Autor: Michał Stachyra (Puszon)
Pierwszy R-kon (2003) zapamiętałem jako kameralną ale miłą imprezę, zeszłoroczny miał wśród znajomych podobną opinie. A że na dodatek ekipa gier planszowych postanowiła jechać przez pół (czy raczej 3/4) Polski do Rzeszowa, dlatego w tym roku ponownie postanowiłem się wybrać na ten konwent, tym bardziej, że skłaniały mnie ku temu kuźniowo-growe interesy.
Zaczęło się nie najlepiej – pociąg (relacji Szczecin-Przemyśl) miał opóźnienie – ale tylko półgodzinne, dwugodzinna podróż minęła jednak miło (pozdrowienia dla jadącego ze mną Mada) – kontemplacja chmielowych napojów miło nastroiła mnie do rozpoczynającego się weekendu.
Po dotarciu na konwent szybko rozlokowałem się w krakowskiej sali sypialnej, przywitałem ze znajomymi i nie tylko, by zaraz udać się do Games Roomu, który tym razem obok Sasannki i Nataniela obsługiwał również Valmont. Początkowo wyglądało, że do Rzeszowa moda na planszówki chyba nie dotarła, bo niewielka w sumie sala świeciła pustkami. Wkrótce jednak uległo to zmianie i Games Room zaczął się szybko napełniać, a wkrótce potem przepełniać. Na szczęście dostępna była jeszcze druga sala, w której można się było z planszówkami rozłożyć. Grano chętnie i we wszystko, co w ofercie GR było. Mi przyszło oczywiście tłumaczenie zasad gry naszych gier – Labiryntu Czarnoksiężnika i Troji, a także GOTa, który jak zwykle cieszył się dużą popularnością. Choć najbardziej popularne była oczywiście Jenga.
Ponieważ program „spotkaniowy” nie przekonał nas do siebie udaliśmy się do pobliskiej pizzerii na pizze i piwo („konwenty to takie imprezy, gdzie jedziesz przez pół Polski, aby pójść do knajpy i napić się z krakowiakami…”).
Po powrocie rozpoczęliśmy umówioną wcześniej rozgrywkę w Twilight Imperium w jakże 'elytarnym’ gronie – Sasannka, Nataniel, Mrok, Valmont, Mad i Puszon. Rozgrywka była bardzo ciekawa, w końcu udało mi się zbudować War Suna, odbyło się kilka ciekawych bitew i starć, Mrok zdradził wszystkich, a Sasannka wygrała „w cuglach”. Ponieważ było jeszcze wcześnie (dopiero 2-ga w nocy) postanowiliśmy kontynuować planszówkowanie tym razem w „Grę o Tron” – tu również było ciekawie (no może nie dla Nataniela, który stracił wszystkie jednostki) i tuż przed 6-tą rano udało mi się zapewnić panowanie nad Westeros czcigodnemu rodowi Starków.
Po jakże długim, trwającym dwie godziny śnie, wstałem aby poprowadzić konkurs wiedzy o Grze o Tron – książce, nie grze oczywiście. Startujący byli naprawdę dobrzy, a odniesienia do gry częste („jakbyś grał to wiedziałbyś jaki jest herb Tyrell’ów”).
Przez cały dzień toczył się oczywiście program spotkaniowy, ale akurat na tej imprezie nie miałem na niego zbytniej ochoty toteż po zajrzeniu na kilka spotkań oraz zobaczeniu jak chorą rozrywką jest DDR udałem się ponownie do Games Roomu i kolejne godziny spędziłem grając w Jengę, Citadels i Age of Mythology. W tą ostatnią grałem po raz pierwszy, ale mimo zwycięstwa (Rathi i Mad byliście godnym przeciwnikami) nie zachwyciłem się nią, choć kilka patentów w grze zastosowanych spodobało mi się (np. ustalanie celu gry).
Później była pizzeria (a w niej nie tylko pizza), gdzie toczyłem długą dyskusję z testerami Wiochmen Rejsera, w liczbie czterech, na temat ich uwag, pomysłów i opinii. Cieszy, iż gra spotyka się z naprawdę pozytywnym oddźwiękiem.
O 18.00 odbywało się spotkanie z Kuźnią Gier w osobie niżej podpisanego – rozmawialiśmy na temat naszych dokonań (Troja, Labirynt Czarnoksiężnika), planów ściśle określonych (Wiochmen Rejser) i innych. Pojawiły się pytania o „Wojny ryżowe”, rozmawialiśmy też o rynku planszówek w Polsce. Następnie odbyła się prezentacja Labiryntu – przenieśliśmy się do Games Roomu (owej wspominanej drugiej sali) aby w Labirynt zagrać (notabene w informatorze konwentowym pisano o „Labiryncie Maga”).
Potem część ludzi pojechała na biesiadę dzikopolową, a najwięksi twardziele spotkali się na „Kalamburach” prowadzonych tym razem przez Elmę i Sejiego, którzy pokusili się o stworzenie ciekawych haseł (artykuły i opowiadania z Fantastyki z wczesnych lat 90-tych). Hasła były naprawdę trudne co spowodowało, że rywalizacja była bardzo emocjonująca, wiele tekstów i wyczynów kalamburowych zapadło w pamięć… („samica łosia? – łosica” jak pokazać 'potykając’? – potyka + zając). A wygrała drużyna 'TTcycu’ w składzie: Natalia, Garnek i Puszon :)
Następnie nawiedziliśmy LARP Wolsungowy Garnka, w czasie którego postacie, które chciały używać magii musiały stanąć do walki z Jengą – wyjąć i ułożyć tyle klocków jakiego poziomu było zaklęcie, które rzucali. Oczywiście przewrócenie wieży powodowało nieudanie się czaru i poważne konsekwencje… Naprawdę ciekawy pomysł.
Zaraz po LARPie (trzecia w nocy) ekipa Gier planszowych wyruszyła z powrotem na mroźną północ, zaś nam pozostało toczyć nocne Polaków rozmowy…
Po ożywczym 4-godzinnym śnie wstałem aby zaraz zacząć grać w Munchkina. Naprawdę znakomita gra – tylko dla rolplejowych maniaków, ale dostarczająca naprawdę dużo zabawy.
W samo południe odbyło się drugie spotkanie Kuźni Gier „Jak robić gry planszowe„, w czasie którego dzieliłem się, z licznie jak na tą porę zgromadzoną publicznością, uwagami na temat procesu powstawania gier, doświadczeniami z dotychczasowej nad nimi pracy. Uczestnicy mówili o swoich pomysłach na gry, dociekali różnych kwestii, opowiadali o swych growych preferencjach. Na koniec zostali obdarowani egzemplarzami „Bohaterów Labiryntu”.
Zaraz potem ruszyliśmy w drogę, zgodnie uznając R-kon za udaną imprezę.
Ten artykuł został pierwotnie opublikowany w serwisie Gry-Planszowe.pl.