Co roku o tej porze w planszówkowym światku wzbierają emocje. Najważniejsza impreza w branży zbliża się wielkimi krokami. Każdy maniak, który ma dość odwagi żeby otwarcie przyznać że nim jest, myśli o wyjeździe do Niemiec. Niektórzy poświęcili w tym celu wakacje, niektórzy oszczędzali cały rok na ten wyjazd, niektórym udało się wkręcić w wyjazdy sponsorowane przez różnego rodzaju sklepy, wydawnictwa itp.
Ale są też tacy, którzy na upragniony wyjazd do Essen wykładają kasę z własnej kieszeni i jadą. Czy jest w tym jakiś sens? Zastanówmy się.
Po pierwsze – po co jechać do Essen?
Na targach, w kilku wielkich halach, wystawiają się wszyscy poważni wydawcy gier z całego świata. Na ich stoiskach można zagrać, obejrzeć i kupić najnowsze produkcje, w dodatku w atrakcyjnych cenach (chociaż to jest mój domysł, nigdy nie słyszałem o żadnej analizie pod tym kątem). Przez te kilka dni każdy zwiedzający może oddychać zapachem świeżo otwartych pudełek, niepowtarzalną atmosferą tworzoną (czy raczej wydychaną) przez tłumy zwiedzających w jesiennych kurtkach, może cieszyć się wczesną niemiecką jesienią w Zagłębiu Ruhry (chociaż zapewne cały wyjazd spędzi pod dachem). W Essen świetnie też funkcjonuje rynek gier z drugiej ręki – używanych, często rzadkich lub bardzo rzadkich, których nie da się kupić w sklepie, a nawet na ebayu trzeba sie naszukać.
Czyli – jadąc do Essen możecie na własne oczy zobaczyć plecy innych zwiedzających tłoczących się wokół interesujących was stoisk i kupić gry, w które nikt jeszcze nie grał, ale wam się wydaje że będą świetne, albo takie, w które ich pierwsi właściciele już wcale nie chcą grać, ale wy myślicie, że to wielki błąd. Tyle po stronie plusów.
Po drugie – za co jechać do Essen?
Policzmy, ile te wszystkie atrakcje będą was kosztować. Po pierwsze – musicie zacząć o tym myśleć wystarczająco wcześnie. Jeśli dopiero teraz przejrzeliście na oczy i powyższe akapity sprawiły, że musicie tam być, to w tym roku już wam się raczej nie uda. W każdym razie poniższe wyliczenie na nic wam się nie przyda – musicie uderzyć do znacznie kosztowniejszych hoteli, te najtańsze już mają z pewnością pełny skład. Tak więc wyjazd do Essen będzie was kosztował czas. Dużo czasu, odpowiednio wcześnie zainwestowanego w załatwianie hoteli, przelotów (lub innych środków transportu), a także zainwestowanego w ekscytowanie się perspektywą wyjazdu.
Po drugie, wyjazd do Essen będzie was kosztował kilka dobrze zapowiadających się znajomości, czy nawet przyjaźni. Zapewne przynajmniej parę osób, słysząc że jedziecie, będzie chciało koniecznie żebyście przywieźli im jakąś grę (bardziej bezczelni mogą nawet na jednej nie poprzestać). Oczywiście oddadzą wam kasę co do grosza, a nawet dadzą wam na ten poczet słony zadatek. Ale wy będziecie przez to w sytuacji bez wyjścia – albo im odmówicie i pogodzicie się z gwałtownym ochłodzeniem stosunków, albo zgodzicie się na to i zamiast oglądać plecy zwiedzających przy stoiskach które was interesują, będziecie oglądać te same plecy przy stoiskach interesujących waszych kumpli. Zamiast (po wyrzuceniu niepotrzebnych już ubrań i bielizny osobistej) upychać w waszej walizce upragnione nowe i stare gry, będziecie w niej upychać gry upragnione przez waszych kumpli. Tak czy owak – sytuacja nie do pozazdroszczenia.
Po trzecie, wyjazd będzie was kosztował jeszcze więcej czasu spędzonego w internecie na czytaniu opinii innych maniaków, którzy również wpadli na ten kontrowersyjny pomysł, żeby jechać do Essen. Będziecie czytać, które gry oni mają zamiar kupić i oczywiście od tego czytania wy też będziecie mieli na nie ochotę. A więc po przyjeździe udacie się na stoiska, na których można kupić te gry i zobaczycie tam plecy innych maniaków kroczących tą samą ścieżką. Uwierzcie mi – napalanie się na gry przed wyjazdem będzie was kosztowało najwięcej czasu ze wszystkich rzeczy, które musicie przed targami załatwić.
Po czwarte wreszcie, ta zabawa będzie was kosztowała mnóstwo kasy. Przelot tanimi liniami do Zagłębia Ruhry, to od 150 do 250 PLN, o ile kupicie bilety kilka miesięcy wcześniej. A to nie wszystko – trzeba jeszcze dostać się z lotniska do hotelu. No i powiedzmy sobie szczerze – lot samolotem na targi, to zupełnie poroniony pomysł. Linie lotnicze mają skandalicznie niskie limity na przewożony bagaż, a przecież ta sama gra w dużym pudełku sprzedaje się lepiej niż w małym. Tak więc musicie poszukać miejsca w samochodzie jadącym do Essen, gdzie spędzicie kilkanaście cudownych godzin stłoczeni z innymi maniakami podróżującymi przez pół Polski i całe Niemcy na tę duchową pielgrzymkę. Wprawdzie wracać będziecie również z nimi, ale już w stanie wojny, bo przecież do przeciętnego samochodu osobowego zmieści się pięciu maniaków, ale z całą pewnością nie zmieszczą się gry zakupione przez pięciu maniaków. Do tych kosztów dochodzi jeszcze jakieś 600 PLN na hotel i wstęp na targi. Hotel oczywiście zapewni wam maksimum komfortu, próbując odpocząć po całym dniu zwiedzania będziecie musieli walczyć z pochrapywaniem maniaka dzielącego z wami pokój, krzykami zombiaków na korytarzu (bo sąsiedzi postanowili zagrać w Mall of Horror na żywo) i z wykrzykiwanym raz po raz w pokoju za ścianą gromkim Tichu! Ach, to najsłodsza muzyka dla prawdziwego maniaka planszówek!
Bilans zysków i strat
Widać z powyższego jak na dłoni – nie jest prawdziwym maniakiem, kto choć raz tego nie zaznał. Pobyt w Essen to przełom w rozwoju waszego hobby. Nic nie może się z nim równać, jeśli w jakiejkolwiek rozmowie o grach wspomnicie o tym wyjeździe, wszystkie inne tematy odejdą w zapomnienie – będziecie tylko wy i wasza opowieść. Oczywiście opowieść będzie nieco podkoloryzowana, nie powiecie przecież wszystkiego wprost tym, którzy tam nie byli. Na pewno nie przyznacie się, że się sfrajerowaliście, że już nawet za samą kasę wydaną na podróż i hotel moglibyście kupić kilka najlepszych tytułów wkrótce po targach, gdy zostaną już ograne i sprawdzone przez innych graczy. Z całą pewnością nie przyznacie, że większość kupionych przez Was gier okazała się kiepska, kilka jest fatalnie zbalansowanych i nie da się w nie grać, choć na pierwszy rzut oka tego nie widać. Nie powiecie także, że najlepsze tytuły zostały przez Was przegapione. O nie. Będziecie kwieciście opowiadać, że to niezapomniane wrażenie, że nigdy czegoś takiego nie przeżyliście, że tam dopiero otworzyły wam się oczy na prawdziwe piękno gier planszowych. Może nawet posuniecie się do tego, żeby w kolejnym roku pojechać do Essen ponownie. Wszystko po to, żeby nikt nie powiedział, że ten pierwszy wyjazd był nonsensowny…
naprawdę świetny artykuł, gratuluję
Czyli nie ma po co jechać do Essen – oglądanie pleców i wydawanie kupy pieniędzy na słabe gry
Może uda mi się za rok :)
Jak ktoś zna niemiecki, to tytuł tekstu Jacka może mieć dla niego podwójny sens, to znaczy również „jak zgromadzić pieniądze na wyjazd”
@Michał: :) to było zamierzone, choć nie znam niemieckiego i mogłem zrobić tu jakiś błąd – myślałem o tytule „zu essen oder nich zu essen”, ale nie mając się kogo poradzić, postanowiłem nie ryzykować :)
Jacek – swietny tekst. Jesli kiedykolwiek wpadne na szalony pomysl, by tam jechac przeczytam go jeszcze raz :-).
A teraz trzeba znalezc jakiegos przyjaciela, co nam gry przywiezie ;-)…
Ja tam mam wymowke, ze jezdze zawodowo :-), poza tym prawie nic nie kupuje (a na pewno zadnych nowosci). Jezeli pracuje sie w branzy, to jest to wg mnie rzecz nie do przecenienia. Jezeli natomiast jest sie po prostu fanem… Na pewno Essen jest wylacznie dla maniakow, dla tych, ktorzy chca byc z planszowkami na biezaco, dla ktorych jest to nie tylko sposob spedzania wolnego czasu, ale pelnoprawne hobby.
Gdybym nie jezdzil zawodowo, mimo wszystko slinilbym sie na mysl o wyjezdzie. Jezeli mialbym kase – na pewno bym pojechal, bo w koncu po to sa pieniadze, by je wydawac.
Zgodnie z logika Ja_na mozna powiedziec, ze po co jechac na wakacje do kurortu w Egipcie czy na Majorce, jak mozna walnac sie w domu na balkonie albo w solarium :-). Jedziesz, zeby sie rozerwac, porobic cos fajnego, zobaczyc cos fajnego. Jezeli dla mnie cos fajnego = planszowki, to Essen jest po prostu ekscytujacym wyjazdem.
Tak wiec jezeli nic nie stanie mi na przeszkodzie, bede tam jezdzil jeszcze wiele lat, niezaleznie od marudzenia niektorych frustratow, ktorzy chcieliby pojechac ale nie moga, wiec pisza felietony, zeby to sobie uzasadnic :-)
Świetny felieton :-) No i ta gra słów „Jeść albo nie Jeść” :D
Widzisz Jacku – zapomniałeś oczywiście o kilku kwestiach w swoim niezwykle stronniczym tekście – targi zaczynają się w czwartek, a w czwartek i piątek można zobaczyć wszystko o wiele spokojniej niż w sobotę czy niedziele (sam jadę na piątek).
Do tego dochodzi coś, czego nie uraczysz w Polsce – możesz spotkać na raz wielu autorów, uścisnąć im dłoń, porozmawiać i przekonać się, że to ludzie z krwi i kości, a nie guru. Pamiętam jak dwa lata temu widziałem sie z Bruno Faiduttim – za każdym razem kiedy się z nim mijałem uśmiechaliśmy się do siebie. Niby nic, a jednak
Na wyjazd mam kilka list gier ocenionych w kategorii kupić/może kupić/oglądnąć ale także – odwiedzić stosika. Roberto Fraga, Kris Burm i Walter Obert na początek.
Do tego magia rzeczy dostępnych tylko w Essen – limitowane wydanie Tzaara, dodatek do Mr.Jacka (no dobra, ten będzie dostępny później) czy wszelkie mini dodatki rozdawane za free, które potem osiągają kosmiczne ceny na aukcjach.
Essen wcale nie jest takie drogie – mnie wyjazd wyjdzie w sumie poniżej 300zł (i dwa dni nieobecności na uczelni). Ktoś powie 300zł za jeden , może dwa dni – oszołom! Ale ja tam chce spotkać Roberto, Waltera, Bruno, móc podyskutować na żywo z osobami, które znam tylko z wymiany e-maili (np Hicham z Matagota) i pomacać gry, których i tak nie kupie (np. Meisterdiebe). Do tego zakupy, ale to zupełnie inna broszka. ;)
Na targach byłem po raz pierwszy 2 lata temu. W zeszłym roku nie pojechałem z powodu braku funduszy. Jednak w tym roku trochę pooszczędzałem i jadę z bananem na gębie. Bilet na autobus kupiony, euro na zakupy kupione, nocleg załatwiony – nic tylko odliczać!
Jacek zapomnial w felietonie napisac, ze czesc jadacych tlumaczy swoje wyjazdy sprawami sluzbowymi, a do tego twierdzi iz 4 dni ogladania plecow sa lepsze niz 2 dni :-).
Poza tym zaryzykowalbym stwierdzenie, ze autorzy gier to ludzie bez koniecznosci ogladania ich osobiscie ;-).
Hmmm jak poznasz jakiegoś autora, to zmienisz zdanie ;p
Ja też jadę w sprawach służbowych, ale głównym moim celem jest zobaczenie tego szaleństwa z bliska. Drugim jest właśnie spotkanie autorów. Mam nadzieję poznać Krisa Burma, ponownie spotkać Wolfganga Kramera… a co z tego wyjdzie? Opowiem po 21-ym ;-)
Tekst jest kapitalny, kilka razy zaparskałem monitor :-)
Wydaje mi się, że nie ma co do niego odnosić się poważnie (a już na pewno polemizować). Zdanie jecka o essen znamy już z zeszłych lat, a tutaj tylko przedstawił je w formie przezabawnego, quasiszyderczego i ultraprzejaskrawionego felietonu. Sam mimo że nie jadę do essen spędzam masę czasu na rozmyślaniach jak tam musi być fajnie, ile nowych gier bym zobaczył i pewno kupił, ile bym wieczorami pograł w hotelu ze znajomymi…
W każdym razie dzięki temu tekstowi od rana mam świetny humor
ps. w tytule ma być chyba „oder”, a nie „order”? ;-)
ludzie, to jest tekst z przymruzeniem oka i tak nalezy go odbierac
Nie sluchajcie Jaxa. To powazny dezyderat, ktorego bardziej rozbudowana wersje znajdziecie wkrotce w nowym wydawnictwie pt „Wielki Powazny Almanach o Grach Planszowych”.
Wielki Powazny Almanach o Grach Planszowych?
Gdzie go będzie można dostać? Bo będzie o planszówkach i brzmi poważnie. Myślę, że warto nabyć.
Mockerre – nie wiesz? Bedzie w kazdym kiosku Ruchu, zaprenumerowaly juz swietlice szkolne i gimnazjalne, maja rozdawac za darmo do posilku na stolowkach (zarzadzeniem Ministra Edukacji). Ja juz czytalem, bo mam wtyki w branzy! :>
jax – do kogo piejesz? :)
@wc: dzięki, tytuł poprawiłem.
Jako ilustrację tego, o czym piszę w felietonie polecam lekturę poniższego artykułu o przygotowaniach do Essen:
http://www.boardgamenews.com/index.php/boardgamenews/comments/dale_yu_getting_ready_for_essen/
Moim zdaniem to jest kliniczny przypadek przedwyjazdowej ekscytacji. Koleś pisze nawet jakie buty zamierza wziąć na targi!