Gra jest prymitywna do bólu. Mamy mini boisko, które pośrodku jest przedzielone ścianką, a w nim mały otwór. Przy dwóch bandach zamontowane są gumki, które obsługują gracze. Zadanie jest proste jak budowa cepa – brać drewniane krążki i wystrzeliwać je na stronę przeciwnika. Co oczywiście nie jest takie proste, bo otwór jest niewielki, a drugi gracz robi dokładnie to samo i często zbija nasze krążki. Gra kończy się gdy jeden z graczy wbije wszystkie krążki na pole przeciwnika.
Jak przystało na grę w pełni prymitywną jest w niej mnóstwo funu. Nawala się z gumki ile tylko sił starczy, a krążki odbijają się od ściany oddzielającej stronę przeciwnika i tylko niektóre pokonują otwór. Po kilku minutach ręce bolą już od obsługiwania procy, a grać trzeba przecież do końca. Widać jednak, że można się w niej rozwijać, bo przez znających grę – Tiju i syna Mst – zostałem po prostu rozgromiony, a z grającymi po raz pierwszy – bazikiem i Alem – mogłem podjąć równorzędną rywalizację. Ogólnie coś dla fanów Pitchcara i Crokinole, tylko, że jeszcze lżejsze i jeszcze luźniejsze.
Marrakech
Marrakech (a dokładnie Suleika) to jedna z gier nominowanych do tegorocznego Spiel des Jahres. Na zdjęciach wydaje się abstrakcyjna i mało ciekawa, ale po rzeczywistej rozgrywce jest sympatyczna i godna uwagi. Każdy z graczy rzuca kostką i porusza po planszy pionek reprezentujący szefa targowiska dywanów. Tam gdzie się zatrzyma gracz może rozstawić swój dywan (o ile się da to zasłaniając jeszcze dywany przeciwników). Ważne jest, żeby nie deptać dywanów innych graczy, bo wtedy trzeba zapłacić odszkodowanie. I w sumie to tyle.
Może w grze nie jest dużo decyzji, a strategii dalekosiężnych jest tyle co kot napłakał, to gra się i tak fajnie. Plansza stopniowo zarasta dywanami, a my staramy się, żeby to nasze były na górze, jednocześnie ustawiając tak szefa targowiska, żeby była jak największa szansa, że przeciwnicy podepczą nasze dobra. Miła odskocznia, pewnie sobie kupię.
Pandemic
Pandemic jest teraz jedną z najbardziej gorących gier na naszym grajdołku. Na Pionku również tak było. Gdzie się nie spojrzało wciąż ktoś w nią grał. Kilkuosobowe grupki próbowały wspólnie zwalczyć epidemię ogarniającą każdy zakątek globu. Również ja, Ola, bazik i Nataniel spróbowaliśmy swoich sił. Niestety z powodu błędu z przygotowaniem talii zagraliśmy ostatecznie nie w wersje normalną (jak planowaliśmy), ale w wersję heroic. Rozgrywka skończyła się dosyć szybko i nagle. Wydawało nam się, że pomału zaczynamy opanowywać zagrożenie gdy naraz było już po grze.
Cały czas nie mogę sobie jeszcze wyrobić zdania o Pandemic. Głównie dlatego, że za mało jeszcze w niego grałem. A najbardziej interesuje mnie jak jest z jego – jak ja to nazywam – regrywalnością. Czyli czy gra się nie znudzi po kilku partiach.
Pitchcar mini (podstawka, Mini Extension i Mini Extension 2)
Mistrzostwa Warszawy już za mną, ale wciąż adrenalina buzowała, aby jeszcze porywalizować z kierowcami F1. Pionek jest świetnym miejscem do tego, ponieważ odbywa się tam tradycyjnie turniej Pitchcara Mini. Ponieważ na poprzedniej edycji przegapiłem go, tym razem za wszelką cenę chciałem wziąć w nim udział. Tor został zrobiony naprawdę po mistrzowsku i dawno nie widziałem tak złożonej trasy. Podobna trasa była jedynie na turnieju w czasie Mazurconu II. Cztery skocznie, kupę zakrętów, bardzo długie okrążenie. Czułem, że będzie zabawa.
Kwalifikacja przeszła jak po maśle, zdobyłem pole position, a jednocześnie do głównego wyścigu nie przechodzą najwięksi konkurenci: mistrz Warszawy 2008, czyli Dasilwa, śmietanka gliwicka (Trzewik, Tiju, Multi, Salou). Wiem jednak, że niebezpieczny jest Mst, któremu udaje się zająć dobrą pozycję, umiejętności reszty zawodników nie znam. Wyścig dość szybko dzieli się na dwie części: uciekającą trójkę – ja, Mst i Miras oraz resztę. Nasza trójka zmienia kolejność prawie przez cały wyścig względem szczęścia na skoczniach. Wreszcie udaje mi się dość widowiskowo objąć prowadzenie przy przedostatniej skoczni. Prowadzenia nie oddaję już do końca. Drugi Mst, trzeci Miras. Gratulacje dla wszystkich. Świetna zabawa i bardzo emocjonujący wyścig. Turnieju na kolejnym Pionku postaram się również nie opuścić.
Venedig
Jeden z tytułów, którym staram się zarażać planszówkowców. Mało znana, a moim zdaniem, bardzo dobra pozycja, która wyszła z pod rąk twórcy Carcassonne Klausa Jürgena Wrede. Do rozgrywki udało się zebrać samych debiutantów, czyli Wojtka (Wc), Yatzka, Flaka i Ziela. Po pierwszych problemach ze zrozumieniem wszystkich szczegółów zasad, gra potoczyła się swoim biegiem. Przerywana była co prawda poszukiwaniem przez Wc błędów w moim tłumaczeniu kart, na szczęście tym razem byłem dobrze przygotowany i nie dałem się złapać na niczym. Biedny Wojtek musiał się obejść ze smakiem ;)
Lubię tę grę dodatkowo, bo przeważnie w nią wygrywam, a to zawsze zwiększa sympatię do danego tytułu. Niestety tym razem się nie udało i Flak pokonał mnie jednym punktem. Z tego co słyszałem (o ile gracze nie próbowali tego ukryć przede mną) to gra się spodobała. Czyli wszystko zgodnie z planem.
Visionary
Zabawny i niecodzienny tytuł. Gracze dzielą się na dwie drużyny, a członkowie zespołu na: gracza stawiającego budowlę i podpowiadającego. Stawiacz budowli ma zasłonięte oczy specjalnymi okularami i nic nie widzi. Podpowiadacz natomiast otrzymuje kartę ze zdjęciem budowli, którą trzeba postawić i musi tak naprowad
zić „niewidomego”, aby ten z drewnianych kloców postawił docelową konstrukcję. Stąd gra sprowadza się dla jednego gracz do krzyczenia „Kwadrat, poziomo, poziomo, kolumna, kolumna na kwadracie, długi, weź długi, płasko, postaw płasko, ostrożnie!!!!”, a od drugiego gracz wymaga: słuchania, macania stołu w poszukiwaniu elementów i precyzji w budowaniu.
Kolejna prosta, szybka gra, pełna niezobowiązującej rozrywki. Szkoda, że to już starszy tytuł i ciężki w zdobyciu, bo też mam na niego chrapkę.
Wits & Wagers
Gra już w Warszawie od dość dawna znana, bo Bazik swego czasu ją kupił i nas nią molestował. Na Pionku była jednak bardzo specyficzna wersja, bo samoróbka przygotowana przez Yatzka. Sama strona graficzna była okrojona do wymaganego minimum i nie przypominała tego co można kupić w sklepie, ale z drugiej strony miała swój specyficzny klimat. Najfajniejsze jednak było to, że Yatzek przygotował własne pytania (z pomocą google) dokładnie oddające charakter gry – czyli takie, na które nikt nie zna dokładnej odpowiedzi. Stąd zastanawialiśmy się „Ile waży milion dolarów w banknotach jednodolarowych” albo „ile czasu hamuje załadowany kontenerowiec wpływając do portu”. Po czym obstawialiśmy najbliższe naszym zdaniem odpowiedzi. Była dobra atmosfera i wesoła grupa ludzi, stąd gra sprawdziła się wyśmienicie.
Jeżeli w Venedig punkty liczy się na końcu, to bez wątpienia Flak musiał wygrać ;-)
Nie, na bieżącą się odlicza. Wygrał w 100% legalnie :)
Ja nie mówię, że nielegalnie :-). Macike wynsnuł takie prawo: Jeżeli punkty w grze są liczone na koniec (a nie na bieżąco), to wygrywa Flak. Zawsze