Najgorsza część pewnych wyjazdów to powrót do rzeczywistości. Jeżeli wyjedziesz na parę dni, spędzisz go w doborowym towarzystwie, wśród planszówek i mnóstwa wolnego czasu to przenosisz się w inny wymiar. W świat, w którym nikt się nie śpieszy i wszyscy robią to lubią (w tym przypadku grają). Wydaję się, że tak było od zawsze i będzie trwało jeszcze długo, bardzo długo. Niestety jak lodowaty prysznic przychodzi dzień wyjazdu i okazuje się, że istnieje inna rzeczywistość. Ta normalna, z obowiązkami, pośpiechem, ciągłym brakiem czasu. Tak było i w przypadku sylwestrowego wyjazdu…
Od 29 grudnia do 1 stycznia spędziliśmy pełny planszówkowych atrakcji pobyt pod Warszawą. Wszystko działo się około 40 kilometrów od domu, w komfortowym gospodarstwie agroturystycznym. Przyjechaliśmy w piątek razem z bazikami. Na miejscu czekali już na nas Acika i Cieślik (współwłaściciel sklepu Gryf). W sobotę odwiedzili nas ja_nowie, a w niedziele na zabawę sylwestrową przyjechała reszta towarzystwa: trzech znajomych bazików i Browarionowie. W sumie witało nowy rok 11 osób.
Pobyt można uznać za lepiej niż udany. R-e-w-e-l-a-c-y-j-n-y to słowo, które warto tu użyć. Po pierwsze dużo miejsca. Graliśmy albo w dużym czteroosobowym pokoju przy którym spokojnie mieściły się dwa wygodne stoły i całkiem pokaźna liczba graczy. Albo przenosiliśmy się do tzw. sali rycerskiej (w której zresztą mieliśmy zabawę sylwestrową), a tam mogło się pomieścić i 40 osób przy wielkich szerokich stołach. Tutaj co prawda trzeba było grzać kominkiem, ale tak go rozgrzaliśmy w niedzielę, że trzeba było siedzieć prawie w podkoszulkach, tak było ciepło. Druga sprawa – smaczne, domowe obiady, robione przez gospodynię. Śniadania i kolacje mieliśmy we własnym zakresie. Co dawało nam elastyczność ustalania do jak późna gramy, kiedy rano wstajemy i kiedy jemy. Jedyna wada całego wyjazdu to wyższy koszt niż się spodziewaliśmy. Niestety frekwencja nie dopisała tak jak początkowo się spodziewaliśmy i koszty na osobę znacznie się przez to podniosły. Ale co tam. Warto było.
Jeżeli przejdziemy do samych faktów to w ciągu tych czterech znakomitych dni udało mi się rozegrać 24 rozgrywki, w 18 różnych gier, w tym w 8 zupełnie po raz pierwszy. Nie jestem też w stanie wyliczyć czasu wykorzystanego na przerzucanie się anegdotami i dowcipami o naszym hobby, nie zsumuje teraz tych wszystkich długich polemik o tym jak wyglądał ten rok, jakie są perspektywy i pomysły na przyszłość, nie mówiąc o wielu innych dyskusjach. Generalnie pobyt pod względem towarzyskim był doskonały.
Przejdźmy jednak do szczegółów w co to grałem i jakie zrobiło to na mnie wrażenie. Stopniowo kilka gier doczeka się w najbliższym czasie oddzielnych minirecenzji, w których szczegółowo opiszę jak dana pozycja wygląda. I tradycyjnie pokuszę się o wystawienie ocen.
Amun-Re
Pojedyncze partie w Amun-Re gram rzadko, jedynie co parę miesięcy. Jeżeli ktoś mi zaproponuje jednak rozgrywkę to nigdy nie omawiam, bo uważam Amun-Re za jedną z najlepszych gier Reinera Knizii. Stawiam ją nawet wyżej niż Tigris & Euphrates.
Graliśmy w czwórkę: Browarion, ja, bazik i Acika. Jako, że pisałem, że gram w nią bardzo okazjonalnie to zawsze przekręcam jedną z reguł, z niekorzyścią dla mnie oczywiście. Czyli zawsze wydaję mi się, że bonus za największą liczbę piramid po jednej stronie Nilu dotyczy sumy piramid we wszystkich prowincjach, a nie jednej. Co kończy się przy punktowaniu tradycyjnie nie zaliczeniem tego bonusu. Zasada po prostu nie do zapamiętania dla mnie.
Wracając jednak do rozgrywki. Na początku bazik coś przebąkiwał o tym, że jak zwykle gra to zawsze farmerzy przynoszą niesamowite zyski, ofiary osiągają gigantyczne liczby itd. Dałem wiarę jego propagandzie i poszedłem w farmerów (o których mam w Amun-Re jak najgorsze mniemanie). Oczywiście skończyło się jak zwykle gigantycznym skąpstwem, wszyscy kradli albo dawali małe ofiary. Jakimś tylko cudem skończyłem pierwsze punktowanie z nienajgorszym wynikiem, ale dziadowałem w pieniądzach przez całe trzy etapy. Przy nowych królestwach nie popełniłem już tego samego błędu i poszedłem w pewne pieniądze oraz handel wielbłądami. Pomimo, że reszta skłoniła się przede wszystkich ku farmerom to i tak ofiary osiągały dość niski poziom albo dochodziło wręcz do kradzieży, najczęściej dowodzonych przez bazika. Mi teraz było to na rękę bo miałem pewne i spore dochody.
Całą grę wygrał ostatecznie Browarion. Co ciekawe grający po raz pierwszy w Amun-Re. Zwycięstwo to za mało powiedziane, po prostu nas rozjechał. Miał nad moją drugą pozycją chyba z 15 punktów przewagi. Nie przypominam sobie jeszcze tak wysokiego zwycięstwa we wszystkich partiach jakie rozegrałem.
BattleLore
Cieślik wziął Battlelora, a my z bazikiem wykorzystaliśmy to, aby sprawdzić jak wygląda ten cały, słynny nowy produkt Days of Wonder. Nie będę jednak o nim specjalnie się rozpisywał, bo mógłbym pisać tylko bardzo negatywne rzeczy, a w sumie może nie byłyby one do końca sprawiedliwe i obiektywne. Wystarczy, że powiem, że gra jest kompletnie nie dla mnie i moje zainteresowania Battlelorem równają się obecnie zeru.
Błędem też może było rozegranie akurat tego scenariusza, który rozegraliśmy. bazik miał znacznie mocniejsze siły niż ja i mogłem sobie przez większość czasu obserwować jak nic nie mogę zrobić i jak bazik krasnoludami gnoi moje gobliny. Do tego irytująca losowość kostek i tradycyjnie pechowe karty flanek spowodowały, że niezbyt miło wspominam całą rozgrywkę. Chyba już nawet wolę Memoira (na którego swego czasu też się obraziłem), przynajmniej rozłożenie, przygotowanie do gry i później spakowanie wszystkiego zajmuje znacznie mniej czasu. A i klimat drugiej wojny znacznie bardziej mi pasuje.
Jednym słowem gra nie dla mnie. A i jedno warto dodać gwoli sprawiedliwości. Jest faktycznie śliczna. Piękne karty, dużo fajnych figurek.
Cartagena
Niedawno pojawiła się reedycja tej gry, w nowej oprawie wizualnej, bazik sprowadził ją z Niemiec i wreszcie był dobry moment, aby ją sprawdzić. Za pewien czas o Cartagenie pewnie napiszę trochę więcej. Generalnie bardzo prosta gierka o ucieczce piratów z więzienia. Mamy dość prostą planszę i zagrywamy karty z symbolami, aby przesuwać naszych piratów. Wszystko wymaga dobrego kombinowania i Cartagena przypomina trochę grę logiczną. Nie jest ona w moim typie, niespecjalnie przepadam za grami stworzonymi przez Leo’a Coloviniego, co nie oznacza, że gra jest zła i nie może się podobać.
Die Macher
O Die Macherze trzeba dużo napisać. Znajdzie się na to miejsce w innym tekście. Tutaj tylko o naszej rozgrywce. Graliśmy w czwórkę. Ja przejąłem kierowanie partią CDU, Ola SPD, bazik FDP, a Cieślik partię Gejów i Lesbijek, czyli partię w różowym kolorze. Cała rozgrywka bez tłumaczenia zasad zajęła nam około czterech godzin. Muszę przyznać, że pomimo czasu partii, nie dłużyło mi się i cały czas myślami walczyłem o jak najlepszą wygraną w walce o mandaty wyborcze. Zdominowałem elekcje w największym regionie, niestety przed samym głosowaniem stworzyli ze mną koalicję Geje i Lesbijki, przez co wygraliśmy razem. I moje zwycięstwo nie było tak efektowne. Geje i Lesbijki zresztą w każdym regionie uzyskiwali bardzo dobre wyniki. Albo brakowało im tylko paru punktów do zwycięzców albo sami uzyskiwali pierwsze miejsce. Ostatecznie wygrali całą grę i wybory do parlamentu.
Die Säulen der Erde (Pillars of the Earth)
Super gra. Nadal podtrzymuję o niej swoje zdanie. Ma tą niezwykłą lekkość, której br
ak Caylusowi. Bardzo zawsze się przy niej relaksuję, zwycięstwo jest sprawą drugorzędną, najważniejsza jest dobra zabawa. W Caylusie walczę, aby wszystkich pokonać, nie ma sentymentów. A to jednak bywa męczące.
Grałem w nią w czasie pobytu dwa razy. Raz z graczami znającymi już grę: bazikiem, Alicją i Olą. Drugi raz z początkującymi w Pillars of the Earth czyli Browarionem, Aciką i Cieślikiem. Po obu partiach wszyscy uznali, że gra jest bardzo dobra i że bawili się świetnie. Nawet Cieślik, który bardzo opornie do niej podchodził i trzeba było go do niej mocno namawiać, po dwóch turach zupełnie zmienił o niej zdanie i twierdził, że nad wyraz mu się podoba. Pillars of the Earth to jednak z najlepszych gier jakie miłośnicy planszówek otrzymali po Essen i jeżeli jakiś sklep jeszcze nie ma w jej ofercie, ostrzegam, niech się zaopatrzy. O tej grze będzie jeszcze głośno. Co prawda występujące tam napisy niemieckie psują ostateczne wrażenie, ale już można wieszczyć, że to pozycja, która powalczy o Spiel des Jahres 2007.
Jeszcze co do schematyczności rozgrywki, której obawiały się niektóre osoby. Specjalnie nie zauważam z tym żadnych problemów. To, że akurat dana grupa rzemieślników jest przypisana do danej rundy nie jest wielkim problemem, o ile albo wszyscy uczestnicy nie pamiętają którzy są kiedy, albo odwrotnie wszyscy choć w przybliżeniu ich znają. Walka o nich i tak musi się odbyć, jak zarządzałeś swoimi zasobami i jakie podejmowałeś decyzję przez całą grę ma znacznie na to jak mocny będziesz na koniec. Nikt bez odpowiedniego wkładu nie wygra w ostatniej turze, rzutem na taśmę. Trzeba na to trochę zapracować.
Diabolo
Przez dłuższy czas trwała między Aciką a Cieślikiem dysputa na temat poprawności zasad, więc gra szła z dużymi przestojami. Diabolo to prosta, imprezowa karcianka, w której albo podbijamy sobie punkty na plusie albo staramy jakiemuś przeciwnikowi wbić szpilę i dać dużo punktów na minusie. Gra do powtórzenia, bo było zbyt duże zamieszanie w tłumaczeniu reguł, żeby można było uznać rozgrywkę za udaną.
For Sale
For Sale jest magakrótki, tak więc nigdy nikt nie odmawia partyjki. Tak i handel nieruchomościami wyskoczył nam między innymi dłuższymi grami. I jak zwykle zwycięzca nie był do końca pewny. Ostatecznie okazał się nim Cieślik.
Imperial
Trochę Imperial zalatuje mi już schematycznością, może dlatego, że znowu skorzystałem ze strategii, która już raz wcześniej przyniosła mi zwycięstwo. Combos zwany: Austro-Węgry + Włochy ponownie okazał się bardzo ciężkim dla przeciwników orzechem do zgryzienia. Co prawda tym razem zwycięstwo nie było tak gigantyczne jak kiedyś, ale dało satysfakcję. Mieliśmy sytuację, że jeden z graczy – Alicja, przez całą grę nie rządziła żadnym państwem. Niestety przez swoje gapiostwo. Mogła przejąć dość szybko Wielką Brytanię i to w krytycznym momencie, właśnie przed punktowaniem. Niestety nie zauważyła. Również później był dobry moment z Austro-Węgrami, ale się nie zdecydowała. Tak więc nie był to problem samego Imperiala.
Wydaję mi się, że teraz z poprawnymi zasadami ocena Imperiala podskoczy w oczach bazika i Oli. Było znacznie krócej, efektywniej i ciekawiej, niż dawna, pełna błędów partia. W tej co zagraliśmy trochę mi tylko brakowało sojuszów. Mało kto je zawierał, niewiele było wojen, bardziej każdy pilnował swoich zdobyczy.
Hermagor
Hermagor to kolejny ważny tytuł z Essen, który zresztą doczeka się oddzielnej recenzji. W naszej partii zagraliśmy w składzie: ja, Ola, bazik i Cieślik, czyli trzech gości na jedną kobietę. Jak się okazało Ola nie była bezbronna. Zmasakrowała nas i zarobiła znacznie więcej pieniędzy niż reszta graczy. Od tej pory jak graliśmy z Olą w jakąś grę to planowaliśmy między sobą zawsze męski sojusz pod hasłem REMEMBER HERMAGOR!
Ogólnie Hermagor nie rzucił mnie na kolana. Jest to na pewno dobra gra, ale raczej nic więcej. Ma trochę ciekawych rozwiązań mechanicznych, ale podobne można było znaleźć i w innych już tytułach. Co więcej niespecjalnie pasuje mi oprawa wizualna i wprowadzony klimat fantasy.
Ponieważ jest jeszcze sporo gier do opisania postanowiłem podzielić raport na dwie części i szybciej opublikować choć pierwszą część. Druga wkrótce się pojawi. Poniżej również pierwsza partia zdjęć.
Tylko niewielka część przywiezionych gier
Die Macher, a w tle Nottingham
Wszyscy strasznie odmlodnieliscie na tych zdjeciach. :-)
Poza tym zabawnie wygladacie w tych kurtkach :-)
A jak sie udala zabawa sylwestrowa?
tak przyglądam się tym zdjeciom i mam wrażenie, że w partii Pillars widać błąd, zreszta dość poważny, ponieważ bardzo mocno wpływa na wybór kart budowniczych:
Osoba siedząca po lewej stronie ma 4 karty (podejrzewam, że w wyniku wydarzenia utraciła 5) i na karcie Maurer ma położone kamienie (widzę, że jeszcze do punktowania daleko, ale takie przygotowanie świadczy o tym co gracz ma zamiar zrobić. Obecnie trwa tura 5, więc na pewno od początku rozgrywki minęło trochę, wiec jeżeli byłoby to działanie niezgodne byłoby wyeliminowane). Zgodnie z zasadami, bez budowniczego Mörtelmischer nie można zdobywać punktów za Maurera!! czyli w tym wypadku gracz nie zdobyłby punktów, do których tak się przygotował.
o chooooolera!
2 razy gralem i nie slyszalem zeby jedni rzemieslnicy byli uzaleznieni od drugich.
Jesli tak jest i takich restrykcji jest wiecej, to gra nabiera nowego wymiaru! I to wymiaru ktory mi sie podoba.
Wklejam tutaj cytat z zasad ang:
Without This: You Cannot:
Mörtelmischer Earn VP with Mason (Maurer)
Steinmetz Sell Stone
Schriener Buy Wood
W pudełku do tego jest karta pomocnicza zawierająca informację o tej zasadzie, a na kartach, które są potrzebne do działania innych sa zaznaczone wykrzykniki (wszystkie karty poczatkowe gracza maja taką właściwość, wiec po mniej wiecej 2 rundzie trzeba juz podjąć decyzję odnośnie strategii)
Faktycznie, w instrukcji jest tabelka z wyjątkami, którą przegapiłem. Jak to zwykle bywa z niuansami łatwo je opuścić:
Without a mortar mixer (Mörtelmischer), a player cannot earn any victory points with
a Mason
• Without a stonecutter (Steinmetz), a player cannot sell stone at the builders’ market
• Without a carpenter (Schreiner), a player cannot buy wood at the builders’ market.
Wielkie dzięki uiek, że zwróciłeś na to uwagę. Rozgrywka może jeszcze zrobić się ciekawsza, jak nie będzie można sobie łatwo wyrzucać każdego rzemieśnika. Natomiast co do tego, że jest w pudełku jakaś karteczka pomocnicza to może mieć i 10 znaków zapytania, niestety jest cała po niemiecku to w ogóle nie bywa używana.
to by i tak wyszlo jakby gierka wpadla juz w moje lapki ;-)
Jax – czyzby niemiecki byl dla Ciebie szczegolnie pociagajacy i taka kartke pomocnicza bys z luboscia ogladal?
Pancho – dzieki za raport, czy ta sie super i czekam na druga czesc, gdzie pewnie bedzie wiecej o samym Sylwku.
Niektore zdjecia sa dziwnie niebieskie, a najsmieszniejsze jest to z Die Macherem – wszyscy w kurtkach, niektorzy w czapkach…tylko bazik w rozpietej koszuli. Goracy chlopak, zawsze to mowilem :-).
Nie mam zamiaru dementować stwierdzenia o tym, że bazik to gorący chłopak, natomiast muszę dodać, że bazik był najbliższej kominka. W sali rycerskiej graliśmy od czasu do czasu. W niedzielę było tam ciepło, udało nam się uzyskać w pewnym momencie nawet 25 stopni :) Natomiast w piątek i sobote nie udało się jeszcze odpowiednio rozgrzać pomieszczenia i bywało 17 stopni. Stąd i kurtki.
Co do dziwnych zdjęć, niestety Alicja mi ustawiła w pewnym momencie dodatkowy atrakcyjny efekt na aparacie, który przeoczyłem przy robieniu. I połowę zdjęć niestety mam właśnie takich. Sorki.
tak, w sali bylo dosc zimno, ale tam gdzie siedzialem przy die macherze byl mocno rozpalony kominek i w plecy zimno mi NIE bylo. poza tym moja partia byla caly czas w sporych tarapatach, co tez nie pomagalo sie ochlodzic :-)
Odnośnie Die Saulen der Erde – Po pierwszej partii (na 2 osoby) gra mi się bardzo podobała, ale był to tylko efekt nowości. Po dwóch następnych (na 3 i 4 osoby) niestety jest gorzej. Przede wszystkim za duże znaczenie mają rzemieślnicy dający z 1 kamienia 2 punkty zwycięstwa. Jak taki ludek wejdzie do początkowego wyboru, to pół biedy (mamy na to wpływ – możemy wybrać pole „następny gracz startowy”). Jak jednak trafi na planszę, to jest wielka loteria, kto będzie pierwszy. Tu nie ma co się zastaniawiać, to po prostu absolutny must have. Ten z 3 rundy może być wykorzystany chyba tylko raz, ale i tak przez 4 rundy przyniesie nam 8 punktów. A jak dwóch takich będziemy mieli to już zwycięstwo jest bardzo blisko. Problemem sąteżrzemieślnicy z szóstej rundy. Jak prowadzący gracz zdobędzie któegoś z metalem (ten co daje 6 PZ, lub ten co 2×4, czyli 8) to na 99% obroni przewagę.
Zależność rzemieślników nie ma ażtakiego wpływu na grę. I tak przeważnie nie wykorzystuje się wszystkich. Można sobie zostawić kogoś ze słabszych. Szczególnie, że wybór jest właściwie między dwoma ludkami. Ten, któego musimy mieć by kupować drewno, nie jest aż taki ważny. Drewno raczej nie jest nagminnie kupowane.
Wydanie jest cudne. Tu mogę dać 10/10. Ale sama grywalność dosyć średnia, a na 4 osoby jest tragicznie (duża losowość to mało powiedziane). No chyba, że może nie odkryłem głębi tej gry. Może jest jakaś alternatywa, do tych rzemieślników 1kamień->2PZ, może da się ich brak jakoś zastąpić, bo inaczej walka sie toczy głównie o nich. Jeszcze ewentualnie jak mamy dużo kasy to możemy wziąść tego 3złota->1PZ (6x). Ale on się trafia późno.
Chętnie jeszcze zagram, by się przekonać, czy może jednak coś w tej grze jest, ale jak na razie to z nowości bardziej cenię Yspahana.
Pancho: czytasz co ja piszę? Wykrzykniki są na kartach budowniczych a nie na kartach pomocniczych! Dlatego właśnie powinno być łatwiej z pamiętaniem o nich.
Jeżeli chodzi o te drugie, to nawet osoby nie znające niemieckiego powinny umieć zrobić z nich użytek. Dlaczego? Wystarczy znać 3 rzeczowniki Maurer, Stein i Holz. Czasowniki kaufen i verkaufen też do trudnych nie należą :P
Sztefan:
Moim zdaniem Pillars najlepsze są przy 2 osobach, przy 3 jest już chaos podczas losowania pionków z worka, a przy 4 to jużnie ma co marzyć o dobrej rozgrywce.
Ok, uiek, przeoczyłem.
Przy czterech nie ma co marzyć o dobrej rozgrywce? Raczycie żartować. Bawiłem się świetnie ja i jakieś już dziewięć osób bardzo dobrze w 4 graczy.
Przy 4 osobach już na etapie podziału surowców możesz pożegnać się z minimum jedną kartą na której Ci zależy, a w skrajnym wypadku będziesz brał coleży, bo to i tak lepsze niż nic (moze uda Ci sie drogą kupna-sprzedaży cokolwiek lepszego dostac).
Dodatkowo, podczas losowania pionów z worka też jest niewesoło, jak uda Ci się zająć 2 dobre pozycje to jesteś pan na włościach, bo naogół zajmiesz jedną, ponosząć przy tym stosunkowo duży koszt.
Przy 2 graczach możesz przwidzieć ruchy przeciwnika i pomimo pewnego elementu losowego gra jest bardzo strategiczna i wymaga zaplanowanych decyzji. Stąd tez zdecydowanie wolę rozgrywkę w gronie dwuosobowym.
Po czesci rozumiem uika i sztefana, po czesci. Tzn tez dostrzegam losowosc przy podchodzeniu surowcow, rzemieslnikow, ale gralem tylko 2 razy i ciezko mi powiedziec czy jest to losowosc duza psujaca przyjemnosc z gry (w trybie 3/4 osobowym) i sprowadzajaca te gre tylko do tego kto ma wiecej szczescia czy tez losowosc akceptowalna, umiarkowana, z ktora mozna sobie radzic. Musze rozegrac wiecej partii zeby miec bardziej wyrobione zdanie.
Daje jednak grze kredyt zaufania (ktos to musial testowac do diabla), ponadto Pancho ktory gral wiecej niz ja chwali, wiec moze nie jest tak zle z ta losowoscia i gra nie sprowadza sie tylko do tego kto szybciej doriwe ludka dajacego 2 VP za kamien ???
Witam i ja.
Primo – cały wyjazd był super (o czym więcej przy okazji komentowania częsci drugiej, gdzie końcówka o „najmniejszym Browariona ;) zadowoleniu”)
Gry.
Primo: Amun-Re. Pomimo że wygrałem to początkowo miałem dość przeciętną opinię o grze, Jednak po zastanowieniu i chwili :na refleksję” zmieniam swoją opinie z 6/10 na co najmnijej 8/10. Gra ma mnóstwo ciekawych możliwości taktycznych, jest interakcja i „konflikt”, jest dynamika, jest to coś nad czym trzeba połamać główkę, jest i lekki czynnik losowy (farmewrzy czy nie farmerzy :P) który powoduje, że całoś nie jest super powtarzalna lub mózgożerna dla wyjadaczy.
DOBRA gra
Die Säulen der Erde (Pillars of the Earth) – IMHO gra wymiata, wszelkie zalety wymienione przez Pancha sa tym, o czym i ja bym napisał.
I nie zgadzam się, że gra w 4 jest zbyt losowa. Ot zmienia się nacisk na typ działań. I ważne jest by jednak postawić na 12 (zaczynający w następnej rundzie) swojego budowniczego i mieć opcję pełnego wyboru, bądź liczyć na „łut szczęścia”.
Doskonała gra, jak dla mnie po jednej partii 10/10 – a to zdarza się u mnie bardzo rzadko.