Bitwa pod Trafalgarem to Święty Graal ludzi interesujących się wojnami epoki wielkich żaglowców. To była najbardziej znana, największa, najważniejsza a w dodatku ostatnia z wielkich bitew tej epoki. Piękne okręty, wiatr, stal, krew, bohaterowie i tchórze… To było coś. Jednak odwzorowanie bitew tych okrętów na planszy jest dość kłopotliwe. Poruszanie się tych okrętów było bardzo mocno związane z kierunkiem wiania wiatru i manewrujące jednostki co chwila zachowywały się zupełnie inaczej. Również walki były o wiele bardziej skomplikowane, gdyż okręty mogły odnosić rozmaite uszkodzenia w decydujący sposób zmieniające ich zdolności. Z kolei przesadne komplikowanie zasad prowadzi do sytuacji w których rozegranie bitwy na więcej niż 10 okrętów na stronę staje się sporym wyzwaniem czasowym. A w tej bitwie wzięło udział 60 wielkich okrętów… Z tym wyzwaniem postanowiło się zmierzyć młode wydawnictwo z Hiszpanii – Trafalgar Editions.
W ciężkim pudełku znajdziemy 60 plastikowych modeli okrętów (w trzech kolorach – żółte hiszpańskie, niebieskie francuskie i czerwone angielskie), ramki z masztami i ożaglowaniem do nich oraz podwójny zestaw naklejek z banderami i numerkami, służącymi do identyfikacji okrętów. Do tego dochodzi 10 kafli ze sztywną grubą tekturą z których układa się planszę – z oczywistych względów przedstawia ona niezbyt urozmaicony teren, wszędzie morze i morze… Znajdziemy tam też wiele żetonów i kart z pomocniczymi tabelami i planszetek z opisami okrętów – te ostatnie pełnią istotną rolę, gdyż definiują możliwości jednostek ale także opisują ich stan. Do wielkości i jakości okrętów można by się czepiać gdyby nie to, że jest ich tak wiele.
Ogólnie całość robi solidne wrażenie.
Niestety przed pierwszą grą, oprócz zapoznania się z zasadami trzeba poświęcić trochę czasu na przygotowanie okrętów – do wycięcia się i oczyszczenia jest 180 masztów – bez cążków i noża do tapet (lub skalpela) się nie obejdzie. Oczyszczenie jest konieczne gdyż niestety odlew nie jest zbyt precyzyjny i maszty nie wchodzą w odpowiednie miejsca w kadłubach. Warto też sięgnąć po Bule tac i użyć go przy montowaniu masztów – dzięki temu nie będą wypadały nawet gdy będziemy podnosili modele chwytając za żagle. Robota jest mozolna ale zmontowane okręty prezentują się całkiem porządnie, a jeżeli ktoś ma zacięcie malarskie to w łatwy sposób może je bardzo fajnie pomalować.
Zasady dzielą się na dwie części – podstawową i zaawansowaną. Warto najpierw poświęcić niewielką bitewkę na zasady podstawowe aby wyłapać rozmaite niuanse związane z poruszaniem się okrętów. Później bardzo łatwo dodaje się do tego zasady zaawansowane. Ogólnie angielska instrukcja jest napisana w sposób czytelny, choć zdarzyły się potknięcia jak rysunek z przykładami po hiszpańsku. Zasady nie są skomplikowane i łatwo je opanować. Obejmują jednak takie niuanse jak wpływ dowódców, zmiany żagli, pływanie pod wiatr czy przydzielanie załogi do różnych zadań – co może powodować osłabienie okrętu w pewnych aspektach (jeżeli wszyscy gaszą pożary, to nie ma kto strzelać…). Jeżeli jednak jakieś zasady zaawansowane uznamy za nieistotne to łatwo można je wyłączyć z naszych rozgrywek. Niestety autorom nie udało się uniknąć pewnych nieścisłości i dziur w zasadach, które dobrze byłoby doprecyzować (np. związanych utrzymywaniem szyku okrętów).
Autorzy wykorzystali system znany z bitewniaków czyli na mapie nie znajdziemy żadnych obszarów czy heksów, zamiast tego ma znaczenie ukierunkowanie modelu okrętu zaś do poruszania się są wykorzystywane specjalne “żetony pomocnicze” służące do odmierzania przebytej odległości liczone w tak zwanych UM (movement unit). UMy wykorzystuje się do płynięcia w przód lub zwrotów a ich ilość zależy od tego jak jest okręt ustawiony wobec wiatru na początku swojego ruchu. Możemy dostać od 2 do 6 UM (lub wcale jeżeli staniemy wprost pod wiatr). Warto więc płynąć z wiatrem ale… niestety nie jest tak prosto. Bo musimy w swoich kalkulacjach uwzględnić również kierunek z którego nadpłynie przeciwnik a także konieczność utrzymania odpowiedniego szyku okrętów – jeżeli się rozproszą to narażą się na panikę w wyniku skoncentrowanego ognia wroga.
Aby strzelić do wroga przykładamy do boku okrętu szablon ostrzału, i w ten sposób sprawdzamy czy możemy ostrzelać jakiś okręt oraz w jak silny będzie nasz ostrzał (wraz ze wzrostem odległości maleje siła ognia). Każdy okręt ma przypisaną ilość kości k6, którymi może strzelić (zależną od liczby dział na pokładzie). Standardowo trafienie następuje na 5 i 6 zaś w bezpośrednim zasięgu lub jeżeli załoga to weterani na 4,5,6. Następnie za każde trafienie rzucamy czy nastąpiło trafienie krytyczne (na 6). Efektami krytyków może być zniszczenie masztów (co powoduje zmniejszenie mobilności ale też przewrócone na burtę żagle uniemożliwiają strzelanie), ranienie lub zabicie dowódcy, podpalenie okrętu a nawet eksplozję magazynu prochowego. Każde zwykłe trafienie powoduje utratę punktu kadłuba – jeżeli zostanie ich mało okręt zaczyna tonąć a spanikowana załoga może się poddać.
Rozegranie pełnej bitwy wymaga wielkiej przestrzeni – oprócz miejsca na planszę i masę żetonów pomocniczych trzeba też rozłożyć dziesięć kart A4 z opisami okrętów – na których zaznacza się stan okrętów i zmęczenie załogi.
Od razu widać, że choć motywem przewodnim jest bitwa pod Trafalgarem to gra została pomyślana jako podstawa do systemu obejmującego dowolne bitwy żaglowców. Jest kilka zasad, które będą miały znaczenie dopiero w przyszłych dodatkach. Jest to o tyle ciekawe, że modele okrętów są uniwersalne i wydanie nowej bitwy może sprowadzać się do przygotowania kilku kartek z rozpiską flot oraz planszetek z opisami okrętów.
Czy Ships of the Line: Trafalgar 1805 porwie zwykłego planszówkowicza? Raczej nie… To jest ewidentnie gra dla tych, którzy pasjonują się wielkimi żaglowcami i chcieliby móc rozegrać nimi wielkie bitwy. Dotychczas wydane systemy miały nie raz ładniejsze okręty ale były upośledzone pod względem wielkości bitwy. Grało się na 5 okrętów na stronę a jak było ich 10 to już było bardzo dużo. Tutaj mamy wielkie floty i pod nie jest optymalizowany system. Widać trochę zamieszania i lawirowania pomiędzy koniecznością uproszczenia zasad dla potrzeb wielkich bitew a staraniem możliwie wiernego odtworzenia specyfiki bitew okrętów uzależnionych od wiatru. Można poczuć dylematy i problemy związane z rozstrzyganiem takich walk. Jeżeli bycie Nelsonem jest twoim marzeniem, to będzie gra dla Ciebie.
Złożoność gry
(7/10):
Oprawa wizualna
(6/10):
Ogólna ocena
(6/10):
Co znaczy ta ocena według Games Fanatic?
Do tej gry mamy konkretne zarzuty. Może być fajna i dawać satysfakcję, ale… ale jest jakieś zasadnicze „ale”. Ostatecznie warto się jej jednak bliżej przyjrzeć, bo ma dużą szansę spodobać się pewnej grupie odbiorców.