Właśnie kończyłem załatwiać z Don Simonem intratny biznes, gdy zadzwonił telefon. To był Jax. Czego on do diabła mógł od nas chcieć? Odebrałem z życzliwym – „czego?”. Jego wypowiedź była konkretna i nie pozostawiała złudzeń: „Mamy kawałek gleby pod Kosmosem, nowy towar Der Schwarm i dwa wolne miejsca dla cwaniaków z ikrą. Macie ikrę?” No ba! Oczywiście, że mieliśmy. Spojrzałem na Don Simona, ten przytaknął, rzucił fajkę na ziemie i przygniótł ją obcasem. Ruszyliśmy szybkim krokiem w stronę Kosmosu. Tłum przelewał się ze wszystkich stron, ale dzięki rzetelnej pracy kolan i pięści udało się utorować drogę. Byliśmy przy Kosmosie szybciej niż zdążysz powiedzieć „naleśniki z jagodami”.
Na ziemi między stolikami siedział ogromny Mst, bawiąc się nieodłączną brzytwą. Obok siedział Jax z miną jak przystało na właściciela dwóch burdeli w mieście. Był jeszcze jeden gość, pierwszy raz na oczy go widziałem. „A co to za frajer?! Miało nas być tylko czterech…” – trzasnąłem na przywitanie. „Easy, stary, easy. Ten Szanowny Pan pokaże nam jak używać Der Schwarm. Nie chcesz chyba przeholować na pierwszej próbie?”- uśmiechnął się obrzydliwe Jax. Oczywiście, że nie chciałem. Usiedliśmy, zaświergotało Zippo, Don Simon zapalił fajkę, a gościu_znikąd zaczął powoli tłumaczyć… jak to się zwało? Aaa tak, Der Schwarm.
O czym ta gadka?
Tak mniej więcej wyglądało umówienie się na partię tej gry na targach w Essen. Przypomnę, że jest to kolejna gra wydawnictwa Kosmos w serii gier na podstawie książkowych bestsellerów. Tym razem za adaptację wzieli się nie byle jacy autorzy, a Wolfgang Kramer oraz Michael Kiesling. Pierwowzorem fabuły była książką Franka Schätzinga pod tym samym tytułem – Der Schwarm, co znaczy rój, chmara.
A o co biega?
Scenariusz dotyczy przyrodniczych anomalii, które dotykają różne ośrodki badawcze i okręty pływające w północnej części naszej planety. Agresywnie zachowujące się wieloryby atakują statki, pojawią są liczne plagi meduz, kolonie krabów przeprowadzające inwazje na terytoria zamieszkałe przez ludzi. Do badania tych dziwnych zdarzeń zostaje powołana specjalna ekipa, która stopniowo odkrywa, że za tym wszystkim stoi tajemnicze COŚ. Więcej oczywiście w książce, aby nie popsuć lektury.
Każdy z graczy wciela się w grze w ekipę naukowców powołaną przez jedno z państw. Zadaniem jest założenie odpowiednich ośrodków badawczych, wysyłanie tam swoich ekspertów, a przede wszystkim badanie struktury dziwnego czegoś, zwanego Rojem. Do tego każdy z graczy będzie mógł symulować zagrożenia ze strony Roju i wysyłać na innych graczy różne atrakcje. Cel zdobycie jak największej liczby punktów badawczych, zwanych kolokwialnie punktami zwycięstwa.
Twarde zasady
Gra ma dość proste zasady, które można wytłumaczyć każdemu. Rozgrywka dzieli się na 3 rundy, z których każda wygląda tak samo. Na początku wykłada się losowo wokół planszy kilkanaście kart akcji. Każdy z graczy kupuje kartę płacąc: nic jeżeli jest to karta pierwsza w kolejce albo tyle punktów badawczych jak daleko karta jest od początku kolejki. Faza zakupów się kończy jak wykupione zostaną wszystkie karty, przy czym ostatnie w kolejce służą do ustalenia kolejności graczy podczas głównego fragmentu rozgrywki.
Teraz każdy z graczy używa swoich kart akcji. W skład akcji może wchodzić:
- poruszanie okrętu i zbieranie płytek, które leżą na polach (na początku plansza jest cała pokryta płytkami niczym krą Morze Arktyczne).
- tworzenie nowego ośrodka badawczego wraz z pierwszym naukowcem
- umieszczanie nowego naukowca w budynku lub przeprowadzenie badania nad strukturą Roju. W przypadku tej drugiej czynności umieszczamy na planszy żeton odwrócony awersem i kładziemy na nim boję w swoim kolorze.
- poruszanie jednym z trzech zagrożeń: wielorybem, tsunami lub kolonią krabów. Każda z nich ma inne zasady poruszania się, ale każda grozi utratą punktów badawczych.
Jak grać, aby się nie spocić
Punkty zwycięstwa otrzymujemy w dwóch momentach. Na koniec każdej rundy za tzw. system badawczy, czyli połączoną ze sobą sieć ośrodków badawczych, naukowców, okrętów i boji. Na koniec gry nagrodzeni zostaniemy za połączenie stacji badawczej ze środkiem planszy (centrum Roju) i za połączenie ośrodków badawczych po różnych stronach planszy.
Sam tor punktacji jest dość ciekawie zorganizowany. Dzieli się na kilka stref, przy czym przebywanie w coraz dalszych powoduje coraz większe obrażenia od ataków Roju. Tym samym czym mamy więcej punktów tym mocniej można nas zranić. Musimy, więc sprawnie zarządzać punktami, za bardzo nie forsować do przodu, bo łatwo możemy stać się celem bolesnych ataków przeciwników. Czekać na odpowiedni moment i dopiero wtedy wyskoczyć na lidera.
Odlot czy stracony czas?
Der Schwarm to dla mnie zdecydowanie gra familijna. Tytuł pokroju W 80 dni dookoła świata i w tej klasie radzi sobie całkiem nieźle. Proste zasady, ładny wygląd, ale z całkiem ciekawą i przemyślaną mechaniką, niepozbawioną losowości. Gra jest prawie niezależna językowo, bo te parę zdań na kilku kartach można wytłumaczyć już na etapie wyjaśniania reguł.
Dodać warto, że to gra rodzinna w starym stylu. Rozumiem pod tym pojęciem rozgrywkę z widoczną interakcją negatywną. Wszak gracze wysyłają co chwila na siebie różne przeszkody i zabierają sobie punkty zwycięstwa. Dziś trochę przez eurogry utarło się, że gry – szczególnie dla rodzin – powinny być łagodne i nikogo nie krzywdzić. Trochę się kłóci to z tym co pamiętam z dzieciństwa, gdzie gry familijne charakteryzowały się dużą losowością i negatywną interakcją. A właśnie taki jest Der Schwarm.
Krótko mówiąc, „zagrać u kolegi” jeżeli zainteresowani jesteście grą familijną. Jeżeli oczekujecie od niej czegoś więcej to się raczej zawiedziecie.
„To ma być dobry towar?! To gówno, a nie towar!” – krzyknął Don Simon, a rzucony papieros tylko o milimetr minął twarz gościa_znikąd. Nie uchroniło go to jednak przed gniewem Jaxa, który złapał go za poły płaszcza i wycisnął między zaciśniętymi zębami: „Marrrnujesz mój cenny czas, do jutra nie chcę Cię widzieć w mieście!”. „Eeeej panowie. Przecież to nie było takie złe”- powiedziałem powoli, czując, że stopniowo wracam do rzeczywistości. Gdy jednak otworzyłem szeroko oczy Don Simona i Jaxa już nie było. Obok tylko widniała ogromna sylwetka Mst. Spojrzał na mnie, a w jego oczach ujrzałem zadowolone iskierki. Klepnął mnie przyjacielsko w plecy aż mi zadzwoniło w płucach i podzielił się ze mną serdecznym rechotem, choć nie spodziewałem się, że jest skłonny do ludzkich uczuć. Jemu najwidoczniej Der Schwarm też się podobał.
Świetna recenzja, Marku – chociaż niektóre szczegóły zapamiętałem odrobinę inaczej. ;-)
:DDDDDD
Scheisssse, Pancho!! Zdradziłeś nasz brudne sekrety. Myślę że teraz czeka cię bliższy kontakt z brzytwą mst….
… już na Pionku :twisted:
Ostatnie zdjęcie pokazuje prawdziwą opinię Pancho (zwanego przez niektórych Kanciarzem z Ochoty) o tym czymś. Towar byle jaki, mierne popłuczyny, który nic nie oferują. Nawet agent producenta był nim już tak znudzony, że ledwo przebrnęliśmy przez jego usypiającą gadkę. Jak widać Kanciarz pisze teraz zupełnie coś innego – tak podejrzewałem, że zrobi deal na boku. Ale moją dolę i tak odbiorę. Razem z Dziadkiem pokażemy cwaniakowi z Ochoty, że kumpli się nie roluje…
Ostatnie zdjęcie jest dobre. Pancho myśli: „Po co nas fotografujesz? Bez tego jest strasznie. Odłóż to, bo oberwiesz”. Jax natomiast: „Może powiem, że zostawiłem włączone żelazko…” Z kolei Mst: „Może by tak niby niechcący trącić planszę…”
Hmm a ja z chęcią spróbuję, tym bardziej że Pancho i Mst trochę się podobało, a Szymonowi jak się nie podoba to dla mnie gra od razu do spróbowania ;-)
No nie wiem, mnie to jakos srednio przekonuje. Dwa tygodnie temu gralem w Kramera 'Master Builder’ i tez mialem bardzo mieszane uczucia (mowiac wprost: cieszylem sie ze nie kazalem sobie tej gry z Essen przywiezc). Jakos mi brakuje tego blysku geniuszu, ktory byl w Torres, El Grande czy Haciendzie.
Tiaaaaaaaa… dobra… no dobra… cos zle popatrzylem na okladke :)
Yeah Pancho – dałeś czadu ze stylem – super. Trzeba takich „podkręconych” recenzji, żeby nie zasnąć przy czytaniu 100tnego opisu „średniej, ale nie takiej do końca złej gry” :) Brawo za recenzję, czuć ogień ;) .