Dawno już nie pisałem żadnej relacji z warszawskich spotkań, wiązało to się przede wszystkim z tym, że nie bywałem na nich to i nie miałem o czym pisać. A nie bywałem, bo końcowe prace nad drugim numerem Świata Gier Planszowych wymagały pełnego zaangażowania. Teraz gdy już zawartość poszła do wydawnictwa i odbywa się praca nad korektą i składem, ja wreszcie miałem czas, aby odwiedzić Smolną w ostatni piątek.
Pomimo, że Smolna należy do największych warszawskich spotkań i moich ulubionych to trzeba jasno powiedzieć, że przy trzydziestu stopniach na zewnątrz Smolna staje się piekłem i traci wszystkie swoje zalety. Z powodu, że ludzi jest mnóstwo, liceum (jak przystało na publiczną instytucję, która nie ma pieniędzy) nie posiada też klimatyzacji, w środku zaczyna się rzeźnia. Łatwo sobie wyobrazić jaka potrafi być atmosfera i jaki może się stworzyć mikroklimat, gdy w jednej sali siedzi kilkadziesiąt samców :) Krótko mówiąc brak powietrza, straszny gorąc i duchota. Nie chce się grać, a jedyne na co ma się ochotę to jak najszybciej opuścić salę. Muszę przyznać, że na okres, gdy temperatury na zewnątrz dochodzą do tak wysokich wartości, trzeba znaleźć jakąś alternatywę dla Smolnej. Ja będę aktywnie zachęcał do jakiegoś miejsca z patio lub z klimatyzacją.
Pomimo tego co napisałem powyżej taki miałem głód grania, że przemęczyłem się jakoś i grałem do końca, aż do 23:00. Przy czym udało mi się pobawić:
Pitchar mini + Pitchcar Mini Extension
Zrobiliśmy zrzutkę na wspólny zestaw Pitchcara Mini i pierwszego dodatku i trzeba było go przetestować. Na początku trochę ponarzekaliśmy jak się okazało, że bandy nie są dobrze wykonane i trzeba niektóre skracać nożyczkami, albo, że do dodatku nie wrzucili nowych bolidów. Jak na tak wysoki koszt gry to naprawdę Francuzi robią sobie żarty. Jednak żabojady mają jednego, ale potężnego asa w rękawie – gra jest tak niesamowicie wciągająca i wywołuje tak pozytywne emocje, że wszystkie jej niedoróbki idą w las.
Jako, że pomału przygotowujemy się do drugiej edycji warszawskich Mistrzostw w Pitchcar Mini trzeba było zrobić jakiś wyścig testowy i sprawdzić co warte są wąskie korytarze i skocznie z dodatku. Zbudowaliśmy jedną z tras, w ciągu 5 minut skompletowaliśmy ośmioosobową ekipę i rozpoczęliśmy wyścig (bez żadnych kwalifikacji i zbędnych przygotowań). Pitchcar Mini to szaleństwo. To jeden wielki wulkan wrzasków, wybuchów śmiechu czy okrzyków podziwu. W krótkim czasie oprócz zawodników drugie tyle zgromadziło się kibiców i obserwatorów. Krzyki często były tak głośne, że przybiegał do sali Leo (organizator Smolnej) i niewiele brakowało, a wszystkich by wyrzucił :) Poziom dźwięku przekraczał wszelkie cywilizowane normy.
W samym wyścigu wzięli udział i zawodowcy, którzy zdobywali punkty w poprzedniej edycji, jak i amatorzy, którzy grali w Pitchcara po raz pierwszy w życiu. Sam wyścig należał do jednego kierowcy – Browariona. Tak jak pierwszy zaczął, tak pierwszy skończył. Nie miał żadnych chwil słabości i cały wyścig pędził utrzymując wysoką formę. Drugi na mecie był zwycięzca poprzedniej edycji w kategorii kierowców, czyli ja_n. Choć nic nie zapowiadało tak dobrego finiszu, bo przez dużą część wyścigu nie był w czołówce i musiał ostro walczyć ze sporą liczbą konkurentów. Warto dodać, że ja_n był też autorem najzabawniejsze sytuacji, gdy wpadł w miejsce oddzielone od głównego toru bandą i zamknięte z obu stron, tak, że bez interwencji śmigłowca nie można było stamtąd wyjechać. Ja testowego wyścigu nie zaliczyłem do udanych przyjeżdżając na metę dopiero na szóstej pozycji.
Ogólnie emocje i fun były niesamowite, wątpię, aby ktoś żałował, że się zrzucił na tę grę. Dodatek sprawdził się nieźle, wąskie korytarze mocno utrudniają wyścig i wymagają sporej precyzji, skocznie powodują, że wyścig jest jeszcze bardziej szalony i mniej przewidywalny. Już się nie mogę doczekać oficjalnych mistrzostw!
Smolna 25 maja 2007 |
Fussball-Taktik 2006
Dasilwa, od dawna już przeze mnie molestowany o tą grę, przyniósł ją wreszcie i mogliśmy zagrać. Początkowo doświadczony w Fussball-Taktik 2006 Dasilwa łatwo mnie przechodził i robił niebezpieczne strzały na bramkę. Broniłem się dość desperacko bez większego pomysłu, dopiero dostrzegając niuanse rozgrywki. W pewnym momencie otrzymałem dwóch cennych doradców trenera – Don Simona i Valmonta, którzy podrzucali mi dobre pomysły na ruchy. Szansę się wyrównały: doświadczony Dasilwa vs trzech pierwszy raz grających gości. Od tej pory zaczęły się ostre ofensywy na połowę Dasilwy. W pewnym momencie został zasypany gradem strzałów, ale wszystkie kończyły się albo rzutem rożnym albo pudłem. Apogeum meczu stał się faul na polu karnym przez obrońcę Dasilwy połączony z czerwoną kartką. Niestety mój niedorajda napastnik go nie wykorzystał. Mecz zakończył się wynikiem bezbramkowym, ale zabawa była przednia.
Jenseits von Theben
Zagraliśmy w składzie Don Simon, Valmont, ja i jax. Rozgrywka toczyła się szybko, bez zbędnych przestojów. Było przyjemnie, ale też sama partia nie rzuciła nikogo na kolana. Co ciekawe Jenseits von Theben swoim wyglądem i klimatem wzbudzał duże zainteresowanie i mieliśmy sporo gapiów obserwujących przebieg gry. Niestety nieudane wykopaliska (czyli wylosowanie samych pustych żetonów) obserwatorzy kwitowali głośnym wybuchem śmiechu :) Wiem co mówię, bo sam to przeżyłem :) Ostatecznie wygrał Don Simon i zażartował „że Jenseits von Theben premiuje inteligentną grę”. Jeden z jego lepszych dowcipów :)
Venedig
Nie mając wolnych graczy zagraliśmy w Venediga z jaxem w trybie dwuosobowym. Niestety gra dużo traci przy takim podejściu, choć też nie jest tragicznie. Po prostu jeżeli jeden gracz wyrwie się do przodu, ciężko go później dogonić. Poza tym w Venedigu ważne jest doświadczenie i jax jako debiutant przy tej grze, nie miał dużych szans. Choć pod koniec już nauczył się jak psuje się komuś układy dobrych budynków i jak tworzy swoje zdobywając dodatkowe skarby. Venedig podtrzymał swoją wysoką jakość i nadal twierdzę, że to dobra gra.
Salamanca
Salamanca pojawiła się na rynku cichutko. Nie ma związanej z nią specjalnej akcji marketingowej, znawcy jakoś niewiele o niej piszą, ukrywa się w cieniu wielu innych głośnych ostatnio gier, a niekoniecznie dobrych. A to wielka szkoda, bo Salamanca to planszówka z doskonałą mechaniką i każda osoba, która ma okazję ją spróbować zdziwiona oświadcza – „ojej, jaka dobra gra!”. Na pewno Salamanca należy do gier dla doświadczonych graczy, to na pewno nie tytuł familijny. Dziwne, że o niej jest tak cicho, a było głośno o Hermagorze, który w rzeczywistości nie był niczym specjalnym.
Zagraliśmy w trzech: ja, jax i Qbot. Nie udało nam się skończyć rozgrywki, ale dobrze, że g
racze chociaż poznali jak się gra, bo pierwsza partia jest zupełnie testowa. Dopiero od następnych umie się już odpowiednio sterować rozgrywką. Najbardziej podoba mi się w Salamance, że gracze potrafią wchodzić ze sobą w krótkie sojusze (zupełnie niewerbalnie, automatycznie, nic nie ustalając ze sobą), rozwijać sobie nawzajem majątki, żeby za chwilę zacząć sobie przeszkadzać, rzucać na siebie plagi, podrzucać kiepskie tereny itd. Bardzo ciekawy tytuł, fani planszówek nie przejdźcie koło niego bokiem!
I to tyle. W tym czasie odbywało się w pozostałych salach mnóstwo innych rozgrywek, ale specjalnie nie zapamiętałem tytułów, no może oprócz kilkakrotnie granego Banga!, wesołego Pirate’s Cove czy nominowanej do Spiel des Jahres w tym roku Die Baumeister von Arkadia.
Jako dumny zwycięzca pierwszego próbnego wyścigu nowego Pitchar mini, pragnę zaznaczyć, że to nie ja zajmowałem pole position, ale byłem dopiero 4 na starcie (Kubicy tez się nie wiedzie w eleiminacjach, hehe).
Wraz z Grzechem wspieraliśmy się (moralnie i dopingiem) jako poprzedni zespół BMW… co spowodowało że rzeczywiście szybko wyszedłem na czło… i jak Massa nie odpuściłem do końca :)
No, ale koniec chwalenia się – gra genialna, poziom super pozytywnych emocji po prostu rewelacja.
Czekam z niecierpliwością na prawdziwe wyścigi, mając nadzieję zawsze się do nich kwalifikować!