Firma ENCORE powstała w 1982 roku. Jej założycielem i właścicielem był Jan Adamski. Dzisiaj, specjalnie dla Was, p. Adamski opowiada o kulisach powstania, działania i zamknięcia tej legendarnej firmy.
Chociaż nazwy handlowej Encore używało od samego początku, to jednak czasy były takie, że firma nie mogła się tak nazywać. Początkowo nazywała się Wyrób gier logicznych z papieru i tektury, później wyszły takie przepisy, że zmiana nazwy na: Zabawkarstwo Jan Adamski powodowała zmniejszenie obciążeń podatkowych prawie o połowę. Nazwa Encore pojawiła się w oficjalnych dokumentach firmy dopiero w 1988 roku.
Firma kilka razy zmieniała swoją siedzibę, zatrudniała i zwalniała pracowników, w zależności od koniunktury. W najlepszym okresie pracowało w niej 10 osób. Została zamknięta przez właściciela w roku 1997.
Jan Adamski (51 lat) obecnie pracuje w Polskich Liniach Lotniczych LOT S.A. Jest z wykształcenia inżynierem; ukończył Politechnikę Warszawską, wydział Mechaniki Precyzyjnej (obecnie Mechatroniki). Swój wolny czas poświęca głównie słuchaniu muzyki, pływaniu na wind-surfingu i jeździe na nartach.
Gry wydane przez Encore:
Blokada
Labirynt Śmierci
Bitwa na polach Pelennoru
Gwiezdny Kupiec
Odkrywcy Nowych Światów
W imieniu Ziemi
Wojna o Pierścień
Ratuj swoje miasto
Memory
Zwierzaki
Rok 1920
Czerwona rtęć
Battletech
Aerotech
Battletech kompendium
Zabawy Ufoludków
Step by step
Trans Solar
Kaczka Dziwaczka
Poniżej zapis mojej rozmowy z p. Adamskim.
Artur Jedliński: Witam. Pierwsze pytanie, jaki mi się nasuwa to skąd pojawił się pomysł wydawania gier planszowych w Polsce? Czy był to opłacalny biznes, czy raczej hobbystyczne zajęcie?
Jan Adamski: Zapamiętałem ze swoich wyjazdów zagranicznych, że gry planszowe w Europie Zachodniej traktowane są zupełnie inaczej niż w Polsce. Zorientowałem się, że rynek gier to poważny rynek. W Polsce był to teren całkowicie dziewiczy. Gdy więc, z różnych względów, zdecydowałem się przerwać karierę pracownika nauki i otworzyć własną firmę, mój wybór padł na gry planszowe. Pierwszą grą wydaną przez moją firmę była gra o nazwie „Blokada” i nie miała ona nic wspólnego z późniejszymi grami, z którymi kojarzone jest Encore.
Młodym ludziom trudno zapewne wyobrazić sobie Polskę AD 1982. Do opisu tamtej rzeczywistości trzeba by zastosować aparat pojęciowy trudny do przyswojenia dla dzisiejszych nastolatków. W sytuacji gdy w posiadaniu obywateli była ogromna masa pieniędzy bez pokrycia w towarach, opłacalna była produkcja dosłownie wszystkiego. Miałem kolegów, którzy zrobili świetny interes na produkcji wsuwek do włosów, ja próbowałem robić interes na produkcji gier. „Robienie interesu” w tamtych czasach też miało inny sens niż dzisiaj. Wystarczy powiedzieć, że moje zarobki kształtowały się na poziomie 200 dolarów na miesiąc. I były to dobre zarobki.
AJ: Jak wyglądał proces wydawniczy w tamtych czasach? Czy nie było problemów z poligrafią, materiałami, itp.?
JA: Problem był ze wszystkim. Prywatny przedsiębiorca zwany wtedy eufemistycznie rzemieślnikiem praktycznie nic nie mógł kupić na własny rachunek. Wszystko trzeba było „zdobywać” lub „załatwiać”, poligrafia stała na żenująco niskim poziomie, papier był fatalnej jakości itd. Ale za to jak się już miało gotowy produkt – ze zbyciem nie było żadnych problemów. Na kolejną barierę natrafiało się dopiero wtedy, gdy wielkość produkcji była na tyle duża, że sieć prywatnych sklepików okazywała się zbyt mała, aby wchłonąć tę produkcję. Dziś powiedzielibyśmy, że była to bariera dystrybucji. Na szczęście były sposoby, żeby zaistnieć w dużych sieciach państwowych typu Przedsiębiorstwo Handlu Wewnętrznego, Ruch czy Składnica Harcerska.
AJ: Pamiętam, że na informację o grach planszowych Encore natknąłem się bodaj w Świecie Młodych, a swoje pierwsze gry kupiłem w jedynej w mieście Składnicy Harcerskiej. Jak wyglądała wtedy reklama i dystrybucja gier?
JA: Gdy w 1982 roku wydałem „Labirynt Śmierci” natknąłem się właśnie na barierę dystrybucji. Strategię działania oparłem wówczas na przekonywaniu partnerów o niezwykłości moich produktów. Nie dawałem łapówek, a jednak udało mi się pozyskać sojuszników, dzięki którym zaistniałem na szerszym rynku. Mam tu przede wszystkim na myśli „Świat Młodych” i redakcję Programów Dziecięcych TVP (dziś powiedzielibyśmy, że była to kryptoreklama). Miło wspominam współpracę ze znanym wówczas popularyzatorem gier, panem Jackiem Ciesielskim. Udało mi się w końcu uzyskać zamówienia z Ruchu i Składnicy Harcerskiej.
W tamtych czasach reklama w Polsce praktycznie nie istniała. Tym niemniej próbowałem namiastek reklamy w „Świecie Młodych” i „Razem”. Wymyśliłem np., że jedna z kolejnych gier będzie miała premierę określonego dnia, o określonej godzinie. Namówiłem właścicieli kilku prywatnych sklepów w różnych miastach Polski, żeby zamówili u mnie odpowiednią liczbę egzemplarzy. Sporo wysiłku kosztowało mnie przekonanie ich do tego, żeby po przywiezieniu gier do sklepu nie wystawiali ich od razu na półkę, lecz czekali do dnia X. O terminie premiery poinformowałem przy pomocy dużych ogłoszeń w ŚM i Razem, podając adresy sklepów, w których gry będą dostępne. No i wyłożyłem się na niesolidności sklepikarzy. Część z nich nie odebrała towaru, część zamówiła taką liczbę egzemplarzy, że starczyło na pierwsze 15 minut sprzedaży. Ale tam gdzie sklepikarze podeszli poważnie do sprawy to sprzedali kilkaset egzemplarzy w ciągu jednego dnia.
Zastosowałem też nowatorski na owe czasy pomysł; na okładce broszury z instrukcją informowałem o kolejnej grze, która była przygotowywana. I ludzie przychodzili do sklepu i pytali.
AJ: Obecnie gry planszowe, przy mizernym rynku, są wydawane w nakładach 500-1500 egzemplarzy. W jakich nakładach były wydawane gry Encore? Jak się sprzedawały?
JA: Łączne nakłady niektórych gier przekroczyły 100 tysięcy egzemplarzy. Największy jednorazowy nakład wyniósł 40 tysięcy. Typowy nakład to było 20 tys. egzemplarzy. W pewnym momencie nastąpiła likwidacja sieci państwowych, a nie powstały jeszcze przyzwoite sieci prywatne. Nastąpił wtedy gwałtowny spadek wielkości nakładów. Jednak nigdy nie były one mniejsze niż 5 tys. egzemplarzy.
Ze sprzedażą było różnie. Największe jednorazowe zmówienie jakie pamiętam to zamówienie z Ruchu na 20 tysięcy. Największe zamówienia z prywatnych hurtowni nie przekraczały kilkuset egzemplarzy. Ale z drugiej strony pamiętam premierę gry „Wojna o Pierścień” i konferencję prasową jaką z tej okazji zwołałem w „Księgarni u Izy” przy ul.Wilczej w Warszawie. Pierwszego dnia sprzedano tam 800 egzemplarzy tej gry.
AJ: Wiele gier wydanych przez Encore – w tym najbardziej znane jak Gwiezdny Kupiec czy Labirynt Śmierci – było tworzonych na bazie gier Simulations Publications Inc. – firmy owianej w światku zagranicznych fanów planszówek legendą podobną co Encore w Polsce. Skąd wybór akurat tej firmy?
JA: Muszę się przyznać, że nie znałem się na grach rpg, ba nie wiedziałem nawet o ich istnieniu. Nawiązałem natomiast kontakt z grupą pasjonatów, którzy obiecali dostarczyć mi gotowe, przetestowane projekty. Pierwsze umowy jakie z nimi zawarłem przewidywały również dostarczenie projektów graficznych w formie gotowej do druku.
Trzeba przyznać, że grupa, z którą współpracowałem była bardzo dobrze zorientowana w merytorycznej stronie projektów. Propozycje, które mi przynosili były spójne i logiczne. Rola Encore ograniczała się do wydania gry według dostarczonego projektu, a następnie sprzedania nakładu.
Mogę jeszcze dodać, że projekty graficzne były stworzone od podstaw przez grafika. Nawet jeśli były bardzo podobne do jakichś wzorów, to były od początku do końca narysowane jego ręką. AJ: Encore właściwie stworzyła rynek dobrych, zaawansowanych planszówek w Polsce. Zarówno ja jak i wielu czytelników wychowaliśmy się na tych grach oraz na produkcjach Sfery i Dragona. Czy zdawał Pan sobie sprawę z tego jakim kultem otoczona jest firma Encore wśród fanów gier planszowych w Polsce?
JA: Nawet jeśli założyć, że użycie słowa kult jest tylko wyrazem pańskiej uprzejmości, to i tak jestem zaskoczony, żeby nie powiedzieć: zdumiony. Nie miałem pojęcia, że moje gry jeszcze żyją. Przypuszczałem raczej, że po tylu latach nikt o nich nie pamięta. Tym bardziej, że forma wydawnicza moich gier, szczególnie w pierwszym okresie, była straszliwie uboga.
Chociaż z drugiej strony pamiętam dwa dość znamienne zdarzenia. Pierwsze miało miejsce w Urzędzie Skarbowym. Ponieważ jakąś deklarację podatkową złożyłem jeden dzień po terminie zostałem wezwany przed oblicze urzędnika, który miał mi wymierzyć karę. Atmosfera nie była miła, tym bardziej, że wytknąłem urzędnikowi niestosowność sytuacji, w której uczciwy podatnik jest karany za nieznaczące uchybienie, podczas gdy państwowe molochy jak PKP czy kopalnie bezczelnie nie płacące podatków pozostają całkowicie bezkarne. I byłbym pewnie zapłacił wysoką karę, gdyby nie okazało się, że urzędnik był w młodości wielkim pasjonatem gier wychowanym na „Gwiezdnym Kupcu”. Kary nie zapłaciłem.
Drugie zdarzenie to wywiad jakiego udzielałem jednemu z dzienników w okresie gdy pełniłem funkcję wiceprezesa Zarządu jednej z największych polskich spółek. Dziennikarz, który ze mną rozmawiał zapytał o moją przeszłość i gdy się dowiedział o firmie Encore wyznał, że zna wszystkie moje gry, i że cała jego młodość upłynęła pod znakiem tych gier.
AJ: Dlaczego Encore tak nagle zniknęła z rynku? Po serii świetnych gier nagle dowiedzieliśmy się, że firma nie istnieje. Kilka lat później, po zamknięciu Dragona i wycofaniu się Sfery z planszówek – rynek się kompletnie załamał.
JA: Encore do samego końca prosperowała całkiem dobrze. Jednak nakłady były coraz mniejsze, a rosnąca konkurencja powodowała, że trzeba było ponosić coraz większe nakłady inwestycyjne. Pewne inwestycje były poza moim zasięgiem finansowym. Jednocześnie spadało zainteresowanie grami o dużym stopniu komplikacji. Końmi pociągowymi Encore nie były już „Gwiezdny Kupiec” czy „Wojna o Pierścień” lecz „Memory” i „Zwierzaki”. Z paroma kolejnymi grami nie wstrzeliłem się w rynek, np. klapę zrobiła moja ulubiona gra: „Zabawy Ufoludków”. I wtedy właśnie dostałem propozycję pracy, która była dla mnie dużym i ciekawym wyzwaniem zawodowym. Postanowiłem z niej skorzystać.
AJ: Czy po zamknięci Encore miał Pan jeszcze coś wspólnego z grami planszowymi?
JA: Nie. Pochłonęła mnie moja nowa praca i nie miałem czasu interesować się grami.
AJ: Czy prywatnie grał Pan lub gra w jakieś planszówki? Czy ma Pan jakieś ulubione tytuły?
JA: Grałem sporo z moim synem, gdy był trochę młodszy. Z gier wydanych przez Encore grałem we wszystkie, ale tak naprawdę lubiłem wracać tylko do „Memory” i „Zabaw Ufoludków”.
AJ: Na koniec niedyskretne pytanie – czy ma Pan moze jakiś „cynk” o magazynie, w którym ktoś przechowuje stare gry Encore? Znam wiele osób, które chętnie wykupiły by je na pniu.
JA: Niestety nic nie wiem o żadnym zapasie gier. W swoim prywatnym archiwum mam parę egzemplarzy pierwszych wydań. Gdy zamykałem firmę, cały pozostały zapas gier kupiła po mocno obniżonej cenie hurtownia Retman z Wrocławia. Z ciężkim sercem oddałem na makulaturę kilkanaście tysięcy plansz do „Gwiezdnego Kupca” i „Wojny o Pierścień”. Jedyną cenną pozostałością po Encore, której jednak nikomu nie sprzedam, jest wspomnienie.
AJ: Dziękuję za rozmowę i pozdrawiam serdecznie w imieniu swoim i wszystkich czytelników!
Ten artykuł został pierwotnie opublikowany w serwisie Gry-Planszowe.pl.
„Mogę jeszcze dodać, że projekty graficzne były stworzone od podstaw przez grafika. Nawet jeśli były bardzo podobne do jakichś wzorów, to były od początku do końca narysowane jego ręką.”
Nie chce zarzucac panu Adamskiemu klamstwa, moze po prostu oszukiwali go wspolpracownicy, ale szata graficzna gier ENCORE jest praktycznie _identyczna_ z pierwowzorami z SPI. Wystarczy zerknac do serwisu „www.boardgamegeek.com” na tytuly takie jak „Citadel of blood”, „War of the Ring”, „Star Trader”, „Voyage of the B.S.M. Pandora” czy „Star Trader”. Ja nie potrafie znalezc zadnych roznic. Zreszta skoro projekty dostarczala „grupa pasjonatow” dlaczego jako autorzy gier w stopkach figuruja pojedyncze osoby?
Jak wielu fanow gier planszowych w Polsce wychowywalem sie na tych fantastycznych tytulach, naprawde czulem sie beznadziejnie gdy wyszlo na jaw, ze to zwykle plagiaty…
Gdyby to nie były plagiaty, nie byłyby pewnie tak fantastyczne. Bo polskie oryginalne produkty w dziedzinie gier fantasy, np. ostatnio wydane Wyprawa, czy Labirynt Czarnoksiężnika, to zdecydowanie niższy poziom.
Heh… Labirynt Śmierci nie miał okładki z SPI. Jednak tym większą kompromitacją, że pod okładką podpisał się pewien znany z światku fantastycznym grafik, a okładka przedstawia kadr z undergoundowego komiksu Phillippe Druillet’a (http://www.druillet.com/). Odkryłem to kiedyś przypadkiem będąc w antykwariacie…
Zgadza się. Dokładnie to „Yragael-Urm” Phillippe Druillet’a
Witam serdecznie.
Bardzo chętnie kupię grę „STEP BY STEP” :)
Cena nie gra roli.
Jeżeli masz tą grę bez żadnych brakujących elementów to napisz do mnie, a odkupię ją od Ciebie z wielką przyjemnością!
mój e-mail: igorgasowski@o2.pl
Liście gier brakuje Bogowie Wikingów