Nie tylko planszówkami żyje nasz mały świat graczy. Przez ostatni miesiąc trwała mobilizacja sił na zapowiedzianą wcześniej na forum gry-planszowe imprezę paintballową. Po początkowych szumnych zapowiedziach liczba potencjalnie chętnychuczestników zaczęła gwałtownie maleć. Sam zgłaszałem skład 25 osób z czego stawiło się 9 osób.Dodatkowo w dzień wyjazdu rozpadał się deszcz i nawet ci z żelaznej rezerwy, w niewielkiej części wykruszyli się nie dając znaku życia. Zebrał się opłakany skład tylko 19 osób, co wydatnie podniosło koszty przejazdu wynajętym autokarem. Mimo przeciwności losu nie poddaliśmy się i z mocną wiarą w sukces wyruszyliśmy do pobliskiego Otwocka. Po krótkim błądzeniu po tym miasteczku kierowca dowiózł nas szczęśliwie do opuszczonego Szpitala Psychiatrycznego „Zofiówki”.
Na miejscu zastaliśmy ludzi zapewniających nam imprezę. Dwóch misowatych sterydowców z przerośniętymi karkami opieszale zajmowało się przygotowaniami karabinków oraz dzieleniem kul metoda „na oko”. Inicjatywa naszych „miłych” opiekunów leżała na całej linii. Widać kreatywność nie była ich najmocniejszą stroną. Choć należy oddać sterydowcowi co sterydowe i przyznać, ze wykazywali tylko umiarkowany stopień chamstwa i używanych wulgaryzmów. W mojej ocenie z usług tej quasi spółki nie należy już korzystać. Omijajmy ich wielkim łukiem.
Tylko dzięki naszej inwencji zabawa układała się dość zgranie, choć bez ciekawych podsumować po każdej z rozegranych gier a to w budynku a to w terenie. W sumie odbyliśmy następujące starcia: 3 boje spotkaniowe w budynku polegające na obopólnej sieczce bez postanowionego zadania, 2 boje typu atak-obrona, 2 boje terroryści kontra prezydent, 3 walki o zdobycie flagi ustawionej w środki budynku, w terenie zaś 3 boje manewrowe również o zdobycie i utrzymanie flagi, 2 pojedynki liniami przypominające taktykę wojen Fryderyka Wielkiego, oraz 1 bój każdy na każdego. W trakcie walk niektórzy zmieniali przydziały do poszczególnych drużyn. Pierwotny skład dwóch pododdziałów dzielił nas w zasadzie na eurograczy „żółtych” i wargmerowców wraz z posiłkami lubelskimi „dzieci kwiatów” :) „zielonych”.
Początkowo zaczęliśmy zabawy w budynku z powodu padającego na zewnątrz deszczu. Brak znajomości rozkładu pomieszczeń na parterze i na piętrze wpłynął na chaotyczność prowadzonych bojów. Niewątpliwie dało się odczuć przewagę obrońców nad atakującymi. Wynikało to z dwóch powodów. Po pierwsze przeniknięcie z jednego skrzydła szpitala do drugiego możliwe było tylko przez długie i proste korytarze, które nieustannie zasypywane były gradem żelatynowych kul. Po drugie strona broniąca się miała przygotowane dość dobre pozycje strzelnicze, tak do ognia na wprost z okiem jak i o wiele skuteczniejszego, oraz zaskakującego flankowego.
W drużynie, w której byłem szybko przygotowaliśmy przed każdym pojedynkiem krótki plan działania. Wybraliśmy też lidera – Tomka Bulzackiego pseudonim Trutu teoretycznie koordynującego działania. Wkrótce okazało się, ze bez łączność w budynku, faktyczne dowodzenie jest prawie niemożliwe. Walki przybierały na sile, liczyła się szybkość, rodzaj broni i spryt. Szczególne narzekania szły w kierunku osób posiadających niewspółmiernie lepsze karabiny. Fakt, że w całej zabawy tylko 3 osoby posiadały szybkostrzelne i długolufowe giwery. Oburzało to, że wszystkie one znajdowały się w jednej przeciwnej mojej drużynie. Choć ich skuteczność bywała różna, to ilość wypluwanych kul uniemożliwiała jakiekolwiek podejście, co tym samym oznaczało nieśmiertelność obsługujących je snajperów. Co gorsza karabiny te posiadały 2-3 krotne dłuższy zasięg i większą moc. Uderzenie takiej kuli naprawdę bolało. Dodatkowo zdarzyło się i tak, że zaczynający zabawę Jax, tuż po opuszczeniu naszego skrzydła budynku ze znacznej odległości otrzymał trafienie. Ta swoista asymetria wywoływała niesmak.
Aby wyrównać szanse i móc przejść do sprawnego natarcia posłużyłem się rzymskim sposobem oblężniczym – czyli podchodzenie do miotaczy pod osłoną. Wymagało to pozostawienia broni na tyłach, ale okazało się bardzo praktyczne. Pod osłoną dykty wielkości człowieka posuwałem się sprawnie do przodu w asyście 6 strzelców, którzy strzelali na boki oraz z przystanków bardziej frontalnie. Po raz pierwszy użyłem tej metody w zabawie terroryście kontra prezydent. Po wybiciu przedniej osłony prezydenta natknęliśmy się na bardzo silny ogień flankowy w broni szybkostrzelnej. Nawet zasłona nie dawała należytej ochrony. Po kolei padali przy mnie strzelcy, aż zostałem tylko z jednym. W tym momencie długolufowy karabin zamilkł i dało się słyszeć krzyk „… poddaję się nie mam amunicji…”. Miotającym w nas grad kul okazał się sam prezydent. Nie dożyłem końca walki bowiem przed samym końcem podczołgał się do zasłony ostatni ochroniarz prezia i postrzelił mnie w stopę. Od tej chwili obie drużyny posługiwały się ruchomymi tarczami z dość dobrym efektem.
Dokonano wielu czynów zasługujących na uznanie, choć nikogo nie odznaczono na polu walki. W trakcie jednej z walk również ja bohatersko zdobyłem WC, eliminując znajdującego się w kabinie snajpera, Który ostrzeliwał ważne podejście do skrzydła budynku :) . W akcji poległem wraz z moim wrogiem.
Ciekawsza cześć zabawy odbyła się na powietrzu, w pobliskim lesie. Tu szanse wyrównały się i broń nie miała już tak istotnego znaczenia. Królem taktyki był manewr i tworzenie lokalnych przewag. Zachodzenie ze skrzydła czy też zagony na tyły. Walki zdecydowanie mniej czasochłonne nie poprzednio, dostarczały dużej dawki adrenaliny i radości.
Czas płynął nieubłaganie. Spędziliśmy razem ponad 6 godzin. Miałem wrażenie, że mimo niedostatków naszych karczkowych opiekunów wszyscy bawili się dobrze. Myślę, że za jakiś czas powtórzymy imprezę. W końcu nie tylko planszówkami człowiek żyje. Wydaję się, iż była to zacna inicjatywa, którą należy kultywować. Dzięki Lim Dul za podjęcie trudu organizacyjnego. Nie waż się więcej brać tego karabinku szybkostrzelnego i 1500 kul. Dla porównania ja zużyłem tylko 400 pocisków.Pozdrawiam też gości z poza Warszawy.
Fotki pod linkiem:
Spoko tekst, Pędrak. ^^
Następnym razem nie wezmę tego szybkostrzelnego markera – wezmę ten lepszy. :-D
A tak na serio to następnym razem pewnie zrobi się imprezę otwartą, to znaczy ogłoszę spotkanie na forum paintballowców. Wtedy będziecie mieli na głowie nie trzy osoby z szybkostrzelnymi markerami, a trzydzieści. :-D
Aha: Skąd te trzy osoby z szybkostrzelnymi markerami? To chyba tylko w grach z prezydentem. Tak to byłem ja i ten koleś, któremu organizatorzy wcisnęli marker Piranha, ale ze spłuczką grawitacyjną to mógł zapomnieć o szybkostrzelności. W sumie o ile się nie mylę w ogóle byłem jedyny z elektro-spłuczką, więc inni nie mieli szans na przekroczenie 8 kulek na sekundę. :-D Za to w mojej spłuczce kończyły się baterie, więc pewnie też w granicach góra kilkunastu BPS byłem w stanie wyciągnąć. Najzabawniejsze jest to, że strzelałem tylko w trybie pół-automatycznym i wątpię, abym zbytnio przekraczał szybkostrzelność Waszych mechanicznych markerów – chyba tylko liczba kulek, które ze sobą wziąłem, decydowała o „gradzie pocisków”, jaki na Was puszczałem. ^^
P.S. Długość lufy nie wpływa na celność. OK – jakość już tak, ale to inna sprawa. ^^ Prędkość wylotowa u mnie też była regulaminowa – u gościa z wypożyczoną Piranhą (nazywał się chyba Tomek) już nie…
E, to ja ma byc wiecej osob z lepszym sprzetem to przyszle spotkanie traci na atrakcyjnosci.
Powinny byc rowne warunki – wszyscy strzelamy zwyklymi i juz.
Relacja fajna – czekam na kolejna taka inicjatywe.
Nie po to kupuje się sprzęt za ciężkie pieniądze, żeby go potem wypożyczać i jeszcze dopłacać.
Zresztą widać, że mało gracie w paintballa. Sprzęt nie ma takiego olbrzymiego znaczenia. To tak jak byście mówili, że jak ktoś ma lepszą rakietę do tenisa, to nie możecie z nim zagrać.
Wszystkie markery na rynku mają ten sam zasięg i podobną celność. Różnią się niezawodnością, łatwością serwisowania i szybkostrzelnością, a ta ostatnia nie liczy się specjalnie poza speedballem. Zresztą wypożyczane markery spokojnie mogą wyciągnąć 7-8 kulek na sekundę (przez spłuczkę grawitacyjną), a to więcej, niż potrzeba na skuteczną grę.
Jak zbieramy się w Lab Sektorze na pykanie, to rozsiew rodzajów markerów jest gigantyczny – niektórzy mają markery lepsze od mojego, inni gorsze, a i tak wszyscy jesteśmy w stanie zdjąć siebie nawzajem. Tu liczy się refleks, dobra komunikacja w drużynie, dobre ogarnięcie sytuacji na polu – markery to sprawa drugorzędna, a te, które teraz dają w wypożyczalniach, i tak są bardzo dobre. Ja grałem przez 7 (!) lat na podobnym czy nawet gorszym i to z ludźmi z najprzeróżniejszym sprzętem!
Chyba największą przewagą, jaką mają zawodnicy z własnym sprzętem, są kulki. Mają ich dużo i najczęściej niezłej jakości – przez to mogą strzelać swobodniej i celniej.
To ja jednak proponuje, by ten sprzet lepszy uzywac na spotkaniach paintballowcow, a na spotkaniach amatorow uzywac normalnych i takich samych jak restza.
Chyba, ze to nie ma znaczenia to wtedy ok, ale z relacji Krzyska wyglada to jednak inaczej.
Bo początkujący zawsze tak twierdzą. Przegrałem, bo przeciwnik miał szybszy marker. Zacznijmy od tego, że bez właściwej techniki pociągania za spust (dwoma palcami na przemian) wątpię, aby ktokolwiek z obecnych na spotkaniu w pełni skorzystał z szybkostrzelności nawet tych markerów, które dostali z wypożyczalni. Tak samo ja strzelałem non-stop w semi-auto, a że jestem dość cienki w „chodzeniu po spuście”, też nie wyciągałem zbyt wiele, ale pewnie więcej, niż reszta.
Główna różnica polega na tym jak swobodnie obchodzimy się z kulkami. Pędrak powiedział mi potem, że zużył na całym spotkaniu niecałe 400 kulek – to nie ma nic wspólnego z szybkostrzelnością, byli tacy, którzy na tym samym sprzęcie wystrzelali ponad 700, a ja prowadziłem właśnie ogień zaporowy, który nie pozwalał nikomu podejść i dlatego kulek zużyłem 1500…
Mówię – to nie sprawa sprzętu, tylko umiejętności. Tak samo jeżeli ktoś marudził, że miałem wyższą prędkość wylotową – gdybym to ja wypożyczył sprzęt, to od razu poszedłbym do chrono i podkręcił prędkość wylotową kulek do odpowiedniej wartości – to tylko sprawa obeznania z tematem, a ludzie, którzy nie mieli styczności z paintballem, są po prostu w gorszej sytuacji na każdym sprzęcie.
Dzisiaj mieliśmy na polu dwóch gości z dobrym sprzętem. Jednego z Invert Mini, drugiego z Ego 07 – markery za odpowiednio ~1700,- i 4000,- zł. A na polu non stop ownował ich gość z autocockerem za ~500,- zł i oczywiście niższą szybkostrzelnością. =)
Mój kolega, który grał dziś po raz pierwszy i któremu pożyczyłem mojego NME L.E. bez elektro-spłuczki (szybkostrzelność góra 8 kulek na sekundę i jeszcze czasami trzeba potrząsnąć) zdjął mnie kilka razy w 1 on 1.
dla mnie lepsze markery nie byly problemem. problemem byl brak organizacji ze strony sterydowcow, ktorzy w sumie nic sensownego nie robili poza sprzedawaniem kulek i uzupelnianiem cisnienia.
na spotkanie z wieksza liczba paintballowcow sie nie pisze. rozgrywki amatorow, milosnikow planszowek – tak. zabawa z zywa tarcze dla profesjonalistow – nie. to po prostu zaden fun.
To może zagrajcie sobie dla odmiany w ASG? Nie porównywalnie tańsze, bardziej klimatyczne i realistyczne. Po za tym karabin aż tak bardzo nie różnią się od siebie. Zresztą ASG jest lepsze :)