Miałem niedawno okazję zagrać w pewną starą grę. Jej właściciel (dzięki waffel) reklamował ją jako grę negocjacyjną, co natychmiast wzbudziło moją niechęć. Ech, grało się kiedyś w Fasolki, ale od tego czasu negocjowanie w planszówkach raczej mi przeszkadza niż zachęca. Jednak nie było akurat nic innego do roboty, więc powstrzymałem się od manifestowania swoich wątpliwości i grzecznie usiadłem do gry.
Otwarcie pudełka ujawniło bardzo ładną planszę, eleganckie karty z numerami działek w chińskiej dzielnicy jakiejś amerykańskiej metropolii, kunsztowne karty z banknotami dolarowymi, śliczne żetony z różnymi drobnymi biznesami jakie mogą uruchamiać gracze i drewniane znaczniki do oznaczania własności działek i biznesów na planszy. Wydanie piękne. Tutaj trzeba zaznaczyć, że to nowa edycja tej gry, poprzednia pochodziła z wydawnictwa Alea i była wydana w 1999 roku. I była brzydka. O, aż tak brzydka:
Nowe wydanie jest zupełnie inne. Od pierwszego wejrzenia przypadło mi do gustu. Sami zobaczcie:
Teraz pora wyjaśnić, jak się w to gra. Rozgrywka toczy się przez sześć rund, a każda runda wygląda z grubsza tak samo. Najpierw każdy gracz otrzymuje kilka kart z numerami działek. Większość może zwykle zachować, ale część musi odrzucić – są one wtasowywane z powrotem do talii i mogą przyjść w kolejnych rundach. Zachowane działki zaznaczamy swoimi znacznikami na planszy i od razu wiadomo kto z kim będzie się chciał dogadywać.
W następnej kolejności każdy gracz losuje kilka żetonów z biznesami i wykłada je przed sobą. W ten sposób mamy kolejne pole do (za)targów. Bowiem natychmiast po wyłożeniu żetonów z firmami następuje runda negocjacji. Każdy może handlować z każdym i wolno w tym handlu sprzedać i kupić wszystko. Działki, biznesy i pieniądze to tylko to co natychmiast każdemu przychodzi do głowy, pole dla kreatywności jest tu jednak wielkie. Żetony biznesów, karty działek (a razem z nimi znaczniki na planszy) i karty pieniędzy zmieniają właścicieli jak szalone. Każda wymiana przynosi zwykle korzyści obydwu wymieniającym, jednak znalezienie odpowiedniego balansu tych korzyści nie zawsze jest łatwe.
Gdy zakończymy rundę handlu, gracze wykładają na planszę te żetony biznesów, które chcą – resztę mogą zachować na kolejne rundy (chociaż biznes nie uruchomiony nie przynosi przecież dochodów). Wykładają je na własnych działkach i tu dopiero ujawnia się cały sens poprzednich czynności. Każda branża ma określoną maksymalną wielkość działalności – na ile maksymalnie działek dany sklep może się rozciągać. Im większa firma – tym większe zyski. Dodatkowo jeśli firma jest ukończona, czyli ma swoją maksymalną wielkość, premia mocno rośnie. Tak więc gracze bardzo się starają jak najszybciej zdobyć sąsiednie działki i więcej żetonów w preferowanych przez siebie branżach.
Wypłaty następują na koniec każdej rundy i zgromadzony kapitał na końcu rozgrywki decyduje o wygranej.
Po wytłumaczeniu zasad miałem wielkie obawy o fazę handlu. Bałem się, że będzie się ona ciągnąć w nieskończoność i że najczęściej w danej chwili będą negocjować tylko dwie konkretne osoby, a reszta musi czekać aż oni skończą, zupełnie niezainteresowana wynikiem. Jednak (choć to zapewne zależy od konkretnej ekipy) nic takiego u nas nie wystąpiło. Negocjacje były wielowątkowe i równoległe, wiele synchronicznie zawieranych transakcji (które tylko wspólnie zawarte mają sens), prawie cały czas wszyscy handlowali. Nie było nudnego oczekiwania na koniec jakiegoś konkretnego dealu, taka sytuacja zdarzyła nam się tylko raz i nie zajęła dużo czasu. Pomaga w tym wszystkim łatwość obliczenia korzyści jakie zawarta transakcja przynosi stronom – widać ile się zarobi do końca gry dzięki powiększeniu firmy i można szybko ustalić jaką część tych zysków trzeba będzie oddać kontrahentowi.
Mieliśmy przed sobą angielską wersję Chinatown, ale gra jest zupełnie niezależna językowo. Jednak klimat bardzo budują angielskojęzyczne nazwy biznesów – Sea food, Tea house, Florist, Antiques itp. Gdybym miał grać wersją, w której te nazwy byłyby po niemiecku – grałoby się znacznie gorzej. No cóż kiedy wersja niemiecka jest znacznie tańsza od angielskiej. Tu jednak dobra wiadomość, dla mnie dość zaskakująca. Wszystkie wersje językowe gry (oglądałem zdjęcia wersji niemieckiej, skandynawskiej, holenderskiej i francuskiej) mają takie same żetony biznesów – wszystkie z oryginalnymi nazwami. Tak więc w praktyce wersja językowa gry nie ma znaczenia.
Jeżeli graliście w Acquire, to zauważycie pewne podobieństwa. Zamiast kupowania udziałów w firmach, możecie wymieniać się całymi sklepami lub ich częścią. To co mi nie doszło na rękę, doszło pewnie komuś innemu i dla niego ma niewielką wartość. Dla mnie może mieć ogromną, więc na pewno da się to wyhandlować.
Pora na werdykt. Dla mnie – bezwzględnie kupić. Moja kopia już jest zamówiona.
mały błąd językowy:
„Większość może zwykle zachować, ale część musi odrzucić – są one wtasowywane z powrotem do talii i mogą przyjść w kolejnych rundach. Te działki zaznaczamy swoimi znacznikami na planszy i od razu wiadomo kto z kim będzie się chciał dogadywać.”
chodziło chyba o to, że te działki, które zachowamy, oznaczamy na planszy – z tekstu wynika, że te, które odrzucimy
Jasne, już poprawiam, dzięki.
Jeszcze jedna uwaga, o której w końcu zapomniałem w artykule. Karty z pieniędzmi są w tym samym kolorze – banknoty 10.000$ i 100.000$ są bliźniaczo podobne i o pomyłkę nietrudno. Karty są doskonałej jakości i sztywności, trudno stwierdzić czemu nie zróżnicowano kolorów dla różnych nominałów. Może „pomyłki” i cwaniactwo ma się tu zdarzać w założeniach autora? Ja w każdym razie najchętniej będę grał z użyciem pokerowych sztonów a nie kart z pudełka.
ja_n, w ile osób graliście? i wg ciebie od ilu osób jest sens w to grać żeby gra nie starciła na atrakcyjności?
Graliśmy w 4 osoby. Czytałem na bgg że w 3 osoby jest gorzej, ale nie potrafię tego ocenić bez spróbowania. Mi się wydaje, że gra powinna dobrze się skalować.
Gra bardzo dobrze sprawdza się przy 5 graczach – jest dynamiczna i czasami nie widać końca negocjacjom :)
zwróciłam uwagę, że osoby, które mają problem z umiejętnościami handlowania i negocjowania zostają niestety w tyle
Podczas gry przyszedł mi do głowy taki wariant – trzeba skombinować jakąś klepsydrę, najlepiej 2 minutową. Niech sobie stoi. Podczas negocjacji dowolny gracz (w założeniu taki, który już czuje że wyhandlował wszystko co chciał) może ją obrócić. Jak się przesypie – koniec handlowania. To powinno trzymać w ryzach czas rozgrywki i zapewnić że nikt się nie będzie nudził nawet jeśli nie ma wiele do przehandlowania w tej rundzie (bo np. wszystko co wylosował idealnie mu pasuje)
gra jest czystą negocjacją – wiadomo zatem, że osoby bez specjalnego upodobania do targów i o umyśle mniej elastycznym do szybkiego wychwytywania dobrych wymian niestety będą miały małe szanse. Los niewiele tu chyba może pomóc.
Jacek, ogromne dzięki za zaprezentowanie tytułu. Bardzo lubię gry negocjacyjne, wiec jak tylko będę miał okazje, to chętnie zagram, a może też kupię.
Miałem okazję pograć w piątek. Zgadzam się w zupełności z Jackiem w kwestii relatywnie krótkiej fazy negocjacyjnej. Jak i on obawiałem się tego elementu, że będzie się ciągnął w nieskończoność. Okazało się, że działa to bardzo sprawnie, nawet bez żadnego limitu czasu. Z mojej jednak strony co najwyżej zagrać u kolegi, kupić bym jej nie kupił. Głównie dlatego, bo boję się – że tak jak w naszej partii – wybór zwycięzcy bywa często zaskakujący, nawet dla samego wygranego. Gramy, gramy, każdy myśli „o temu idzie lepiej, nad tym mam raczej przewagę” itd. itd., a na koniec pojawia się dość zaskakujący dla wszystkich wynik.
Nie rozumiem zastrzeżenia. Uważasz, że gra nie jest dobra, bo nie wiadomo kto wygra? Po pierwsze samo zastrzeżenie dziwaczne – zaskakujące zwroty akcji to raczej zaleta – a po drugie raczej jednak widać jaka jest pozycja graczy jeśli tylko zwraca się uwagę na przepływ kasy w trakcie negocjacji i podczas wypłat. Jakieś duże zaskoczenie może jedynie wyniknąć z pomyłki przy płaceniu – jak pisałem, nominały pieniędzy różnią się bardzo niewiele.
Pancho – dodaj jeszcze które zająłeś miejsce, a na które liczyłeś przed podliczeniem :D.
Nie uważam, że gra nie jest dobra, nigdzie tak nie napisałem. Jest niezła, natomiast nie jest raczej w moim guście, abym chciał ją kupować. I moim głównym zarzutem jest tak – zaskakujący dla wszystkich wynik, łącznie ze zwycięzcą. Nie widzę nic dziwacznego w moim zarzucie. Nie przepadam za sytuacjami, że zupełnie niewiadomo w ciągu rozgrywki komu jak idzie. Biznesy na planszy niewiele mówią, bo ludzie mają mniej lub bardziej podobne sytuacje. A nawet jak ktoś ma teoretycznie lepsze ułożenie na planszy to nie przekłada się to ostatecznie na to ile ma kasy (czyli punktów zwycięstwa). Śledzenie przepływu kasy to mit i słaby argument. Rozgrywka to negocjacje pełną parą, wszyscy ze wszystkimi. Nie jesteś w stanie pilnować każdego przepływu gotówki i dóbr przy pięciu osobach, a jednocześnie załatwiać swoich interesów. Co do śledzenia wypłat to akurat było robione i też była niespodzianka. Valmont, który od pewnego momentu zarabiał najwięcej i był teoretycznie liderem, okazał się ostatecznie (i znowu z zaskoczeniem dla siebie i dla wszystkich) drugi, z marnymi 30 000 przede mną, a około 200 000 brakującymi do pierwszego miejsca. Prawdopodobnie dlatego, że dużo płacił w negocjacjach, a zwycięzca dużo zarabiał podczas targów. Co do pomyłki z banknotami to oczywiście nie mam pojęcia czy było czy nie było, skąd mam wiedzieć? Piszę wrażenia po jednej partii, którą doświadczyłem, zakładając, że była uczciwa.
P.S. Zająłem trzecie miejsce na pięciu graczy, liczyłem na drugie, jeżeli to ma jakieś znaczenie. Problem w tym, że kolejność reszty graczy była zupełnie inna niż wydawało się to podczas grania (dla wszystkich). Tego rodzaju zaskakujące zwroty akcji to nic fajnego moim zdaniem.