabiera charakteru, który pozwala jej wyróżnić się spośród podobnych gier licytacyjnych. Inną sprawą jest czy te zmiany wystarczą, no a przede wszystkim jak sprawdzają się w praktyce.
Magazyn 51 to mała karcianka. Wielkość pudełka pokrywa się z tą znaną mi z Avalonu czy Multiuniwersum. Zawartość pudełka natomiast jest bogata, bo poza kartami znajdziemy w środku tekturowe znaczniki pieniędzy, oraz planszetki postaci. Wykonanie prezentuje się solidnie, grafiki są niezłe – postacie rysowane są komiksowo i karykaturalnie, natomiast artefakty wyglądają bardziej poważnie i nieco mistycznie.
Rozgrywka z pewnością jest płynna. Nie ma przestojów, licytacje przebierają sprawnie i szybko, a wybór przedmiotu do następnej aukcji (choć częstokroć nie bez znaczenia) nie nastręcza zazwyczaj większych trudności. Czas gry pokrywa się mniej więcej pudełkowym, ale przy trzech ogranych i zdecydowanych graczach partia powinna zająć około 30 minut. Skalowność gry jest w porządku w każdym składzie, ale dla mnie zdecydowanie na czoło wysuwa się tryb czteroosobowy, kiedy jeszcze obieg pieniądza jest dynamiczny, a ilość nieznanych mi podróbek nieduża.
Pewna losowość oczywiście w grze występuje, bo o ile decydujemy, z której grupy przedmiotów artefakt będzie wybierany, o tyle nie wiemy, jaki artefakt to będzie i może nam się trafić, że wyjdzie ciekawy przedmiot, na który akurat nie będziemy mieli pieniędzy. Drugą sprawą jest to, że dobór podróbek jest losowy, ale on akurat następuje przed początkiem rozgrywki i wpływa głównie na regrywalność tytułu.
Przejdźmy jednak do elementów wyróżniających Magazyn 51, które mają stanowić o sile tego tytułu. Z założenia pomysły zaproponowane przez Bruno Faiduttiego, Sergio Halabana i Andre Zatza są bardzo ciekawe i pachną nowością. W praktyce jednak chodzą tak sobie.
Główny element, czyli zamknięty obieg pieniądza pojawił się już dawno w grze Tytus, Romek i Atomek. Tylko, że tam pieniądze zaproponowane przez zwycięzcę licytacji trafiały do wszystkich graczy, a nadwyżka szła do banku. Tutaj, po wylicytowaniu jednego artefaktu, możemy długo czekać na kolejną szansę na wzięcie udział w aukcji, a jak gracz po naszej prawej stronie jest sknerą to możemy się tego nie doczekać i do końca rozgrywki. Co prawda mamy możliwość zastawienia czegoś z naszej kolekcji w komisie, ale po pierwsze koszty tego przewyższają nieraz ewentualne zyski, a po drugie są artefakty blokujące nam możliwość zastawiania naszej kolekcji. Zwłaszcza więc w składzie 5-osobowym, zasada ta potrafi wyłączyć jednego lub dwóch graczy na znaczą część partii.
Na dodatek artefakty, które wylicytowaliśmy za grube miliardy na początku partii kosztem ominięcia połowy rozgrywki, na koniec mogą się okazać podróbkami i misternie nakreślony plan zdobycia przewagi i złożenia kompletu czterech artefaktów ze wszystkich części świata może nagle wziąć w łeb i to zupełnie bez naszej winy czy wpływu. Założenie jest takie, żeby obserwować i czytać grę przeciwników, bo jeżeli oni odpuszczają licytację, to z przedmiotem nią objętym może być coś nie tak. Co jednak w sytuacji kiedy licytujemy jako pierwsi lub drudzy? Oczywiście można licytować rozsądnie, ale i to nieraz nie uchroni nas przed zakupem szmelcu po zawyżonej cenie.
Błogosławieństwa i klątwy są fajnym i ciekawym pomysłem, ale po pierwsze nie wszystkie przedmioty je posiadają, a po drugie nie są do końca sobie równoważne, co z pewnością premiuje graczy ogranych i znających już dobrze talie.
A wrażenie z rozgrywki? Mimo dużej ilości moich narzekań, całkiem dobre. Kiedy już nauczymy się nie przepłacać za kupowane artefakty i poznamy ich faktyczną wartość jesteśmy w stanie pozostać w grze (mieć za co licytować) przez cała partię. Z kolei mechanizm podróbek to taki element push your luck z odroczonym termin poznania wyniku. Przede wszystkim jednak cenię to, że gra jest szybka i płynna dzięki czemu nawet jeżeli partia nam się nie powiedzie i już na początku podejmiemy nietrafne decyzje to na zakończenie gry (i ewentualny rewanż) nie będziemy czekać zbyt długo czasu.
Na moich znajomych gra nie wywarła dużego wrażenia. Muszę jednak przyznać, że zrobiła niemałą furorę na niedawnym Comic Conie, gdzie była pokazywana przedpremierowo i podobno rozchodziła się jak świeże bułeczki. Warto więc Magazyn 51 sprawdzić, a jeżeli lubicie niezobowiązujące i proste gry licytacyjne to może nawet i kupić w ciemno, bo nakładów finansowych ten tytuł wymaga niewiele, a posiada kilka oryginalnych pomysłów, które może Wam akurat bardziej przypadną do gustów.
Plusy:
- solidne wykonanie,
- płynna rozgrywka,
- niezły fillerek posiadający …
- … kilka oryginalnych rozwiązań …
Minusy:
- … które nie zawsze się sprawdzają w praktyce,
- jedna licytacja może wyłączyć gracza na znaczną część rozgrywki …
- … a kupiony w niej przedmiot może okazać się podróbką.
Złożoność gry
(3/10):
Oprawa wizualna
(7/10):
Ogólna ocena
(6/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Do tej gry mamy konkretne zarzuty. Może być fajna i dawać satysfakcję, ale… ale jest jakieś zasadnicze „ale”. Ostatecznie warto się jej jednak bliżej przyjrzeć, bo ma dużą szansę spodobać się pewnej grupie odbiorców.