Dzisiaj będzie niestandardowo. Ani o piramidkach, ani nawet o żadnej konkretnej grze. Przybliżę Wam natomiast historię i profil firmy odpowiedzialnej za Piramidki – czyli Looney Labs. Dlaczego? Bo to „firma inna niż wszystkie”, a jej historia jest też jedyna w swoim rodzaju (i niełatwa do streszczenia).
Na początku…
Dawno, dawno temu, w 1987 roku, Andrew Looney napisał opowiadanie „Icehouse”. Po kilku latach nieco przerobił tekst, rozszerzył, skleił w jedno z innym opowiadaniem i wydał jako „The Empty City”. Dziś można kupić edycję książkową, można też przeczytać online. Ale wróćmy do tematu. W swoim opowiadaniu Andrew opisał ciekawą grę o nazwie Icehouse. Grę czasu rzeczywistego, dla 2 lub więcej graczy, rozgrywaną na dowolnej płaskiej powierzchni. Opis był dość ogólnikowy, jednak na tyle intrygujący, że John Cooper – kolega Andy’ego – postanowił opisać tę tajemniczą grę do końca (wymyślając brakujące zasady).
Od tej właśnie gry – Icehouse – zaczęła się piramidkowa historia. Andy i John zaczęli pokazywać swoje dzieło rozmaitym ludziom, ale pojawił się problem. Skąd gracze mają wziąć pionki do tej gry – czyli dziwaczne piramidki? Postanowili zatem założyć firmę wspólnie z dwójką swoich przyjaciół: Charlesem Dicksonem i Kristin Wunderlich. Spółka Icehouse Games, inc. działała przez parę lat, produkując i sprzedając małe partie piramidek. Zyski z tego przedsięwzięcia były raczej mizerne, więc w końcu firma została rozwiązana. W międzyczasie jednak Andy, John i inni ich znajomi wymyślili ładnych parę gier wykorzystujących elementy Icehouse. Pomysł sprzedaży piramidek został więc odłożony na półkę, ale nie zarzucony.
Czas zmian
Na przełomie 1996 i 1997 Andy i Kristin Looney (w międzyczasie wzięli ślub) otworzyli nową firmę – Looney Labs. Tym razem jednak postawili na karciankę Andy’ego o nazwie Fluxx. Ta decyzja biznesowa okazała się dobra – do dziś Fluxx jest okrętem flagowym Looney Labs i przynosi im chyba większość przychodów. Karcianka była zdecydowanie tańsza i mniej niszowa od piramidek, więc sprzedawała się (i do dziś sprzedaje) świetnie. Choć to oczywiście względne pojęcie – świetnie jak na firmę spoza branżowych gigantów.
Jeszcze w XX wieku do oferty Looney Labs trafiło parę innych ciekawych produktów: Aquarius (karcianka o zasadach przypominających domino) i Proton (łamigłówko-gra łącząca cechy Piętnastki i Traxa). Andy i Kristin rzucili pracę i postanowili żyć z wydawania gier.
Rok 1999 to powrót piramidek – tym razem w eleganckiej, plastikowej postaci w jakiej znamy je do dziś. W kolejnych latach Looney Labs dodawali do swojej oferty kolejne produkty. Pojawiły się pudełkowe wersje gier piramidkowych Zendo i Icetowers, pojawili się Chrononauci, dodatki do Fluxxa, gry Q-Turn, Nanofictionary i Are you a Werewolf. Tak szeroka różnorodność nie przyniosła jednak firmie wielkich zysków w kolejnych latach – niektóre produkty sprzedawały się wyraźnie gorzej niż inne. Piramidki nadal były mało popularne, format sprzedaży (tuby po 15 jednokolorowych piramidek) wymuszał bowiem duży zakup zaraz na samym początku.
W roku 2006 Andy i Kristin postanowili zmienić podejście do piramidek – postawili na modularność. Wybrali grę wymagającą małej liczby elementów (Treehouse) i zaczęli sprzedawać Zestawy w tej właśnie postaci – jeden Zestaw piramidek pozwala już na grę. Jeśli Ci się spodoba, dokupujesz dwa kolejne. Trzema Zestawami możesz już grać w całą masę gier, ale jeśli to nadal mało – dokupujesz kolejne dwa. Dla nas, Europejczyków, różnica jest praktycznie żadna – koszty przesyłki i tak powodują, że wolimy zrobić jedno duże zamówienie, kupując wszystko, co potrzebne. Czy kupimy pięć jednobarwnych tub piramidkowych, czy pięć wielokolorowych Zestawów – wychodzi na jedno. Ale w Stanach nowe podejście chyba chwyciło. Przeciętnemu graczowi znacznie łatwiej jest wysupłać 12 dolarów na 1 Zestaw, niż wcześniej 60 dolarów na 5 Kolorów.
Po namyśle stwierdzam nawet, że wybór nienajlepszej i losowej gry jako silnika napędzającego sprzedaż jest całkiem sprytnym posunięciem. Dla nie-graczy lub graczy rodzinnych doza losowości jaką serwuje Treehouse jest do przełknięcia, a dodatkowymi atutami jest niski koszt Zestawu i jego przenośność. Z kolei gracz pełną gębą (lub choćby półgębkiem) nie ograniczy się do Treehouse – w końcu nie po to kupuje się karty, żeby nimi grać tylko w Wojnę. Zacznie szperać, szukać w Internecie, w końcu natknie się na gry bardziej wymagające. I zapragnie spróbować Zendo, Homeworlds, Gnostici czy Volcano – a zatem będzie potrzebował więcej Zestawów.
Kto za tym wszystkim stoi?
Nie byłoby Looney Labs, gdyby nie Andrew Looney. Dlatego na koniec historii firmy koniecznie należy przybliżyć jego sylwetkę – a postać to zdecydowanie ciekawa.
Andy urodził się w Stanach w 1963 roku. Zacznijmy od pierwszej ciekawostki – Looney (czyli w luźnym tłumaczeniu „świr”) to jego prawdziwe nazwisko. Studiował informatykę na uniwersytecie stanu Maryland. Po studiach pracował jako programista dla NASA, a fragmenty oprogramowania jego autorstwa trafiły nawet na orbitę (a dokładniej do teleskopu Hubble’a).
Dziś przede wszystkim projektuje gry. Ale pisze także opowiadania (z pogranicza fantastyki), robi zdjęcia, rysuje paski komiksowe (przeważnie z Inteligentnym Brokułem w roli głównej), robi video-blog i przede wszystkim jest hipisem. Firma Looney Labs reklamowała się zresztą kiedyś jako „Modern Hippie Game Company”. Nic dziwnego zatem że Andy jest zdecydowanym zwolennikiem legalizacji marihuany, jego ulubionym miastem jest Amsterdam, a w wielu jego grach są nawiązania do palenia trawy i jego zalegalizowania.
Na marihuanie jednak firmy zbudować się nie da – dlatego „hipisowość” Looney Labs to coś więcej. Zgodnie z deklaracjami Andy’ego, bycie hipisem to przede wszystkim świadomość społeczna, ekologiczna i polityczna. Looney Labs odrzucają przemoc, popierają prawa mniejszości i równość wszystkich ludzi, oszczędzają energię i utylizują surowce wtórne. Bez względu na to, kto rządzi w Białym Domu (i czy Andy lubi go czy nie), Looneys wspierają rodzimy przemysł – wszystkie elementy ich gier produkowane są w USA. Żeby dopełnić hipisowski wizerunek – noszą długie włosy, lubią kwiaty, żarówiasto-pastelowe kolory i dziwaczną muzykę.
Konkludując
Mam nadzieję, żę z zainteresowaniem przeczytaliście zawikłane dzieje i profil firmy Looney Labs. Ja osobiście uwielbiam takie przypadki – historie sukcesów, kiedy ktoś swoją pasję i zapał przekuł na przynoszący dochody biznes. Zwłaszcza kiedy udaje się to tak barwnej osobie jak Andy. Jedna tylko rzecz mnie niepokoi – że oprogramowanie promów kosmicznych NASA piszą palący trawę hipisi…
Co w następnym odcinku? Prawdopodobnie napiszę coś w okolicy Sylwestra, więc i temat będzie odpowiednio wystrzałowy. A raczej piramidkowo-wybuchowy.
Heh. Jednak siedzenie po nocach owocuje :P
Powiedziałeś że w tłumaczeniu zasad mistrzem nie jesteś. Za to felietony piszesz genialne. Mimo że większość już przerobiłem po angielsku, to tekst czytało się bardzo przyjemnie. No i czekam na „wystrzałowy wpis w okolicy sylwestra :]”
Czyta się zaiste świetnie :].
Cartman mówił kiedyś „Hippies. They’re everywhere. They wanna save the earth, but all they do is smoke pot and smell bad.” :D
Ale historia bardzo ciekawa, czyta się jednym tchem.