Co roku w październiku w Essen (Niemcy) odbywa się jedna z największych na świecie imprez poświęconych w większości grom planszowym – SPIEL. W tym roku postanowiliśmy ją odwiedzić, by na własne oczy przekonać się jak to robią nasi zachodni sąsiedzi…
Środa – podróż
Wyjechaliśmy z Gdańska w trzyosobowym składzie – ja, Piotr „Mrok” Kątnik (właściciel REBEL.pl) oraz Vadim Makarenko (Gazeta Wyborcza). Późnym wieczorem wsiedliśmy w firmowego Fiata Palio Weekend i wyruszyliśmy w kierunku Szczecina by godzinę po północy przekroczyć granicę w Kołbaskowie.
Niemcy powitały nas niezbyt przyjaźnie – pierwsze 100 km autostrady było fatalnej jakości, do tego przetykane robotami drogowymi. Przejeżdżając obok Berlina straciliśmy też kilkanaście minut skręcając w zły zjazd – generalnie więc byliśmy trochę podłamani. Na szczęście zaraz potem wjechaliśmy na autostradę A2, w której natychmiast się zakochaliśmy. Cel naszej podróży, Essen w zachodnich Niemczech, ujrzeliśmy nad ranem, około godziny 10.
Czwartek – dzień pierwszy
To co zastaliśmy na miejscu to przede wszystkim masy samochodów tłoczących się na kilku parkingach wokół hal targowych. Parkingowy nie mówił po angielsku, ale językiem migowym udało nam się szczęśliwie porozumieć i po chwili ruszyliśmy do budynku numer 12, gdzie znajdowały się kasy i główne wejście.
Tutaj czekał nas pierwszy szok – 9 kas sprzedających bilety i olbrzymie kolejki oczekujących. Wszystko poszło jednak sprawnie, po kilku minutach byliśmy już w środku, pośród tłumów zwiedzających. Chwilę zajęło nam zorientowanie się na planie w którym miejscu się znajdujemy i uświadomienie sobie, że ta wielka hala, którą widzimy to tylko jedna z 8 takich powierzchni. Większość z nich zajmowały gry planszowe, były jednak także stoiska dla miłośników LARP’ów oraz kącik zabaw dla dzieci.
To co nas w pierwszej chwili uderzyło, to przede wszystkim średnia wieku. Byliśmy przekonani, że popularność planszówek w Niemczech ma związek także z ich rodzinnym charakterem, tymczasem wśród odwiedzających rzadko natykało się na kogoś poniżej 20 lat. Znakomita większość to dorośli, pracujący ludzie, nieliczni studenci – dzieci stanowiły może 10% ogółu.
Po szybkim zapoznaniu się z planem, ruszyliśmy w odwiedziny do kolejnych stoisk. Zaczęliśmy od Days of Wonder, które prezentowało przed wszystkim niemiecką edycję Shadows over Camelot. Poza tym można było też zakupić pomalowane figurki rycerzy do tej gry (Knights of the Round Table) oraz dodatki do Memoir ’44: Eastern Front, Winter/Desert Map oraz Terrain Pack. Vadim od razu zakupił wszystkie dodatki – jak się okazało słusznie, ponieważ już po 3 godzinach zostały wyprzedane. Jak się dowiedzieliśmy, w sklepach mają pojawić się w ciągu 2-3 tygodni.
Następnie wybraliśmy się odwiedzić kolejnych amerykańskich wydawców, z ich wielkimi planszówkami. Przede wszystkim więc Fantasy Flight Games, gdzie obserwowaliśmy rozgrywki w World of Warcraft i Descent: Journeys in the Dark. Obie gry wydane są w gigantycznych pudełkach (a’la Twilight Imperium) i prezentują się znakomicie.
WoW to przygodówka o mechanice bazującej trochę na Runebound. Prześliczne karty, prześliczne figurki, masa kostek (!) – to czyni ją pozycją must-have dla fanów Blizzarda. Natomiast Descent to z kolei gra przypominająca Doom: the Boardgame w świecie fantasy. Analogicznie jeden z graczy kieruje potworami, podczas gdy pozostali prowadzą swoich bohaterów poprzez z góry założony scenariusz. Zamiast pistoletów mamy łuki, kusze i czary, zamiast piły łancuchowej miecze – sedno rozgrywki pozostaje jednak to samo. Drużyna musi ze sobą ściśle współpracować, aby przeżyć. Gra prezentuje się bardzo ciekawie, mam nadzieję, że uniknie ona niektórych błędów swojej poprzedniczki (np. kwestii zbalansowania gry przy 4 graczach).
Niestety, zarówno WoW jak i Descent były jedynie kopiami pokazowymi i nie można ich było na targach zakupić. Jedyne egzemplarze były praktycznie cały czas zajęte z kompletem chętnych, więc powędrowaliśmy dalej.
Tuż obok FFG, swoje stoisko miał włoski Nexus Games, wydawca War of the Ring. Można tu było zapoznać się z dodatkiem Battles of the Third Age, który pozwala rozegrać dwie największe bitwy z Władcy Pierścieni – oblężenie Helmowego Jaru oraz Minas Tirith. Na targach dostępna była mapa tylko do drugiej z nich – ukazująca obszar od Białego Miasta, przez ruiny Osgiliath aż do granic Mordoru. Można było obejrzeć nowe figurki i wersje roboczą kart wydarzeń, niestety w języku niemieckim. Mechanika gry będzie bardzo zbliżona do wersji podstawowej, chociaż tym razem siły Wolnych Ludzi będą miały dużo większe możliwości militarne.
Następnym wydawcą w czasie czwartkowego zwiedzania był Eagle Games. Tutaj, pośród setek figurek, gracze zapoznawali się z dwoma najnowszymi tytułami – Conquest of the Empire (od kilku dni dostępny w sklepach) oraz Railroad Tycoon (będzie dostępny w ciągu 2-3 tygodni). Pierwszy z nich to epicka strategia o końcowym okresie panowania i upadku Cesarstwa Rzymskiego. Co ciekawe, gra posiada dwa zestawy zasad – poprawione zasady z 1984 roku oraz zupełnie nowe, bazujące na Struggle of Empires. Jako, że od niedawna jestem posiadaczem tej ostatniej, ta właśnie wersja zasad zainteresowała mnie najbardziej. Komentarze grających potwierdziły, że jest ona ciekawsza i co ważne – krótsza (czas gry około 2 godzin). Niestety, nie zdążyłem zagrać w CotE w czasie targów, jednak jest to jeden z tytułów, które trafiły na moją listę „do kupienia”.
Nie mniej epicko prezentuje się Railroad Tycoon – gra oparta na sławnym tytule komputerowym sprzed lat. Jak niemal wszystkie produkcje Eagle Games, ta także ma olbrzymią planszę i mnóstwo plastikowych figurek. Dodatkowo, w grze pojawiają się heksagonalne żetony, z których budujemy tory kolejowe oraz drewniane sześcianiki oznaczające różne surowce. Szczerze mówiąc mapa na pierwszy rzut oka wygląda na szalenie nieprzejrzystą, jednak pytani o to gracze nie zwracali na to uwagi. Pozostałe elementy gry są wykonane bardzo klimatycznie – szczególnie karty z czarno-białymi zdjęciami oraz rysunki lokomotyw.
Po Eagle Games skierowaliśmy się na stoisko firmy Warfrog w poszukiwaniu gry Tempus, która miała mieć premierę na targach. Niestety, okazało się, że gra w sprzedaży będzie dopiero za kilka tygodni a dodatkowo nie dojechał prototyp pokazowy. Na szczęście wersja beta dostępna była na stoisku innego wydawcy – Pro Ludo, który odpowiada za niemiecką wersję gry. Można było tam obejrzeć planowane pudełko oraz zagrać. Czekając na swoją kolejkę przeczytałem szybko zasady (około 3-4 stron), które okazały się być bardzo proste i intuicyjne, jak na grę o rozwoju cywilizacji.
Każdy z graczy prowadzi swoją nację od czasów prehistorycznych aż do współczesnych. W czasie swojej akcji (na początku ma się ich 3, do 6 pod koniec gry) można wykonać jedną z następujących czynności:
poruszyć jednostki
mieć dzieci
mieć pomysł(y)
rozegrać bitwę
zbudować miasto
Zdawałoby się, że nie jest to wiele, jednak daje ogrom możliwości przy jednoczesnym ciągłym niedoborze „czasu” (liczby akcji) by wykonać wszystko, co by się chciało. W każdej kolejce (jest ich 10) ktoś dokonuje przełomowego odkrycia (np. pismo, uprawa roli, transport kolejowy, itp.) i co ciekawe, nie musi to być najbardziej aktualnie zaawansowany gracz. Co ważne, na koniec każdego etapu, wszystkie cywilizacje dorównują w rozwoju do najbardziej rozwiniętej i znów ktoś wykonuje krok naprzód (niekoniecznie poprzedni lider). Czasami warto pędzić do przodu, czasami jednak opłaca się „odpuścić” kilka kolejek i przygotować do ważnego dla nas skoku cywilizacyjnego w przyszłości.
Gra niesamowicie mnie wciągnęła i jestem pewien, że jak tylko się ukaże, zamówię sobie egzemplarz. Z drugiej strony, zupełnie nie spodobała się Uikowi, który grał ze mną w Tempusa następnego dnia. Ma ona ciężki temat (walkę, budowę cywilizacji) a jednocześnie prostą mechanikę (zbliżoną bardziej do gry familijnej, jak Osadnicy z Catanu), co nie każdemu musi odpowiadać.
Ostatnią rzecz, którą udało nam się obejrzeć dokładniej w czwartek było Oltre Mare – nowa gra ze stajni Amigo. Firma ta jest w Polsce najbardziej znana ze swojej świetnej karcianki Bohnanza i jest to skojarzenie nieprzypadkowe. W Oltre Mare gracze kierują swoimi statkami po portach Morza Śródziemnego handlując różnymi zasobami. Końcowe liczenie punktów jest trochę zbliżone do wspomnianej gry o fasolkach – tutaj także liczą się długie „ciągi” towarów, np. 3 oliwki dają 4 punkty, a 5 sztuk daje juz 11 punktów. Karty pełnią jednocześnie inne funkcje – ustalają limity kart na ręku, liczbę akcji i dostępne czynności – wszystko w jednej, bardzo sprytnej mechanice.
Niestety, nie udało nam się zakończyć rozpoczętej rozgrywki (dobijała już godzina 19, o której targi były zamykane), jednak jednogłośnie uznaliśmy, że gra ma duży potencjał i warto się nią zainteresować.
Na koniec, kilka zdjęć z targów, a jutro zapraszam do lektury kolejnego odcinka relacji.
Ten artykuł został pierwotnie opublikowany w serwisie Gry-Planszowe.pl.
Ciekawa relacja – za rok też chcę jechać (podporządkuję targom swoje wakacje, tak żeby wracając z urlopu odwiedzić Essen). Mam nadzieję, że w relacjach z kolejnych dni znajdzie się więcej informacji o grach „dla ludzi” a nie tylko o takich kobyłach dla zapaleńców jak Descent, WoW czy Railroad Tycoon ;-).
Jak się kształtują ceny w Essen? Czy wydawcy sprzedają swoje produkty taniej niż normalnie? Czy rynek gier z drugiej ręki działa sprawnie? Mam nadzieję, że będzie w relacjach również informacja praktyczna dla przyszłorocznych „pielgrzymów” :D
„średnia wieku”
Podobnie kształtuje się nasz forumowy wątek odnośnie wieku.
Ehh, jak ja bym chciał zmniejszyć tą średnią swoją osobą na targach :)
Ja też jadę :) W tym roku się nie postarałem, mam więc dobrą motywację na następny (a i córa podrośnie ;)
Czekam na następne części relacji!
ŁMPozdrawiam!
Drobniutkie sprostowanie – Descent, z FFG był jak najbardziej do kupienia. Tyle, że 75 Euro, więc w sumie faktycznie, nie dało się tego kupić ;)
Ze zdjec wynika, ze Days of Wonder sprzedawal gry po normalnych cenach sklepowych, czyli drozej niz np. w Amazonie :(
Niestety z powodu natloku pracy dzisiaj, nastepna czesc relacji ukaze sie dopiero jutro.