Nie lubię gier ekonomicznych. Nie znam się kompletnie na giełdzie. A mimo to spodobała mi się gra Hab & Gut, w której gracze zajmują się wyłącznie kupnem i sprzedażą akcji oraz sterowaniem poziomem ich cen.
Ale o co chodzi?
W grze, której autorem jest Carlo Rossi, wcielamy się w role brokerów giełdowych działających w czasach drugiej rewolucji przemysłowej. Naszym celem jest zebranie jak największego majątku przy jednoczesnym wspieraniu fundacji dobroczynnych. Gracz, który najbardziej poskąpi na tym szlachetnym polu, na końcu gry zostanie okrzyknięty przez społeczeństwo przebrzydłym spekulantem i krwiopijcą – a z takim pijarem o zwycięstwie można spokojnie zapomnieć.
Jak tu ładnie na tej giełdzie!
Hab & Gut to gra ładna. Skromna, ale ładna. Plansza przedstawia wielką tablicę wartości akcji sześciu towarów oraz kłębiący się pod nią tłumek panów w cylindrach. Do oznaczania aktualnych cen służą pękate drewniane pioneczki, zaś samymi cenami manipulujemy za pomocą niewielkich, acz ładniutkich kart (od -6 do +6), których tło stylizowane jest na pierwsze strony gazet. I to z tych „gazet” brokerzy czerpią informacje na temat ewentualnych symptomów wzrostów i spadków giełdowych.
Jakie to sprytne!
To właśnie w kartach i mechanice ich zagrywania kryje się podstawowy atut Hab & Gut. Otóż każdy zestaw kart (a zestawów jest tyle, ilu graczy) układa się na specjalnych stojaczkach, które z kolei umieszcza się POMIĘDZY parami graczy. Dzięki temu każdy gracz widzi dwa zestawy kart – jeden po lewej stronie („dzielony” z graczem po lewej), drugi po prawej („dzielony” z graczem po prawej). Zastosowanie systemu „shared information” sprawia, że każdy z graczy posiada pewną wiedzę na temat przyszłych zachowań giełdowych oraz połowę wiedzy posiadanej przez każdego z dwóch sąsiadów.
Jak to fajnie działa!
W swojej kolejce możemy najpierw kupić LUB sprzedać akcje jednego z sześciu towarów po aktualnej cenie, a następnie (kiedy kolejka dotrze do nas ponownie) musimy zagrać dwie karty zmieniające ceny akcji. Jedna z tych kart musi pochodzić ze stojaczka po naszej prawej, druga zaś ze stojaczka po lewej stronie. Obie karty możemy zagrać w wybranej przez nas kolejności, pamiętając o tym, że pierwsza z nich zadziała ze stuprocentową skutecznością, wartość drugiej zaś zostanie pomniejszona o połowę (a więc jeśli jako pierwszą kartę zagramy „wino +6”, zaś drugą „zboże -4” to znacznik wina zostanie przesunięty o 6 pól do przodu, zaś znacznik zboża cofnie się o 2 pola.
I tu zaczyna się zabawa.
Widząc, że ktoś sprzedaje zboże możemy domyślać się, że nie dysponuje kartami podwyższającymi jego wartość. Ale po chwili może okazać się, że sąsiad osoby sprzedającej zboże to samo zboże kupuje. Czyli prawdopodobnie na stojaku, który dzielą obaj gracze, nie ma kart podwyższających cenę zboża, ale za to na kolejnym stojaczku, który widzi tylko kupujący, takie karty już się znajdują… Tymczasem na naszych własnych dwóch stojaczkach widzimy karty, które mogą zarówno podwyższyć jak i obniżyć cenę zboża. I co teraz? Czy nakupić zboża i podbijać jego cenę, tworząc krótkotrwały sojusz z drugim kupującym, czy też obniżyć ją i dopiero w następnej kolejce (kiedy spanikowany konkurent wyprzeda swoje zboże) dokonać zakupu akcji, a potem podbić ich cenę?
Weźmy inną sytuację: zainwestowaliśmy sporo w zboże i mamy po jednej stronie (wśród innych kart) „zboże +6”, a po drugiej „zboże -6”. Jeśli zagramy „+6” z jednego stojaczka, a z drugiego kartę inną niż „zboże -6” nasz sąsiad po lewej, który nie inwestuje w zboże prawdopodobnie zagra „zboże -6”. Może warto więc zagrać obie karty? Jeśli zrobimy to w odpowiedniej kolejności (najpierw „ + 6”, potem „-6”) i tak będziemy o 3 do przodu, bo przecież skuteczność drugiej karty zawsze zostaje obniżona o połowę… A może jeszcze lepiej dogadać się z graczem po lewej, obiecując, że jeśli nie obniży w tej turze ceny akcji zboża, my sami nie obniżymy ceny wina, w które konkurent wpakował sporo pieniędzy? Nie muszę chyba dodawać, że aby prowadzić tego typu pertraktacje wcale nie trzeba mieć argumentu w postaci karty obniżającej cenę wina – bo przecież nasz sąsiad po lewej widzi tylko połowę naszych kart…
Do tego dochodzi również możliwość odkładania zakupionych towarów na własną mini-planszę celów charytatywnych. Karty z tej planszy sprzedawane są w połowie i na końcu gry, zaś całkowite zyski z ich sprzedaży wyznaczają poziom naszego zaangażowania w działalność dobroczynną. Ten z graczy, który okaże się na końcu największym sknerą automatycznie przegrywa całą rozgrywkę. I tu pojawia się kolejna ciekawa możliwość, ponieważ – w związku z tym, że na planszę dobroczynną odkładane są towary, a nie pieniądze – można poszerzyć swoją strategię o obniżanie wartości towarów znajdujących się na charytatywnych planszach konkurentów.
Jakie to szybkie i w ogóle!
Jak widać Hab & Gut daje naprawdę dużo możliwości (w porównaniu z prostotą zasad nawet bardzo dużo), a jednak nie powoduje to żadnych przestojów i nie spowalnia przebiegu gry (pierwsza partyjka w cztery osoby zajęła nam z tłumaczeniem zasad około godziny). Zresztą Hab & Gut w pierwotnym zamiarze autora miało być grą o wyścigach konnych więc nic dziwnego, że mechanika zaprojektowana została z myślą o niezbyt długim czasie rozgrywki…
Podsumowując: Hab & Gut to szybka, prosta i przyjemna gra o giełdzie. Brzmi jak oksymoron (zwłaszcza dla mnie) ale to prawda. Być może mógłbym nawet zaryzykować twierdzenie, że to „giełdowa gra rodzinna”, ale jak na pozycję, w której znalazło się miejsce na planowanie, dedukcję, współpracę, podgryzanie, blef, dezinformację i kilka innych ciekawych atrakcji, to określenie „gra rodzinna” wydaje mi się odrobinę zbyt mało pojemne.
Gra była zapowiadana tutaj.
Brzmi bardzo ciekawie. Chociaż mechanicznie wydaje się zupełnie inna, przez swoją tematykę nie uniknie porównań do Tulipmanii. Ciekawe która lepiej oddaje mechnizmy żądzące giełdą i która daje więcej frajdy.
I witamy Roktera – mam nadzieję, że będziemy mogli częściej się tu spotykać :-).
rokter, gratulacje, bardzo, bardzo dobra recenzja!
sama gra też brzmi fajowo poza jednym fragmentem – tymi negocjacjami, brrr nie lubię ;)
No no, wreszcie jakiś ciekawy tytuł. A jak to się skaluje? pewno najlepiej działa powyżej 4 graczy.
na radarze od jakiegoś czasu. Ta recenzja tylko utwierdza mnie w zamiarze zakupu. Dzięki Rokter!
Bardzo ładna mechanika, muszę spróbować :-)
Propo Tulipmanii, udało komuś się zagrać ;-)
tulipmanii nie bylo na targach.
Była Tulipmania, mamy nawet zdjęcia. Ale chyba tylko jednen egzemplarz, taki do zagrania, przetestowania. Nie widziałem, żeby go sprzedawano. Grali w nią chłopaki z Gdańska, mieli zdania podzielone, choć podobno świetnie symuluje ten balon spekulacyjny (kupujesz za 10 nasionka, a za chwilę warte są już 1000, 2000) :)
Świetna recenzja prezesie ;)
Co do Tulipmanii czytałem, że grę można było zakupić na targach, ale wysyłka będzie odbywać się znacznie później, tyle że po kosztach producenta (w ramach rekompensaty że gry na targach nie było)
Dziękuję wszystkim za dobre słowo i ciepłe przyjęcie.
Jeśli chodzi o różnice i podobieństwa z Tulipmanią (w którą oczywiście nie grałem), to na oko, po przeczytaniu recenzji ja_na nasuwają mi się następujące spostrzeżenia:
– Tulipmania to gra o pękaniu baniek spekulacyjnych (a więc zdarzeniach dość gwałtowanych i dramatycznych) i znajduje to swoje odzwierciedlenie w mechanice. Jak pisze ja_n: „Decyzje gracze podejmują w ciemno i ogłaszają równocześnie, a transakcji dokona ten, kto najbardziej zaszalał.”
– Hab&Gut to wprawdzie gra o giełdzie, a więc również o wzrostach i spadkach, ale z pewnością bardziej przewidywalnych i nie tak gwałtownych, jak w Tulipmanii. Najlepiej widać to na przykładzie plansz do obu gier. W Tulipmani ceny w stosunkowo krótkim czasie (jeśli dobrze zrozumiałem, to nawet w ciągu 4 tur) mogą skoczyć ze 100 do 6000, a potem spaść do 0, podczas gdy w Hab&Gut pomiędzy ceną minimalną 0 a maksymalną 250 jest aż 30 potencjalnych etapów pośrednich (ceny rosną najpierw o 5 jednostek, potem o 10, 15 i wreszcie o 20).
W związku z powyższym Hab&Gut wydaje mi się grą dużo „spokojniejszą”, przewidywalną i nie wywołującą aż takich skoków adrenaliny jak Tulipmania. Dla jednych będzie to atut, dla innych nie – zależy co kto lubi.
Melee – co do negocjacji w Hab&Gut, to muszę szczerze przyznać, że w naszej partyjce negocjacji prawie nie było. Choć moim zdaniem ta gra aż się o nie prosi, moi partnerzy przy stoliku okazali się nie podzielać mojego zdania – i muszę przyznać, że bez elementu negocjacyjnego gra również bardzo dobrze funkcjonuje. Niemniej jako wielki fan dyplomacji, negocjacji, pertraktacji, szantażu, umów, układów i układzików (na szczęście tylko w planszówkach) – uznałem, że moim świętym obowiązkiem jest napomknąć o dużych możliwościach jakie daje w tym względzie Hab&Gut.
p.s.
ja nawet w kółko i krzyżyk negocjuję :-)
bloody baron – wszystkie moje wrażenia pochodzą z pojedynczej rozgrywki w czteroosobowym składzie, więc niestety nie wiem, jak gra sprawdza się w mniejszym lub większym gronie.
Na oko w grze 3-osobowej na pewno mniej Cię zaskoczy (bo posiadasz wgląd w 2/3 wszystkich kart) natomiast w grze na 5 osób większe znaczenie mogą mieć negocjacje (bo sam, z dostępem do 2/5 kart możesz nie posiadać odpowiedniej siły przebicia na rynku).
Tulipmania – tak jak pisze Pancho – byla, ale w wersji prototypowej. Grało sie ciezko chociazby z powodu banknotow zupelnie nie dopasowanych nominalami do gry. Karty byly wydrukowane z błedeami itp.
Jezeli chodzi o mechanike: w tulipmanii prawie wszystko jest jawne, co zasadniczo rozni obie gry. W zasadzie mozemy sie spodziewac co zrobia rywale. Zastanawialismy sie nawet czy gra nie stanie sie schematyczna po kilku pariach.
Chętnie kupię tą grę jeżeli ktoś posiada i chciałby sprzedać. priv